A oto moje zapiski z tegorocznej pielgrzymki. Przepraszam, że tak długo trzeba było na nie czekać, ale cały czas mi coś wypadało, albo po prostu byłam za bardzo leniwa, żeby wziąć się w garść i zmusić do pisania:). Zapiski trochę zmodyfikowane (dla powiększenia atrakcyjności czytania :D). Nazwiska jak zwykle utajnione.
14 sierpień 2006 (dom)
"Dalej, wal ją! Wal!" - mruczy pod nosem moja siostra, która właśnie gra w Icewind Dale II i mimo to, że usilnie apeluję do niej, żeby się wreszcie zamknęła, ona ma moje błagania w... nosie. Ech, co za człek.
Jutro zaczynam się pakować, co mnie bardzo przeraża - a jak czegoś nie wezmę? AAAA! (Krzyk spowodowany wizją nie wzięcia bielizny na zmianę :P). Spokojnie Gosiaku, spokojnie! Przecież tak źle być nie może!... A może może?
15 sierpień 2006 (ciągle dom)
Pakowanie mam prawie za sobą. Kiedy mama przyszyje kartkę z moimi danymi, schowam do torby buty i będę spakowana. Alleluja!
Dziś są urodziny Buu-chan. Sto lat!
16 sierpień 2006 (dom, kuchnia)
AUA! Moje ręce! Trzęsą się jak galareta! Aaaaaaa!!!
A jaki jest powód tych okrzyków pełnych bólu? Prosty jak drut - mój dziadziuś zapomniał o mnie! K*** (dziś byłam u spowiedzi)! Gdybym się sama nie zdecydowała iść z tymi torbami pod kościół, czekałabym dotąd jak jakiś głąb... A co jest w tym wszystkim najbardziej dołujące? Że żaden facet, którego po drodze minęłam, nie pomyślał nawet o tym, żeby mi pomóc. Wniosek - dżentelmeni dawno wymarli. Kurde balans - kiedy te ręce przestaną się trząść?
Ręce się trochę uspokoiły, ale nadal drgają. Postanowiłam być oryginalną i zamiast na błękitnej sznurówce, nosić swój identyfikator na smyczy z mojego identyfikatora z 20TNF*.
Haha. Ma się łeb na karku, co?
A dziś razem z Justyną miałyśmy ubaw, bo pani M. zrobiła z Kasi podpórkę do pisania ;]. A Kasia zdała prawa jazdy! Jeee!!
Na dziś tyle. Ręka ciągle drga.
17 sierpień 2006 (pod Makiem)
Już po mszy. Razem z moim składem (joł!) czekam na wyjście dwójki. Łania jest uradowana, bo zgubiła w tłumie swojego tatę (szybka jest). Ja tymczasem boję się, że karimata mi się po drodze rozwiąże, jak to miało miejsce kiedy szłam do kościoła. A wyglądało to w następujący sposób - idę sobie, idę, i nagle słyszę dziwny odgłos brzmiący jakoś tak: tum-tum-tum! Odwracam się i co widzę? Moją karimatę leżąca na ziemi. Szybko podniosłam ją i pośpieszyłam na umówione miejsce, gdzie miałam czekać na resztę albo reszta na mnie. Oczywiście okazało się, że to ja miałam czekać na resztę. Na poczekaniu zaczęłam się męczyć z moją zbuntowaną karimatą i zrobiłam ponad 20 supłów, żeby mi się nie rozwiązała. Kiedy skończyłam batalię, podszedł do mnie Luki (grupa 5) i okazało się, że potrafi odgadywać porę dnia bez zegarka. Hehe. Też tak chcę ;). A potem dziewczyny (plus pan Ł.) wreszcie przybyły i zajęłyśmy miejsce na karimatach. Wtedy podeszła do nas Pała, lecz szybko nas opuściła, kierując swe kroki w stronę kogo innego ;). A kiedy msza się skończyła, okazało się, że Ania i Dżastina nas zdradziły, bo poszły w grupie 1. Jak mogły?
