A teraz notka z dawna wyczekiwana (szczególnie przez Kostka) i wreszcie opublikowana. To fragmenty moich zapisków z pielgrzymki, które tu umieszczam z okazji po-pielgrzymkowego spotkania, które odbyło się w tą sobotę. Zapiski są dość schematyczne, ale mam nadzieję, że będzie się wam miło czytało.
16 sierpień 2005 (dom)
"Callllllllll meeeeeeeeeeeee"* - wyje Eryk Prydz z mojego nowego bom-box'a, a ja czuję, że strach mnie zżera od środka. Jutro wyruszę przed siebie i już za późno, by się wycofać. Za późno... Jednym słowem podpisałam na siebie wyrok, kiedy wpłacałam pieniądze razem z Kasią i Onbałem w kurii. Trudno. Co się stało, to się nie odstanie.
17 sierpień 2005 (obok Maksyfa)
Siedzę z dziewczynami na karimatach i oczekuję wyjścia mojej grupy, która się nieznośnie grzebie. Czuję, że zaraz mnie coś weźmie, jak zaraz nie wyruszymy. Hymm... Właśnie głośnik oznajmił, że za 4 min wyrusza jakaś grupa. Niestety, nie słuchałam i nie wiem która. Hej, która grupa teraz wychodzi???
(przystanek pierwszy - Ostrów)
Korzystam z tego, że mam jeszcze pełny zapas sił, i że nie pada i zapisuję następującą złotą myśl : Toi-Toi'e to syfstwo, ale nie da się bez nich żyć. Albo mi się zdaje, albo grzmi. Suuuuper.
(przystanek drugi - Łętowice)
Jednak nie leje. Na szczęście.
Kasia ma odcisk (lub bąbel - jak kto woli) na palcu, więc pożyczyłam jej plaster - na pielgrzymce trzeba dbać nie tylko o siebie (oj tak, tak). Spotkałyśmy kolegów z klasy Łani - Lukiego i Bigiego, którzy idą w grupie piątej i uważają, ze jest najlepsza. Są w WIELKIM błędzie. Poza tym w mojej grupie jest Monika S.** z mojej klasy, która idzie po raz trzeci i złośliwie stwierdziła, że jestem kotem. Bardzo śmieszne.
O, Toi-Toi'e przyjechały.
(przystanek trzeci - Biadoliny, nie mam pojęcia jakie)
Przed chwilą wyszłyśmy z lasu i siedzimy pod kościołem, gdzie jako jedne z pierwszych skorzystałyśmy z jeszcze czystych (!!!) Toi-Toi'ów a potem wymyłyśmy sobie ręce w zraszaczach (Onbał zmoczyła sobie skarpetki), a teraz pijemy pyszne herbatki. Mniam.
Kiedy szłyśmy przez las śpiewaliśmy "Barkę", a jedna z głównych śpiewających strasznie wyła. Moje biedne uszy...
Właśnie jakaś grupa (chyba 4) przybyła pod kościół i jej ksiądz przewodnik rzucił radośnie: "A teraz godzinny odpoczynek. Dobranoc!". Heheh.
Łania przed chwilą przeczytała to, co napisałam i zbeształa mnie za to, że napisałam, że zmoczyła sobie skarpetki. Otóż Onbał zmoczyła sobie nogawki. Wybacz Łaniu za to straszne niedopatrzenie! (Niedopatrzeniem będzie jeśli nie napisze, że Onbał właśnie ten wyczyn powtórzyła, kiedy czyściłyśmy kubki).
(przystanek czwarty - Przyborów, kwatera - dom nr 74)
KOCHAM KASIĘ, BO WSZYSTKO MI (oraz Łani i Oldze) ZAŁATWIA!!!
