Jako że udzielono mi pozwolenia, wklejam tutaj moją notkę z devianta, a mianowicie relację z I dnia Selector Festival w Krakowie :)
Było naprawdę super!
Wyszedłszy z akademika ok. 21, chciałam jeszcze przed FF* zwiedzić całą przestrzeń festiwalową. Po dotarciu na miejsce jednak zaledwie spojrzałam do wnętrza namiotu Magenta Stage, a nastęnie w celu poznania reszty terenu udałam się do namiotu głównego. Po rzucie oka na telebim wiedziałam już, że zwiedzanie zostanie chwilowo zawieszone – otóż zobaczyłam Edwarda Nortona!:D A dziwne to, bo nic nie piłam (paliłam/zażywałam), a pan z Fischerspoonera, co skonstatowałam po chwili, tak naprawdę wcale nie przypomina tego aktora. Niemniej jednak opłacało się zostać. Byłam pozytywnie zaskoczona, bo nie spodziewałam się zacząć zabawy przed FF, a tu i poskakałam sobie trochę i poradowałam z przedstawienia na scenie i nawet wzięłam udział w wyimaginowanym filmie i pan uroczo powiedział w trzeciej osobie, że nas kocha, co było naprawdę sweet ;). Podobnie jak w przypadku Comy, pierwsze wrażenie po przesłuchaniu utworów zespołu na komputerze okazało się nieadekwatne do wystęu na żywo.
Po wystęie pojedynczego F pozostało jeszcze całkiem sporo czasu do Franza*, więc teoretycznie mogłam powrócić do zwiedzania. Ale! Ambitnie chciałam być blisko sceny, toteż, kiedy większość ludzi zaczęła się rozchodzić, przemknęłam do przodu i wylądowałam jakieś pięć rzędów ściśniętych ludzi od barierek, na wprost środka sceny. I tutaj nastęuje raczej nieciekawa część mojej historii, a mianowicie jakieś 40-minutowe oczekiwanie i pilnowanie miejscówki. Jedyną rozrywką – podsłuchiwanie ludzi naokoło (najbardziej uradowało „ziarnko do ziarnka a zbierze się barierka” wypowiedziane przez człowieka przede mną, gdy jakieś dwie osoby ewakuowały się ze ścisku pod sceną:)). Minusem – palili. Gdy nadeszła magiczna godzina 23:00, początkowy tłumek pod sceną rozrósł się w tłum sięgający po najdalsze zakamarki namiotu;P (tak serio, to nie wiem, gdzie sięgnął, jednak widziałam za mną sporo ludzi, a i ścisk odczuwało się większy). Po jakichś 10’, w czasie których publiczność krzyczała, a panowie techniczni jeszcze majstrowali przy sprzęcie – jest radość!:D Na scenę wkracza Alex i spółka, co wywołuje żywiołową reakcję publiczności;P . Przy pierwszej piosence („Łer du ju du ju du ju łona łona goł”:D ) reakcja była jeszcze bardziej żywiołowa;P, co raz na zawsze (a przynajmniej do nastęnego koncertu) oduczyło mnie pchania się z żałosną kondycją pod scenę. Ale spoko, w te wakacje kupuję sobie fit-ball i biorę się za siebie, a wtedy żadne pogo nie będzie mi straszne ;D. Przepychana razem ze wszystkimi i podskakiwana (to nie ja podskakiwałam, to inni mnie podskakiwali;D) dotrwałam do połowy drugiej piosenki, po czym ewakuowałam się na z góry upatrzoną pozycję (no dobra – wcale nie była z góry upatrzona, ale dobrze brzmi;)). Widok okazał się nawet lepszy, gdyż pod sceną stali przede mną wysocy panowie, a w nowym miejscu znalazłam sobie przyjazną luczkę w tłumie, przez którą bardzo fajnie lukało się na Alexa (Ha! Lukało przez luczkę! :D); telebimy też dobrze widoczne. W międzyczasie (między pierwszą, a drugą piosnką Alex powitał nas staropolskim „cześć” co w równym stopniu ucieszyło publiczność, jak i jego samego (a może nawet jego bardziej ;P). Dalsza część koncertu baaardzo pozytywnie – poskakałam (w miarę moich skromnych możliwości czyli nie za wiele), podarłam się trochę (w sensie pokrzyczałam, a nie jak prześcieradło ;P), potańczyłam i ogólnie pozachwycałam zespołem:D. Z miłych momentów należy przytoczyć ładne uśmiechanie się Alexa, jednoczesne granie wszystkich czterech Franzów na perkusji oraz wysławianie się członków zespołu piękną polszczyzną;D – oprócz „cześć” było jeszcze „dzięki” oraz tytułowe „jeszczescie zajebwiszczy” (niestety w trakcie koncertu tego nie zrozumiałam, dopiero pan z www.miastomuzyki.pl mnie oświecił) Alexa oraz „mało?” Paula na początku bisów. Było widać, że oni też się fajnie bawili :). Generalnie atmosfera baaardzo pozytywna. Tradycyjne zakończenie „This fire” spaliło to miasto ;). A co najmniej ukontentowało część znajdującą się w tamtej chwili w pewnym niebieskim namiocie na Błoniach. Kiedy machałam na pożegnanie chłopakom z Glasgow, wiedziałam już, że warto było wydać każdą złotówkę:).
Po FF do Royksoppa pozostało wg programu jakieś 20’, a ja postanowiłam kontynuować w tak miły sposób przerwane zwiedzanie aerału (nie ja wymyśliłam to słowo – to pomysł Worda na synonim „rzestrzeni” ;P). Jeszcze raz rzuciłam okiem (oraz uchem) do wnętrza mniejszego namiotu, jednak, nie zachwyciwszy się, kontynuowałam zwiedzanie na świeżym powietrzu. Zjadłam promocyjną krówkę miasta Łodzi, przyjrzałam się bliżej kieszonkowej szczoteczce do zębów (!) ofiarowanej przez Play, wyrzuciłam ich ulotkę (o ja niewdzięczna!) i pospacerowałam między stoiskami z jedzeniem & pamiątkami. A, jeszcze oczarowała mnie liczba ToiToi i brak kolejek do tychże ;D. Podbudowana tym widokiem udałam się na ostatni występ tego wieczoru (poranka?).
Royksopp – przyjemnie, aczkolwiek bez rewelacji, choć to może kwestia mojego stanu (zasypianie na stojąco/bujająco). Obawiając się, że mogę tam paść i już nie wstać, opuściłam teren festiwalu przed końcem koncertu (byłam chyba jednak na większej części) i skierowałam do akademika.
Pozdro dla wszystkich, którzy dotarli do końca
& Friend ;)
*Franz Ferdinand
P.S. Oglądając filmiki na Youtube, doszłam do wniosku, że Alex się jednak przywitał przed pierwszą piosenką (a może przywitał się dwa razy, tylko przed pierwszą piosenką nie usłyszałam z powodu pisków?). A na perkusji to grali chyba we trzech, za to czwarty grzechotał grzechotkami ;D
P.S.S. O, i jeszcze dodam gratis: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6695099,Selector_Festival__Haniebna_profanacja_Krakowa_.html \m/