A jakiś chłopak obok nas powiedział coś takiego:
"Grupa 7 - święty UUUUUU!"
Oczywiście "UUUUUU" było wypowiedziane bardzo groźnie ;P.
Kiedy ta dwójka wyruszy do jasnej-ciasnej? Ile jeszcze mam czekać?... A, jeszcze jedno - PIĆ MI SIĘ CHCE!
(Ostrów)
Przystanek pierwszy! Dzięki Bogu! Ramiona mnie bolą, bo mam za ciężki plecak, chlip... A kiedy tak sobie maszerowaliśmy, ks. Ważny zaczął wymieniać osoby, które mogą zniszczyć grupę św. Franciszka (czyli naszą). Takie osoby nazywał np. sikorkami (gaduły), ślimakami (grzebuły), rakami (osoby odmawiające współpracy) itp. I w taki oto sposób okazało się, że ja i Łania jesteśmy rakami, bo w zeszłym roku odmówiłyśmy odmawiania drogi krzyżowej. A tata Łani okazał się sikorką, bo gadał jak najęty z jakimś gościem... Ale mimo to, jednocześnie słuchał tego, co jest mówione dookoła niego, bo wygrał quiz o Stefanie Wyszyńskim :D. A główna nagroda jest bardzo znaczna - to drożdżówka. Hihi.
A Zielony Dresik ściął włosy! Buuu!!!! ;(
Kurde, gdzie są te cholerne toi-toie? Pasowałoby odwiedzić jednego z nich, zanim się wyruszy w dalszą drogę.
Hym... Łania przed chwilką w dziwny sposób okazała Kasi miłość - chciała jej wybić oko widelcem.
Są toi-toie! Już myślałam, że się w ogóle nie pojawią. No dobra, ja lecę odwiedzić to wspaniałe urządzenie :D.
(Łętowice)
Ufff, jak gorąco! Puff**, jak gorąco! Jeśli upały maja powrócić, to ja dziękuję - łapię autostop i wracam do domu.
A poza tym okropnym słońcem - przeze mnie musiałyśmy ścigać naszą grupę, bo stałam w kolejce do toi-toia (do którego i tak się nie dostałam). Ten bieg był zabójczy! Na szczęście, w pewnym momencie dwójka się zatrzymała i dobiegłyśmy do ogona naszej grupy. Dobra wiadomość - ks. Wesoły idzie z nami. HEHE. To gwarancja dobrej zabawy w najbliższym czasie.
(Biadoliny)
Ten odcinek był w miarę ludzki. Pewnie dlatego, że szliśmy przez las, a las = cień. Prawie przez całą wędrówkę milczeliśmy, bo wprowadzono coś takiego, jak "Strefa Ciszy" - co zgodnie z nazwą nakazuje trzymać gębę na kłódkę. Jednak pod sam koniec ja i Łania nie wytrzymałyśmy i zaczęłyśmy gadać o piosenkach Comy i o czymś jeszcze ^ ^.
A kiedy strefa ciszy naprawdę się skończyła, ks. Ważny i jakiś inny ksiądz zaczęli dysputę o telenowelach i mediach. Obiecali też przeczytać ewangelię św. Jana w wersji dla hip-hopowców. Trzymam za słowo!
(Brzesko - dom Justyny)
Ale jazda! Jesteśmy w domu Justyny, a dokładnie w jej kuchni. Ale może od początku...
Po opuszczeniu Biadolin szło się nam (a przynajmniej mi) dobrze. Siostra Fredzia poczęstowała mnie swoją kawą, ale odmówiłam. Nie używam środków dopingujących :D. A potem dowiedziałam się, że ks. Wesoły woli pić Piwniczankę od Nałęczowianki. Dobrze wiedzieć ;].