Oj, to fakt. Zaczęło się od tego, ze zapisała naszą czwórkę na kwatery i trafiłyśmy po zielony dom z ładnym ogródkiem ozdobionym paroma krasnalami. Osoby w nim mieszkające przywitały nas po królewsku - wygodnym pokoikiem i ciepłym żurkiem (za żurkiem nie przepadam, ale nagle zaczął mi smakować) oraz pysznymi ciasteczkami. Oprócz tej pysznej kolacji mogłyśmy spać w łóżkach i skorzystać z łazienki. Boże, dziękuję za takich dobrych ludzi!
(po apelu)
Po dokładnym wyszorowaniu się, ruszyłyśmy na apel, gdzie zasiadłyśmy na mojej karimacie i oczekiwałyśmy początku spotkania. Podczas chwil oczekiwania Łania stwierdziła, że jej kaszkietówka jest za ciasna i chcąc poprawić pasek regulujący z trzaskiem go oderwała. Z załamaną miną wcisnęła czapkę na głowę.
Zaraz potem rozpoczął się apel i dowiedzieliśmy się, że jutro będzie ślub (czyli tańce, cukierki za friko i więcej odpoczynku - tak przynajmniej uważa Kaśka), i że jutro zbiórka jest o 5.45.
Potem miałyśmy iść do sanitarki i zgodnie ze słowami Kasi ruszyłyśmy drogą, która ciągnęła się i ciągnęła, a sanitarki ani widu ani słychu. W końcu postanowiłyśmy wrócić, a Kasieńka złapała jedną z sióstr przechodzących obok i zapytała o sanitarkę. Okazało się, że "miejsce pożądania" znajduje się nigdzie indziej jak obok miejsca wygłaszania apelu. Kiedy w końcu doszłyśmy w upragnione miejsce Kasia i Ola podeszły do wejścia, by załatwić swoje sprawy, a ja z Onbałem zasiadłam na karimacie i wsłuchiwałam się rozmowie Strasznego Pana (jeden z porządkowych. Jego wygląd jest... bardzo charakterystyczny;)) z kolegami. Niezły ubaw, nie ma co.
A teraz powoli przygotowuję się do spania. Ach, jak dobrze odpocząć po ciężkim dniu!
DOBRANOC!
18 sierpnia 2005
(poranek na kwaterach)
Właśnie przed chwilą musiałam wstać (nie za chętnie - budzik zadzwonił o 4.15), ubrać się i spakować. Oczy mi się tak kleją, jakby zostały polane Kropelką. Rany, chyba wkrótce umrę.
(przystanek pierwszy - Bucze)
Ksiądz przewodnik po drodze wyjaśnił nam zasady "pielgrzymkowego skrzyżowania". Oto one:
- kiedy ksiądz ma ściągnięty plecak i sutannę, zapalone jest czerwone światło, czyli stoimy.
- kiedy ksiądz wkłada sutannę, zapala się żółte światło - gotujemy się do wymarszu
- kiedy plecak powraca na plecy księdza, zapala się zielone światło i ruszamy dalej.
Kasia przed chwilą dostała napadu śmiechu, bo powiedziałam, że nie mogę spać, bo mi po nerkach powiewa (kara za noszenie spodni z niskim stanem i przykrótkawych podkoszulków). Kiedy się uspokoiła, powiedziała mi, że myślała, że nie mogłam w nocy spać, bo mi po nerach powiewało. Akurat.
Poza tym, ucieszyła ją wcześniej napisana deklaracja o mojej śmierci. Kasiu, ja wiem, że ty tego pragniesz, ale mnie ciężko usunąć z tego świata Uheheh.
Przedtem (czytaj - przed atakiem śmiechu Kaśki) jakiś porządkowy z grupy 4 przyniósł garnek z herbatą. Jeden z braci podszedł do niego i grzecznie zapytał: "Można?", na co ten od garnka warknął: "Nie można!" - może jak to się czyta, nie brzmi za śmiesznie, ale ja w każdym razie się uśmiałam.
