The best darn guy who ever lived. Willy Wonka...
I nadszedł grudzień. Pomimo tego, że na ulicach nie zalega biały puch, opanowało mnie zimowe lenistwo i nie zapisałam notki z okazji Mikołajek. Dziś postanowiłam to nadrobić i zapiszę recenzję jednego z Wielkiej Trójcy Jesiennej czyli trzech filmów, które wchodziły na ekrany polskich kin jesienią. Niestety, albo wrodzony pech albo "obszerność" repertuaru tarnowskich kin sprawiły, że z Trójcy obejrzałam na razie tylko jeden. No, ale nie będę już narzekać. Czas przejść do recenzji...
Dawno, a może nie tak dawno temu, może blisko, a może daleko stąd, żył sobie w pewnym zwykłym miasteczku, pewien zwykły chłopiec. Mieszkał razem z rodzicami i dziadkami w pochyłej, rozpadającej się ze starości chatce. Dzień w dzień jedli to samo danie na obiad, a jedynym prezentem jaki dostawał na urodziny, była tabliczka czekolady. Pewnego dnia chłopiec kupił za znaleziony banknot czekoladę, w której znalazł coś niezwykłego. Tym czymś był Złoty Kupon.
Tak można streścić początkowe sceny najnowszego filmu* ekscentrycznego wizjonera Hollywood - Tima Burtona, pt. "Charlie and the Chocolate Factory" (dla nieobytych z angielskim - "Charlie i fabryka czekolady"). Już z tytułu można wywnioskować, że główny bohater nazywa się Charlie, i że będzie mieć coś wspólnego z jakąś fabryką, co oczywiście jest prawdą - Złoty Bilet ukryty w czekoladzie jest przepustką do słodkiego królestwa ekscentrycznego Willy'ego Wonki, który od wielu lat nie wpuszczał, ani nie opuszczał murów gigantycznej fabryki. Tak więc razem z Charlim, jego dziadkiem Joe oraz czwórką innych dzieci wraz z opiekunami zagłębimy się w jakże słodki świat ukryty wewnątrz fabryki i odbędziemy magiczną podróż nasycona humorem, piosenkami i tyloma słodkościami, że brzuch nieraz skręci się z głodu. Brrr.
A skoro już zahaczyłam o bohaterów, to warto się przyjrzeć im oraz aktorom odtwarzającym ich rolę. Największe brawa należą się Deep Roy'owi, który zagrał całe plemię malutkich i rozśpiewanych Oompa Loompa (bądź Uumpa Luumpasów - jakoś mało przekonuje mnie polskie tłumaczenie) oraz jak zwykle niezawodnemu Johnn'emu Depp'owi, który zagrał rolę podobną do tej w "Marzycielu" czyli dorosłego mężczyzny o duszy dziecka. Tyle, że Willy jest o WIELE bardziej ekscentryczny od Jamesa Barriego (o wrodzonym cynizmie nie wspominając).
Tytułową rolę czyli Charliego zagrał znany z "Marzyciela" Freddie Highmore, który ponownie stanął na wysokości zadania i pokazał, że jest utalentowanym aktorem, a nie dzieciakiem, który fuksem dostał rolę w filmie. Mam nadzieję, że w przyszłości nie raz obejrzę tego chłopca na ekranie** . Nieźle radzą sobie też partnerujący mu Annasophia Robb, Julia Winter, Jordan Fry i Philip Wiegratz. Warto zauważyć, że postacie odegrane przez czwórkę młodych aktorów nie mają ANI JEDNEJ pozytywnej cechy, a wręcz ocierają się o karykaturę ludzkich wad. Tak więc Violet jest chorobliwie ambitna, Veruca rozpieszczona do granic możliwości, Augustus poważnie nagina jeden z 7 grzechów głównych, a dokładnie to "Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu" z szczególnym naciskiem na jedzenie, a Mike jest rozwrzeszczany i pyskaty, słowem nieznośny. Może to nawet lepiej, że bachory są takie, a nie inne, bo nie będzie nam żal, kiedy w końcu dostaną za swoje***.
Plusem filmu jest genialna, magiczna scenografia oraz ścieżka dźwiękowa skomponowana przez nadwornego grajka Burtona, Danny'ego Elfmana. Muzyka, którą stworzył nie dość, że jest prześliczna, doskonale też buduje klimat i wkomponuje się w szalony świat Willy'ego, a piosenki śpiewane przez Oompa Loompa's są idealnie dopasowane do bohaterów, których się tyczą i strasznie szybko wpadają w ucho (potem się je ciągle nuci. Mnie okropnie męczyły Augustus Gloop i Violet Beuregarde).
Powoli, acz nieubłaganie zbliżam się do końca recenzji i podsumowania.
Z tego, co napisałam, łatwo wywnioskować, że film mi się podobał. Owszem. Podobał mi się, jak wszystkie filmy Burtona****. I tu pies pogrzebany - jeśli ktoś nie zasmakował w estetyce reżysera i w słodkim świecie Charliego nie zasmakuje. Narzekać będą też ci, którzy lubią ukryte przesłanie, bo tu takiego nie uraczymy. Burton nawet nie sili się, by je przed nami "schować" i mówi nam je wprost. Jest może ono naiwne, ale jakże prawdziwe - żadne słodycze nie zastąpią nam rodzinnego ciepła.
Amen
Gosiak
*Corpse Bride to film poniekąd animowany, więc się nie liczy :>
**Drżę jednak na myśl co się stanie, kiedy wystąpi w ekranizacji tragicznej książki Luca Bessona (TEGO Bessona) "Artur i Minimki"
***No, ale jak już miałabym wybrać najlepsza postać z tej czwórki wybrałabym Mikea, bo tak fajnie się darł: "Giń! Giń! Giń!", kiedy grał w grę typu Quake :]
****Te, które widziałam, oczywiście