A pod koniec drogi zaczęłam zdychać, więc kiedy kwatermistrz zaczął czytać nasze miejsca zakwaterowania, uśmiechnęłam się z ulgą - to oznaka, że droga się kończy! Ta myśl dodała mi sił i nieco przyspieszyłam. Nagle razem z Łanią dostrzegłyśmy panią M., która robiła nam zdjęcia (mogła wcześniej uprzedzić!). Kiedy do niej podeszłyśmy, poprosiła nas, żebyśmy pomachały do jakiegoś chłopczyka, który był bardzo nieszczęśliwy, bo jak przechodziła poprzednia grupa, to nikt do niego nie pomachał. Zrobiłyśmy więc to, o co pani M. prosiła. Wtedy mały rozbeczał się i wrzasnął: "MAMAAAAA!!!". No, wcale mu się nie dziwię, że wrzasnął. Na nasz widok... ^_^'
Aż w końcu przybyłyśmy do miejsca, gdzie leżały bagaże. Po żmudnych poszukiwaniach znalazłam swoje torby i śpiwór, który był rozwiązany (skandal!). Dom, gdzie miałyśmy spać miał nr 60. Zapakowałyśmy nasze bagaże do samochodu pani M. i ruszyłyśmy w stronę domu. W tą samą stronę szli bracia, którzy taszczyli swoje bagaże i byli bardzo nieszczęśliwi z tego powodu.
Gdy doszliśmy do 60-siątki (ale to zabrzmiało, haha), pani M. poczęstowała nas arbuzem i wodą truskawkową. Ummm.... A kiedy skończyłyśmy się obżerać, spadała na nas przerażająca wiadomość - w naszej 60-siątce były jakieś dziewczyny i nas już nie przenocują!!!... Po lekkiej konsternacji, pani M zapakowała nas do auta (poza Łanią i jej tatą, którzy się nie zmieścili), podwiozła pod pole namiotowe i pogadała sobie od serca z kwatermistrzem, żeby bardziej uważał, kiedy załatwia kwatery. Kiedy skończyła, zaczęłyśmy rozbijać namioty. Gdy ta czynność została zakończona, wróciłyśmy do samochodu (tym razem wszystkie) i pojechałyśmy do domu Justyny, gdzie zjadałam pyszną jajecznicę z serem i cebulą. Kiedy skończyłam, poszłam się wykąpać i przeżyłam ekstremalną przygodę - zatrzasnęłam się tak samo, jak moja poprzedniczka Łania. I ją, i mnie wybawiła Justyna, która mężnie wlazła do łazienki przez okno. Ale hardkor.
Na zakończenie dodam, że opuściłyśmy apel. Skandalito!
18 sierpień 2006
(Bucze)
Jestem w Buczach i nie buczę, bo właśnie zjadłam pyszne śniadanko :). W drodze tutaj razem z Łanią dostrzegłyśmy STRASZNEGO BRATA! AAAAAAA! Mam nadzieję, że mnie nie widział!***
Potem zaczął zaczepiać nas jakiś brat, który powiedział:
"Siostry, nie przekraczać 5 km/h!"
Parę minut po tych słowach (skomentowanych śmiechem) coś zaczęło strasznie śmierdzieć, a brat wciągnął powietrze i zawołał:
"Inhalacja! Wdychamy!" - haha.
(Okulice)
Jestem pod kościołem i czekam na mszę. Przed chwilą jakiś gej stanął mi na moim zbolałym palcu. Grrr. Zabiję.
A kiedy opuściliśmy Bucze, ks. Wesoły zaczął śpiewać nową wersję przeboju "Wsiąść do pociągu", która brzmiała następująco:
Weź przewodnika, byle Ważnego,
Nie dbaj o bagaż, nie dbaj o tuby,
Ściskając w ręku kabel spocony,
Patrzeć, jak grupa zostaje w tyle
Taką piosenkę, to tylko Wesoły mógł wymyślić :D.