Skoczny Chłopak w Zielonym Dresie od tub potknął się o sandały Onbała i bardzo go to ucieszyło (chłopaka, nie Onbała).
(przystanek drugi - Okulice, pod kościołem)
Podczas trasy ksiądz strzelał głupie żarciki z szowinistycznym lub feministycznym podtekstem. Oprócz kawałów śpiewał o piosenki o pająkach i pszczółce Mai, z czego wnioskuję, że lubi owady.
(przystanek trzeci - Ujście Solne)
Ludzie z Ujścia Solnego są wspaniali! Na miejscu przystanku rozbili pełno straganów z kanapkami i drożdżówkami ZA DARMO! Kocham tych ludzi. Poza tym, zbiera się na deszcz. Tym razem naprawdę.
Kasia przed chwilą stwierdziła, że razem z Onbałem upatrzamy sobie jakiegoś gościa, którego obserwujemy i którym się zachwycamy. Nieprawda! Tym razem gości jest dwóch! (Skoczny Chłopaczek w Zielonym Dresie i Srebrny Lok).
Przed chwilą noga Łani została ozdobiona rysunkiem uśmieszka i planszy do gry w kółko i krzyżyk. Hehe.
(przystanek czwarty - Świniary)
Czy nazwa Świniary nie kojarzy się ze świniami? Mi tak. Niestety, we Świniarach nie zostałyśmy za miło przyjęte. Co prawda, dostałyśmy kwaterę, lecz kiedy zjawiłyśmy się pod obiecanym domem nr 8 i... Nikogo tam nie było. Czekałyśmy przez chwilę, aż w końcu BARDZO złe (przynajmniej ja) i jeszcze bardziej zrezygnowane postanowiłyśmy rozłożyć namiot. Gdy ta czynność została wykonana, ruszyłyśmy do jednego z domostwo po odrobinkę ciepłej wody. Tym razem musiałyśmy się kąpać w namiocie. Dodatkowo Toi-toi'e znikły i musiałyśmy korzystać z obskurnych wychodków. TOI-TOI'E! WRÓĆCIE!
Jeszcze jedno - tu chodzą krowy! NIECH KTOŚ JE WEŹMIE!
A Łania to szczęściara! Kiedy zbierałyśmy nasze manatki Skoczny Kolega w Zielonym Dresie przechodził obok jej śpiworu i przeczytał: "Anna Ł.. To chyba nie moje" - po tych słowach razem z Łanią wybuchłyśmy śmiechem. Majonez z Zielonego Dresa!
19 sierpień 2005
(przystanek pierwszy - Nowe Brzesko)
Dziś wstałyśmy o 3.00, dlatego nie miałam siły pisać. A nawet gdybym coś zapisała, to pewnie byłoby to coś durnego (z niewyspania).
Przed paroma chwilami zobaczyłam żabę skaczącą w trawie i, o dziwo, powiedziałam tylko: "Patrzcie, jaka żabka!". Pielgrzymka zmienia ludzi.
(przystanek drugi - Kowala)
Na przystanki pierwszym było bardzo ciekawie, ale nie miałam siły wszystkiego opisać, bo byłam zmęczona. Teraz to nadrobię.
Otóż po mszy pobiegłyśmy do Toi-Toi i niestety, trafiłam na najdłuższą kolejkę. Kiedy dziewczyna przede mną miała wejść do Toi'a, jakiś smarkacz wbiegł prosto do jego wejścia i się w nim zamknął. Gdyby to mi wskoczył do kabiny przed nosem, pewnie bym się wściekła. Ale z racji tego, że byłam druga, roześmiałam się tylko.
Kiedy wróciłam razem z Łanią na karimaty, zaczęłyśmy obserwować Skocznego Zielonego Dresika, Adrianka z grupy 12(jego ksywa wzięła się z tego, że jest podobny do Adriana Brody'ego) oraz Tajemnego Metala z nieznanej mi grupy. Nasze obserwacje doprowadziły Kasię do wściekłości. Potem wyruszyłyśmy dalej i słuchałyśmy opowieści o Brazylii. Nagle, niewiadomo kiedy, doszliśmy na postój, a ja kończę, bo robię się głodna.
