Lost - spojrzenie alternatywne ;)
Obejrzałam wreszcie ostatnie odcinki, więc się wypowiem. Miał być komentarz, ale za długi wyszedł :D
Uwaga! Spoilery!
Serial pokochałam nie od pierwszego wejrzenia może, ale kiedy był wyświetlany po raz drugi (gdzie te czasy, kiedy oglądało się seriale w telewizji...), byłam już totalnie wciągnięta w niesamowity lostowy klimat. Bardzo lubiłam właściwie wszystkie postacie, było czasami strasznie, czasami wzruszająco, czego więcej mogłabym wymagać od serialu?
Otóż tego, żeby zakończył się z klasą i w odpowiednim momencie. Dla Lostów takim momentem mogłaby być np. końcówka drugiego sezonu.
Sezon pierwszy ustawił poprzeczkę bardzo wysoko, więc drugi, choć nadal ciekawy, już zaczynał mnie rozczarowywać. Sezon trzeci rozczarowywał jeszcze bardziej i sprawił, że straciłam wiele sympatii do tego serialu, a następne oglądałam już nawet nie tyle z ciekawości, a bardziej "z rozpędu". W sezonach 4-6 absurd gonił absurd, twórcy zamiast starać się rozplątywać pokręconą fabułę, gmatwali ją coraz bardziej. Przestałam rozumieć jakiekolwiek motywacje i zachowania bohaterów (o fabule nie wspominając - może za głupia jestem na tak inteligentny serial ;p), przez co sytuacje, które z założenia miały być (chyba) wzruszające mnie często zwyczajnie śmieszyły. Oliwy do ognia dolewał fakt zupełnie idiotycznych śmierci niektórych postaci: Charlie, który postanowił się utopić, dochodząc w jakiś przedziwny sposób do wniosku, że to pozwoli Claire odlecieć z Aaronem z wyspy '-_-. Nawet jeśli Desmond miałby większą skuteczność w przepowiadaniu przyszłości (a nie miał zbyt wysokiej), to i tak nie rozumiem implikacji: "przeżyję"=>"Claire nie odleci z wyspy". W 6 sezonie mieliśmy Sayida, który tak się przywiązał do sprezentowanej przez MiBa* bomby, że zamiast ją rzucić przed siebie, postanowił rzucić się i zginąć razem z nią '-_-. Nie twierdzę, że wyrzucenie bomby uratowałoby mu życie, ale w każdym razie uratowałoby (chociaż trochę) jego wizerunek w moich oczach ;).
I w takim oto nastroju przystąpiłam do oglądania finałowego odcinka. Czytałam już jakieś tam opinie, raczej bez spojlerów - w każdym razie wiedziałam, że nie ma co się spodziewać wielu odpowiedzi. Akcja na wyspie nie powalała mnie - wyciąganie i wkładanie z powrotem korka do wyspy, dziwaczne zachowania Bena, szybka walka i pokonanie Locke'a, odlot części ludzi z wyspy, właściwie nieistotny. A, i jeszcze deklaracja Kate (wreszcie!) - kocha Jacka. Znacznie bardziej zaciekawiły mnie historię z Flash - sideways. Fajnie, jak się tak wszyscy mniej lub bardziej przypadkowo spotykali :). I tak: dowiedzieliśmy się, kto jest matką syna Jacka (troszkę się domyślałam ;)), mieliśmy pojednania: Shannon z Syidem (słodkie), Claire i Aarona z Charliem (o dziwo, wzruszyłam się), Sawyera z Juliet (ten związek zawsze wydawał mi się naciągany:/). Nawet Desmond, który na wyspie po bliskim spotkaniu z elektromagnesem stał się panem Zgadzam-Się-Na-Wszystko-To-I-Tak-Nie-Ma-Znaczenia i mógłby walczyć o tytuł najbardziej wkurzającej serialowej postaci 2010, w alternatywnej rzeczywistości nie wkurzał tak bardzo :). Choć kiedy Claire zaczęła rodzić i Kate pobiegła jej pomóc, to mógłby też się coś ruszyć. Widocznie uznał, że To-I-Tak-Nie-Ma-Znaczenia ;). I w ten sposób dotarliśmy do finału finału, który może nie wymagał wielkiego wysiłku od scenarzystów, niemniej był (przynajmniej dla mnie) nadspodziewanie wzruszający. Nie będę opisywała, bo kto oglądał, ten wie, co się działo, a kto nie oglądał, ten nie powinien tego czytać ;P.
Cala góra pytań bez odpowiedzi, lecz już się przyzwyczaiłam, że scenarzyści olewają wiele wątków, kiedy im coś nowego wpadnie do głowy. Pewnie gdyby mi dać takie zakończenie po pierwszym sezonie, kręciłabym nosem, ale teraz, kiedy wiele dobrego już się po serialu nie spodziewałam, jest ok :).
Ogólnie moja ocena zarówno serialu, jak i sezonu szóstego: 7/10
Uzasadnienie: serial - super sezon 1, fajny 2, resztę dało się obejrzeć; sezon szósty - podwyższam ocenę, jak się na czymś popłaczę :).
Luthien
*Sama pomyślałam, żeby go nazwać Ezawem. Ależ sprytna jestem :D
Dodaj komentarz