Podczas drogi Straszny Pan poprawiał kabel i wręczył mi go ze słowami:
- Siostro, weź kabelek. - i odszedł. Wtedy ksiądz, który szedł obok mnie powiedział:
- Ach, jaki on uroczy! Nie da się go nie kochać!
A teraz pytanie: ksiądz miał na myśli kabelek czy też Strasznego Pana?
Kiedy szliśmy przez las, Kasia zobaczyła węża, który o mało jej nie zjadł. Tak nam przynajmniej powiedziała.
Łania przed chwilą oświadczyła, że proszę się o kopa, bo siedzę na jej karimacie. Bać się czy śmiać?;)
Ksiądz przed chwilą krzyknął przez mikrofon: "Kazek! Chodź tu do mnie!"
Zaczyna kropić. Niedobrze.
(Ujście Solne)
Podczas drogi do Ujścia Solnego do mnie i do Łani przyczepił się rozgadany brat, który przedstawił się jako Artur. Powiedział, że należy do grupy 1, ale przyłączył się do 2, żeby zobaczyć jak tu jest. Okazało się też, że bardzo lubi AA:).
Braciszek gadał z nami jakiś czas, aż w końcu uciekł, bo jeden z księży stwierdził, że Artur klnie i poprosił go o założenie legitymacji. Wtedy braciszek dał dyla w obawie przed zdemaskowaniem ^ ^.
Niedługo jednak wędrowałam z Łanią samotnie, bo przybyła do nas Ola i wesoło się nam rozmawiało.
Gdy doszliśmy do Ujścia Solnego, rzuciliśmy się na darmowe drożdżówki. O dziwo, wzięłam tylko jedną. Naprawdę nie mam siły na jedzenie.
A przed chwilką podeszła do nas miła pani, która na początku nas zagadała, a potem wepchnęła po drożdżówce. Zawsze wiedziałam, że jestem mało asertywna.
(Świniary)
W Ujściu Solnym siedziałyśmy tuż obok chłopaka, który bardzo spodobał się Łani i ku jej rozpaczy miał dziewczynę. Mi z wyglądu za bardzo do gustu nie przypadł. Jednak gadał śmieszne rzeczy, wiec mogę śmiało napisać, że był sympatyczny. Z racji tego, że nosił czerwoną czapeczkę, Łania ochrzciła go Czerwona Czapeczka - wysiliła się, co nie? :D
W Świniarach przydzielono nam dom nr 14, który należy do pewnej starszej pani.
Przyjechali rodzice Agnieszki, którzy przywieźli nam dużo żarełka (mniam) i wzięli Kasię, Olę i Justynę do szpitala, żeby się umyły. Ja, Agnieszka i Łania zostałyśmy i zajadamy się na ławce na podwórku domku nr 14. Poza tym Kasia kazała nam wytrzepać tropiki czy jak to się nazywa.
Dziś są urodziny Kondziołka i Agnieszki! STO LAT!
Razem z Łanią stwierdziłyśmy, że Zielony Dresik dużo stracił z obcięciem włosów. W ogóle jest teraz jakiś dziwny. Taki osowiały i mało śmieszny. Buu!
Zapamiętać! Po jutrzejszej mszy iść pod sklepik z pocztówkami i czekać na Madziarrę i Monikę. A jeśli ta druga nie przyjdzie, podpisać się za nią na pocztówce dla profesorki (toć to oszustwo!).
A dziś mój śpiworek nie był rozwiązany! I tak ma być!
(Szpitary)
Pani, która nas przyjęła, porwała mnie, Łanię i Agę do kuchni (jeśli to można nazwać kuchnią...), gdzie kazała nam zjeść talerze grochówki i rosołu. Przez chwilkę myślałam, że umrę z przejedzenia. Dodatkowo pani chciała mi dać jakieś mięso, ale powiedziałam, że jestem wegetarianką, co szczerze zdziwiło staruszkę ("A dobre to?" - ona. "Dobre!" - ja).