(przystanek trzeci - Proszowice - chyba tak to się nazywa)
A więc cofnijmy się do wczorajszej nocy - gdy rozłożyłyśmy namiot, przykryłyśmy go folią w obawie nagłego opadu. Kiedy już leżałyśmy w śpiworach usłyszałyśmy okrzyk siostry z sąsiedniego namiotu: "Duch!" - nie miałyśmy najmniejszej wątpliwości, że to było o nas. Hehe.
A w Proszowicach zostaliśmy ugoszczeni po królewsku - dostaliśmy pyszne zupki, słodkie bułeczki i lody. Mniam. Lubię być pielgrzymem.
(przystanek czwarty - Ibramowice)
Ten odcinek był straszny! Słońce grzało prosto w głowę, a Droga Krzyżowa była nudna i ciągła się w nieskończoność. Plusem sytuacji była obecność Zielonego Dresika, który z racji upału ściągnął dresik i narzucił go na głowę. Tak też fajnie wyglądał ;).
20 sierpień 2005
(przystanek pierwszy - Racławice)
Wczoraj nie miałam siły i czasu pisać o naszym ostatnim przystanku, gdzie dowiedziałyśmy się, że nasza kwatera była bardzo daleko i zdecydowałyśmy się spać w namiocie. Poza tym myłyśmy głowy na klęczkach w miskach i zostałyśmy zbesztane przez księdza, że jemy. A nocowałyśmy w Nowej G... (coś na G, ale nikt nazwy nie pamięta).
Obecnie siedzimy na trawce (i karimatach, oczywiście) i jemy śniadanko! SMACZNEGO!
Już po śniadanku. Właśnie przed chwilą przybyła grupa piąta, a razem z nią Luki, który siedzi przy nas i pożera kabanosy Łani. Hehhehe.
Przed chwilą Kasia pisała kartkę do Gucia, którą uświniła i podpisała, że plama jest oznaką tego, że jest na pielgrzymce.
Olga pozwoliła sobie zaglądnąć mi przez ramię i przeczytała Kaśce zapis o pocztówce. Markos bardzo się oburzyła, bo to Ola uświniła kartkę, a nie ona. Wybacz Kasiu za straszną pomyłkę!
(przystanek drugi - szczere pole, pod lasem, bez zasięgu)
Dziś Zielony Dresik zastąpił swoją bluzę chustą. Też fajnie wyglądał. Hehe.
(przystanek trzeci - Miechów)
Dziś znowu śpimy w namiocie - normalka.
Przed chwilą umyłam głowę w strumieniu lodowatej wody, a potem zrobiłam sobie mus gruszkowy. Kiedy go jadłam, podeszli do nas dwaj bracia i zaczęli rozmowę - jeden z nich był majonezem, który chciał mnie karmić rosołem (bezskutecznie, wolę swój mus), a drugi był dość fajny. Nazywał się Jacek, jest lekarzem i po raz 20 idzie na pielgrzymkę. WOW.
21 sierpień 2005
(ciągle Miechów)
na początku streszczę resztę wczorajszego wieczoru - podczas wieczornego apelu wreszcie mieliśmy jakieś zabawy i było radośnie. Szczególnie wtedy, gdy udawaliśmy Francuzów. Hehhe.