W końcu przyjechała Kaśka z Justyną. Ola została w pokoju i zajęła prysznic. Poza tym, my nie kąpiemy się w szpitalu, tylko w Szpitarach. Hahah.
Jak jechaliśmy do Szpitar, przejeżdżaliśmy przez jakiś dziki most, który był jednopasmowy, nieoświetlony i z wnękami, żeby samochody mogły siebie minąć. Ale hardkor.
(znowu Świniary)
Jasna cholera! Dlaczego noclegi w Świnarach zawsze są do... nieważne. To, co się tutaj dzieje jest nie do opisania. Ratunku! Niech ktoś mnie stąd weźmie!!!...................................
Na pocieszenie - jutro wstajemy o 5 a nie o 4. Alleluja.
19 sierpień 2006
(wciąż Świniary)
Boże, dziękuję Ci, że nowy dzień wreszcie nadszedł i będę mogła opuścić ten dom. Nie odstraszy mnie nawet mróz na zewnątrz i spódnica, którą noszę.
(Nowe Brzesko)
Po drodze nie zdarzyło się nic ciekawego. No, może z wyjątkiem tego, że ja i Kasia prowadziłyśmy jedną dziesiątkę różańca:).
Po dzisiejszej mszy przedstawiciel każdej grupy miał wziąć świecę, która miała symbolizować miłość Chrystusa, czy jakoś tak. Okazało się, że ktoś buchnął świecę naszej grupy. Teraz ksiądz apeluje, by ją zwrócić.
Haha. A ksiądz przed chwilką krzyknął przez mikrofon:
"Robert Pyzik, przez ciebie wyjeżdżamy!"
Po pięciu minutach:
"Robert Pyzik, zaraz będziemy jechać!"
Po kolejnych pięciu minutach:
"Robert, no chodźże już!"
Podejrzewam, że to Robert zwinął świecę i się z nią oddalił. :D
Jee!!!! Świeca się znalazła! Jakiś kapłan ją gwizdnął, ale oddał ją skruszony.
Ksiądz przed chwilką rzekł:
"Jak znak 10 jest na placu, to proszę żeby się pokazał. - a potem: - Znaleziono znak, stary i zniszczony. Oddam w dobre ręce." - LOL
(ściernisko - nie mam pojęcia gdzie)
Ufff, ale ciepło.
Po drodze nic szczególnego się nie działo, prócz tego, że się wesoło śpiewało :D.
(Proszowice)
Ten odcinek był straszny! Dłużył się, było gorąco, a ksiądz-misjonarz przynudzał o Afryce. Na szczęście w końcu doszliśmy i jesteśmy goszczeni po "proszowicku" czyli wspaniale.
Na podwórku, na którym siedzimy biega pies o okropnie błękitnych oczach. Próbowałam mu zrobić zdjęcie, ale psisko ma chyba coś w ogonie, bo przez minutę nie może usiedzieć w jednym miejscu.
Jakieś dwie starsze siostry siedzące obok nas zaczęły gadać o opętaniach. Haha;)
(Wola Gruszkowska)
W tym i w zeszłym roku strzeliłam strasznego byka. Nie ma czegoś takiego jak "Ujście Solne" jest "UŚCIE SOLNE". Panu Ł. dziękuje za doinformowanie. Za błąd przepraszam.
Na ostatnim odcinku:
- śpiewaliśmy po Afrykańsku
- przekazywaliśmy sobie świecę, którą wcześniej ukradł Robert Pyzik
- ominęliśmy postój w Ibramowicach! Skandal!
Kiedy w końcu doszliśmy do pola namiotowego, rodzice Justyny, którzy właśnie przyjechali, zrobili nam pyszną, ciepłą kolację. Poza ciepłym żarełkiem, przywieźli nam worek jabłek, pełno pomidorów i sernik. Strasznie tego dużo... Ciekawe, gdzie my to wszystko zmieścimy? :D
Problem pomidorów i jabłek rozwiązany - podarowałyśmy połowę siostrom i braciszkowi z sąsiednich namiotów. Brat dodatkowo przyjął od nas kilka kawałków sernika. Teraz się zajda. Hehe.
20 sierpień 2006
(Racławice)
Wczoraj po apelu próbowaliśmy tańczyć belgijskiego. Niestety, było bardzo ciemno a prawie wszyscy nie umieli tańczyć, przez co można śmiało napisać, że taniec belgijski przeistoczył się w danse macabre. Takiego pandemonium dawno nie widziałam.
A obecnie jestem w Racławicach i właśnie przed chwilą prawie zjadłam śniadanie. Prawie, bo przede mną jeszcze drożdżówka z jabłkami. Ciekawe, gdzie ja ją zmieszczę?
Dziś z Łanią dostrzegłyśmy brata, którego wczoraj poczęstowałyśmy sernikiem. Niósł kawałek ciasta od nas misce ^ ^.
Właśnie przybyła familia Kasi z dalszym jadłem dla nas. O rajuśku...
Przed rozpoczęciem mszy męczyłam (męcząc przy okazji siebie samą) Lukiego, żeby napisał coś w liście do Pauliny. W końcu osiągnęłam sukces. Choć zajęło mi to trochę czasu (i nerwów).
A gdy szłam do komunii, zobaczyłam rozciapaną puszkę Redds'a. Ja też chcę! Buu!
Przed chwilką po karimatach skakała sweet żabka, której zrobiłyśmy zdjęcie.
(Kalina Las)
Na tym odcinku przyłączyli się do nas Luki, Rafałek i Bigi. Rafałek wyznał mi, że jestem jego "prawie ideałem", a potem prosił, żebym umówiła go z Kasią. Szybko spełniłam jego marzenie i przyprowadziłam mu Kasię, która okazała się bardzo odporna na jego zaloty.
Razem z Łanią odkryłam w naszej grupie PRAWDZIWEGO PRZYSTOJNIAKA (nie mamy jednak pewności, czy jest z naszej grupy, czy doczepił się do niej tak jak Luki i s-ka). Przystojniak z racji noszenia na głowie niebieskiej bandamy został ochrzczony "Niebieska Chusteczka".
A obok nas siedzi kolejny przystojniaczek w koszulce w paski. Jego ksywa to "Paseczek" :D. Razem z Łanią robiłam mu zdjęcia aparatem Oli, która się denerwuje, na myśl co powie jej chłopak na zdjęcia jakiegoś mena :D.
Czas podsumować przystojniaków z pielgrzymki:
- Zielony Dresik (nadal na liście, choć już nie jest taki sam jak dawniej, ech...)
- Czerwona Czapeczka (on to się Łani podoba, nie mnie)
- Niebieska Chusteczka
- Paseczek
Wow. Aż czterech :D.
W lasku, gdzie siedzimy, jest wspaniale chłodno. Mogłabym tutaj siedzieć długo... Bardzo długo.
(Miechów)
Uf. Nareszcie koniec. Podczas drogi na nocleg, szła za mną jakaś menda, która cały czas deptała mi pięty. Ała.
A kiedy wyszliśmy z lasu, zobaczyłam Dresika, który rył się między braćmi z okrzykiem:
- DO PRZODU! MUSZĘ IŚĆ DO PRZODU!
Szczerze pisząc, to ja wolę iść z tyłu. Weselsi ludzie, bardziej ochoczy do śpiewania.
Hym... Kasia dostała hyzia i ciągle się śmieje. W zeszłym roku też się tutaj śmiała. To miejsce dziwnie na nią wpływa...
A ja wymyśliłam drugą zwrotkę piosenki o brudzie z zeszłego roku. Brzmi ona następująco:
"Syf osadził się na moim nosie i czuję się z tym jak ostatnie prosie"
Wiem, jestem twórcza :D.