Potem wróciłyśmy pod namiot i Kasia z nieznanym mi powodów zaatakowała Olgę karimatą. Teraz często się spierają kto zaczął. Ja nie mam pojęcia, więc wolę milczeć. Potem zrobiłyśmy sobie herbatę, zasiadłyśmy na karimatach i zaczęłyśmy snuć rozmowy na poważne tematy (m.in. aborcja, eutanazja, klonowanie), a kiedy te się wyczerpały, postanowiłyśmy iść spać. Jednak w środku okazało się, że po karimacie Kasi spaceruje szczypawica. Olka pochwyciła klapka Kaśki i zaatakowała ją. Jednak karimaty mają to do siebie, że są miękkie, więc klapek mimo tego, że uderzał prosto w szczypawicę, nie zrobił jej większej krzywdy. Zdesperowana Olga wcisnęła klapek na stopę i zaczęła deptać owada. Przypominało to jakiś dziwaczny taniec, który zakończył się sukcesem - szczątki szczypawicy zostały zamiecione pod moją karimatę. Niestety, spokój nie trwał długo, bo dostrzegłam na suficie namiotu koleją szczypawkę, która po chwili runęła na moją karimatę. Kaśka złapała śpiwór Olgi i zaczęła w nią uderzać, lecz mimo jej usilnych starań, nie dawało to żadnego efektu. Nie mam pojęcia, ile by to trwało, gdyby nie porządkowy, który zganił nas za to, że tłuczemy się po 22.00 czyli podczas ciszy nocnej. Przycichłyśmy, a szczypawica umknęła pod jedną z karimat. Stwierdziłam, że to dobrze, bo chcę spać, ale nadal nie było mi to dane, bo szczypawka znowu się pojawiła. Naprawdę rozzłoszczona, pochwyciłam zużytą chusteczkę Łani, złapałam owada i wywaliłam go za "drzwi" namiotu. I wtedy poszłyśmy spać.
Rano z trudem wstałyśmy i poszłyśmy dalej. Niecałą godzinę później trafiłyśmy na pierwszy przystanek, gdzie z Onbałem poszłam po drożdżówki i przy okazji zerknęłyśmy na zdjęcia grupy 12 w poszukiwaniu fotki Adrianka. Niestety, nie znalazłyśmy takiej. Buuuuu....
(przystanek drugi - stadion w Charsznicach)
Kiedy szliśmy na przystanek, mikrofon przejęła siostra Fredzia-fanatyczka, która zaczęła nam opowiadać o tym, że zawsze nosi przy sobie litr wody święconej i oblewa nią "popielatego". Oprócz tego, wodą można odpędzić wszelkie rządzę i ocucić pijaczków, którzy później chętnie odmawiają koronkę. Przydatna ta woda święcona, nie ma co.
Tutaj ludzie tak fajnie tańczą! Zaraz idę się do nich dołączyć z Onbałem.
Tańce okazały się super. Teraz leżę w cieniu i odpoczywam. Ach, jak mi dobrze!
22 sierpień 2005
(przystanek pierwszy - Żarnowiec)
Wczoraj po odpoczynku znowu ruszyłam tańczyć i tańczyłam z nikim innym, jak z Zielonym Dresikiem. Hehe.
Niestety, w końcu trzeba było ruszyć w dalsza drogę. Podczas marszu myślałam, że zdechnę - słońce świeciło prosto w głowę i okropnie osłabiało. A ja, zamiast odpoczywać przez trzy godziny w cieniu, wolałam tańczyć i zaczęłam odczuwać tego skutki. Po drodze mieliśmy tylko jeden, półgodzinny postój w takim ślicznym sadzie, gdzie Łania stwierdziła, że złapie tasiemca, bo Kaśka jej trawę do ust wpycha. Niestety, czas nieubłaganie parł do przodu i musiałyśmy brnąć dalej. W końcu doszłyśmy i Kasia poprosiła mnie i Łanię, byśmy poszły do kwatermistrza i wypisały naszą czwórkę z kwater. Poszłyśmy tak, jak kazała.
"Naprawdę chcecie zrezygnować z tych firmowych usług?" - zapytał a my, zachwycone jego uprzejmością, przytaknęłyśmy i wtedy nas skreślił.