21 sierpień 2006
(Miechów)
Rany! Jak dziś jest zimno! Ratunku!!! Jak ja przeżyję mszę na tym zimnie? Zamarznę na śmierć!... Nie. Nie mogę się nad sobą użalać. Jak będę myśleć, że nie jest mi zimno, na pewno tak będzie... Mam przynajmniej taką nadzieję.
Jakiś brat, który siedzi obok nas krzyknął:
- Nóż! Dajcie mi nóż!... A, nieważne! Łyżką będę kroić! - chyba jest naprawdę wygłodzony, skoro decyduje się na taki krok. Hihi.
Kurde, miałam nie myśleć, że jest mi zimno, ale jak patrzę na Łanię, to wręcz dostaję palpitacji z zimna. Dlaczego? Otóż tata Łani miał przy sobie (w plecaku) skarpetki, koszulę i spodnie dresowe, które Onbał wdziała na siebie bez zastanowienia. Wygląda jak menel, a widok menelowatej Łani przykrytej karimatą zmraża krew w żyłach.
A kolega od łyżki powiedział jeszcze:
- Konserwa? Ale mnie rozpieszczasz! - a później: - Mmmmmmmmm....... Jaki smaczny chleb! - on naprawdę jest wygłodzony.
(Chrasznice)
Po drodze, razem z Olą dałam wspaniały koncert, który, co niektórzy (patrz - Justyna) skomentowali głośnym śmiechem. Nie do końca wiem czemu...
A jak doszliśmy na boisko, poszłam do toi-toia i zaatakowałam kosz na śmieci swoim plecakiem. Biedny kosz ;P.
A pan Ł. kupił sobie hamburgera i hot-doga. Stwierdziłam, że nie wygodnie będzie mu jeść, trzymając obie buły w rękach, więc zaproponowałam, że potrzymam mu gorącego psa. Jednak pan Ł. zrezygnował z mojej pomocy, w obawie, że mu go zjem. Uhehe.
Zaczęły się tańce belgijskie! To ja lecę tańczyć!
Uff, jestem z powrotem. Mam przerwę, ale zaraz tam wracam. Niech żyje belgijski!
Tańce się znowu skończyły. Mam nadzieję, że zraz wrócą.
Gdy tu przyszliśmy, przy naszym znaku rozdawano owoce (przy których stał Niebieska Chusteczka! ACH!) i Justyna wzięła kiść winogron i parę śliw. Powiedziałam jej, że owoce są pewnie nie wymyte i jest duża możliwość, że złapie TASIEMCA ;P. Ale ze mnie krowa (muuu).
Przed chwilą wysłałam list do Pały, a teraz wezmę się do pisania listu do Kulonki. Hehe.
(Jelcza)
Podczas drogi do Jelczy przybył do nas brat Arturek i jego ziom, który nie chciał się przedstawić. Hym... Ciekawe, jak się zwie? A kiedy przechodziliśmy przez pole kapusty, okazało się, że brat Arturek jest od niej uzależniony. Hym... fajnie, jakby to powiedziała Pała.
A gdy w końcu przybyliśmy do Jelczy, okazało się, że nie do końca wiadomo, gdzie jest pole namiotowe. Po wędrówce w tę i wewtę zdecydowałyśmy rozbić namiot na tej samej pochyłej łące, co w zeszłym roku. I wtedy nadszedł moment załamania nerwowego Kasi, która weszła na szczyt łąki i oddała się kontemplacji, czy czemu tam innemu. Tymczasem ja, Ola i Łania poszłyśmy po wodę i wypucowałyśmy się. O, Kasia wróciła. Ciekawe, czy jej się humorek poprawił?
Tu, na łące stoi krowa i muuuuuuuuczy. Ciekawe, kiedy da sobie siana i się zamknie? (Krowa, oczywiście).
A na nowennie jedna z intencji brzmiała: "Mario, spraw, żebym odnalazł miłość swojego życia i żebym polubił jej mamę". HAHAHA.