Pole namiotowe okazało się pochyłą łąką, z kamienną wręcz ziemią. Kiedy namiot został rozbity, umyłyśmy się w miskach i zaczęłyśmy jeść kolację. Wtem okazało się, że jesteśmy spóźnione na apel. Zaczęłyśmy w pośpiechu sprzątać i szukać latarek. W końcu znalazła się tylko jedna (druga jest tak duża, że nawet o niej nie wspominam), więc pochwyciłyśmy ją i ruszyłyśmy na apel. Kiedy ten się skończył, Kaśka poszła do sanitarki, a my ruszyłyśmy po omacku do namiotu, bo nasz Boss zarekwirował nam jedyne źródło światła, czyli latarkę. Ja szłam pierwsza i badałam teren. Tuż pod polem namiotowym moja prawa stopa zagłębiła się po kostkę w czymś mokrym i kleistym. To było błoto.*** Przez chwilę byłam zła, ale potem zaczęłam się śmiać. Pod namiotem położyłam sandały i skarpetki, a spodnie z brudną nogawką zmieniłam już w środku.
Tego wieczora miałyśmy sobie zrobić herbatkę, ale w końcu zrezygnowałyśmy z tego pomysłu, co mnie ucieszyło, bo byłam zmęczona. Kiedy już leżałyśmy w śpiworach jakieś dwa psy zaczęły głośno ujadać. Kostek zaczęła gadać jakieś pierdoły o tym, że psy wyczuwają ludzką duszę, a ja pomyślałam, że nie ma nic lepszego niż słuchanie idiotyzmów przed snem.
A dziś rano wstałyśmy o 5.00 i wyruszyłyśmy o 6.00. kiedy tak sobie szłyśmy, siostra Fredzia wyskoczyła z butelką wody i zaczęła nas nią kropić. Ciekawe, czy woda święcona coś ze mnie wypędziła? Heh.
Na stadionie, gzie mieliśmy mszę, dołączył do nas Luki oraz Ola, która jest w grupie 4. To ci zdrajca.
Dziś Onbał odkryła w naszej grupie Ziomisława z Losuxa. Uheheh. Rzeczywiście podobny.
A wczoraj podczas rozkładania namiotu na pochyłej łące, okazało się, że Kaśka ma rozdwojenie jaźni. Kiedy zakładała na namiot osłonę, nagle jęknęła z bólu i usiadła na ziemi ze spuszczoną głową. Kiedy siedziała tak w ciszy, zastanawiałam się co zrobić (podejrzewam, że dziewczyny również). Już myślałam, że Kasia się rozbeczy, kiedy ona podniosła głowę i dziarsko zawołała: "No, nie mazać mi się tutaj! Maziaki jedne!" - i jak ja mam tego nie nazwać rozdwojeniem jaźni?
(przystanek drugi - Łany Wielkie)
Luki stwierdził, że jestem twardą kobietą. Fajnie. Zawsze chciałam być taka, jak Łowczyni z "Nigdziebądź" i wygląda na to, że moje marzenie się spełnia.
A wczoraj widziałam razem z Łanią znaki wyryte w zbożu****. Ciekawe, czy naprawdę zrobili je kosmici?
23 sierpień, ciągle 2005 (gdzieś pod lasem)
No dobra. Postaram się streścić cały wczorajszy, bardzo upalny dzień.
A więc tak - Kaśka nadwerężyła sobie ścięgno i pojechała tirem na pole namiotowe, zostawiając nas w tym skwarze. Upiornie umęczone brnęłyśmy przed siebie i z ulgą przyjęłyśmy przystanek pod jakimś kościołem, który trwał (o zgrozo!) 30 min! Postanowiłyśmy jednak porządnie sporządkować dany czas czyli odpocząć. Kiedy tak leżałyśmy na karimatach, nasze powieki zaczęły powoli opadać i wtedy usłyszałyśmy krzyk wzmocniony potęgą mikrofonu: "Dwójka już wyszła!!!" - natychmiast zapominałyśmy o śnie i zerwałyśmy się na równe nogi, by odkryć, że dwójka dopiero zbiera się pod kościołem, a jedynka wyszła. Wśród osób z tej grupy razem z Łanią dostrzegłam przystojnego metala, którego ochrzciłyśmy Metal z Jedynki.
Kiedy w końcu nasza grupa wyruszyła, zaczął się koszmar - podążał za nami jakiś dziad, który charczał obleśnie. W końcu nie wytrzymałyśmy i poszłyśmy do tyłu. Wtem usłyszałyśmy charknięcie. Spojrzałam na Łanię z przerażeniem - koszmar trwał nadal. A dodatkowo do charknięcia dołączyło splunięcie. Odwróciłam się i zobaczyłam... Srebrnego Loczka!
Zniesmaczone stwierdziłyśmy, że już go nie kochamy i całą swą miłość do niego przelewamy na Ziomisława. A Srebrny Loczek za swój haniebny wyczyn został przez nas na nowo ochrzczony. Teraz jest Zbutwiałym Lokiem.
Podczas kolejnego postoju odwiedziłyśmy wychodek najgorszy z wszystkich, które odwiedziłyśmy - był krzywy jak Wieża w Pizie!
Okropność opuściłyśmy jak najszybciej się dało i rozłożyłyśmy się na trawce, mało zadowolone z faktu, że kury kręcą się przy naszych karimatach. Nagle do jednej z kur podleciał jakiś chłopak, który zamachał rękoma i zawołał: "Psiku!" - to było genialne. Heh.
Niestety, trzeba było ruszać dalej. Coraz bardziej umęczone wędrowałyśmy przez las i nagle, ku naszej radości siostra Fredzia przejęła mikrofon i zaczęła kolejną wesołą opowieść. Tym razem mówiła o spotkaniu św. Katarzyny z aniołem (sześcioletni chłopiec) i o akcji ratunkowej dla dziewczyny, która chciała popełnić samobójstwo. Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Lol.
Potem znowu miałyśmy postój, na którym razem z Olgą i Łanią zaczęłyśmy się martwić, że nam gula się z mięśni zrobi. Potem stworzyłam ziomalską piosenkę:
"Brud osiada się na moim ciele i czuję się z tym, jak ostatnie ciele".
A potem trzeba było iść dalej. Po wielu trudach doszłyśmy na pole namiotowe, gdzie kochana Kasia rozbiła namiot i nalała wody do naszych misek. Wkrótce potem przyjechał pan M. z jedzeniem i ciuchami dla nas. Kurcze, nigdy nie spodziewałam się, ze pierogi ruskie mogą mi tak okropnie smakować. Mniam!
A dziś rano obudziła mnie jakaś grupa, która strasznie głośno śpiewała. Niech ich coś tam. Dziś mam chrzest. Ciekawe, jak będzie?
(przystanek drugi - chyba Sokolniki)
Pogoda mnie irytuje - raz pada, raz jaśnieje. Grr.
A dziś Dresik nosił chusteczkę, ala bandyta z dzikiego zachodu i razem z Łanią ochrzciłam go "Bandit".
(przystanek czwarty - cudna szkoła, nie mam pojęcia gdzie)
A więc skupię się na dalszych wydarzeniach w Sokolnikach - znowu tańczyłam z Dresikiem oraz w pewnym sensie tańczyłam z Adriankiem - to wzbudziło zazdrość Łani i Kasiaka (przepraszam, że żyję).
Potem musiałam iść i po chwili się rozlało. A lało okropnie i jedyna rzecz jaka mnie ucieszyła, to tablica z napisem "1 Broawrek" - hehehe. Przystanek trzeci był w lasku. Cały czas spadały na nas krople z drzew. To było irytujące!
Na polu namiotowym okazało się, że będziemy spać w szkole. Dzięki Bogu!
Jeszcze jedno - nie miałam chrztu. Ksiądz stwierdził, że deszcz już nas wystarczająco ochrzcił. Ma się to szczęście, co?
24 sierpień 2005 (przystanek pierwszy - Skałki, czy jak to tam)
Zaraz zacznie się msza, a mnie zaraz cholera weźmie - owady skaczą na wszystkie strony. Oszaleć można.
O! Taki fajny ksiądz tu chodzi - ma kostkę na plecach.
A dziś w nocy Kaśka poszła do kibelka i kiedy wróciła tłukła się na łóżku niemiłosiernie. Łania, która obudziła się tak samo jak ja, obiecała jej szybką śmierć, ale jak na razie Kasia żyje.
(przystanek drugi - gdzieś w lesie)
Podczas drogi na ten przystanek po raz pierwszy stwierdziłam, że mam dość pielgrzymki, ale to uczucie na szczęście szybko mnie opuściło.
(przystanek trzeci - łąka w Żurawiu)
Razem z Kostkiem i Onbałem założyłyśmy zespół "Zielone Ziomisławy". Jestem przekonana, że odniesie sukces.
(przystanek czwarty - Kobyłczyce)
Kaśka się na nas obraziła i wywaliła nasze rzeczy z namiotu. Oświadczyła, że będziemy spać na zewnątrz. Super. Szczególnie, że się na deszcz zbiera.
25 sierpień 2005 (las pod Częstochową)
Wczoraj wieczorem był ostatni apel, podczas którego zostały rozdane różne nagrody. Najbardziej oklaskiwana była siostra Fredzia i Zielony Dresik, który niezmordowanie nosił tubę.
Potem siostra Fredzia przywdziała fantazyjny kapelusz i spódnicę w kokardki i wręczyła niektórym księżom kwiaty, a potem z nimi tańcowała. Chłopak, który prowadził razem z nią "wręczanie nagród" bardzo chciał ze mną zatańczyć, ale musiał obejść się smakiem.
A przed chwilką podszedł do nas Ziomisław i robił sobie z nami zdjęcie, na którym oczywiście wyszłam jak palant.
Łania ostatnio powiedziała, że "Wspomnienia" to thriller psychologiczny. Ładnie brzmi... Tak inteligentnie.
26 sierpień 2005 (dom)
Wczoraj z ogromnym bólem stóp doszłam do Częstochowy i poczułam się wspaniale. A gdy cel mojej wędrówki został osiągnięty czas jakby przyspieszył - oglądanie obrazu, jedzenie obiadu, wciąganie pysznych lodów, siedzenie na mszy, odbieranie bagaży, robienie zdjęcia z księdzem Wesołym... Teraz to wszystko wydaje mi się minutą.
A potem była droga do domu, podczas której spałam zaledwie 10 min.
Kiedy powróciłam do domu, streściłam rodzince pielgrzymkę i poszłam się wykąpać (i pozachwycać się spłuczką). Kiedy położyłam się na łóżku, zasnęłam natychmiast. Obudziłam się o 12.00 i czułam się dziwnie. Było mi ciepło, nie musiałam się zrywać, by zacząć się pakować, nigdzie nie musiałam iść...
Kurde, ja chyba zaczynam tęsknić za pielgrzymką! I to o wiele mocniej niż podejrzewałam! Kto by przypuszczał?!
Na sam koniec złota myśl:
"Głupota jest fajna!"
Gosiak
*Ja nie lubię Eryka Prydza. Po prostu leciał wtedy w radiu.
**Dane personalne (czyt. nazwiska) zostały utajnione :D
***Powinnam napisać wtedy - to na szczęście było błoto. O wiele gorzej by było jakbym wpadała w krowi placek lub gnojówkę XD.
****Takie jak z filmu z Melem Gibsonem.