22 sierpień 2006
(Żarnowiec)
Wczoraj podczas apelu było świetnie - tańczyliśmy belgijskiego (wychodzi nam całkiem-całkiem), kaczuszki i chusteczkę (co było bardzo stresujące, haha). Po apelu Łania z Kasią poszły do sanitarki, a ja dziołchami wróciłyśmy do namiotów. Razem wlazłyśmy do namiotu Kasi i stwierdziłyśmy, że zrobimy dżołka dziewczynom - zgasimy latarki i będziemy udawać, że nas nie ma, a jak zajrzą do namiotu, zaświecimy im latarkami prosto w twarz. Tak więc czekałyśmy na ich przyjście, umilając czas rozmową. Nagle usłyszałyśmy ich głosy, więc zamilkłyśmy.
- Co? Śpicie już? - zapytała Łania, która razem z Kasią stała przy wejściu do namiotu, ale do środka nie wchodziła. Oczywiście, nie odpowiedziałyśmy na jej pytanie. - Nie udawajcie, słyszałyśmy was. - mimo to dalej milczałyśmy, a Onbał zapytała: - Macie może chusteczki? - wtedy Agnieszka, zamiast dalej milczeć, wyciągnęła rękę z namiotu i podała Łani chusteczki. To było powalające! :D
A w nocy było tak samo jak w zeszłym roku, czyli okropnie - ciągle się zsuwałam na dół i podciągałam do góry, co było okropnie męczące.
A rano wstałam parę minut przed budzikiem i usłyszałam coś strasznego - krople deszczu uderzające w namiot. Po paru chwilach szoku do mych uszu dobiegł skrzeczący dźwięk budzika. Przez chwilę miałam okropną ochotę położyć się i znowu zasnąć, ale w końcu się podniosłam, ubrałam i wyszłam na zewnątrz. Na szczęście, nie było tak źle - nie padało, tylko kropiło. Z każdą minutą coraz mniej. A ja miałam już inny problem - stopa okropnie mnie bolała i zaczęłam rozważać, czy nie jechać na pace, ale w końcu postanowiłam iść. Po drodze zaczęło kropić i ks. Wesoły poradził, żebyśmy się "spłaszczyli" czyli żebyśmy włożyli płaszcze. Tak też zrobiliśmy. Niedługo potem deszcz przestał padać. A kiedy doszliśmy na stadion, zaczęło się rozpogadzać, ale znowu się chmurzy. Mam nadzieję, że nie rozpada się ponownie.
(Otola Mała)
Przez większość tego odcinka siostra z grupy 3 opowiadała nam o przeszczepach szpiku. Jej opowiadanie było bardzo ciekawe i miło się tego słuchało.
Po drodze ks. Wesoły wcisnął mi kabelek ze słowami:
- Trzymaj - więc posłusznie trzymałam.
A Łania jest wesoła, bo obok nas siedzi Czerwona Czapeczka. Jakiś brat siedzący obok nas rzekł:
- Wycwanię się i pójdę do lepszego gospodarstwa! - hehe. Ale groźba.
(lasek obok miejsca z krzywym wychodkiem)
Podczas zeszłego postoju nie dało się pisać, bo się rozlało. Jak wyruszyliśmy, to natychmiast przestało. Nastąpiło jednak inne nieszczęście - tuby się popsuły. Z początku próbowaliśmy śpiewać bez nich, ale w końcu daliśmy sobie spokój i zaczęliśmy gadać. Ja wdałam się w dyskusję z Justyną na temat filmów - to temat, o którym mogę gadać całymi godzinami ;]. Pewnie z tego powodu nawet się nie obejrzałam, a już doszliśmy do kolejnego postoju.
A na wcześniejszym przystanku Łania dostrzegła AA, który przybył do grupy 1. Na jego widok jęknęła i skuliła się. Postanowiłam jej pomóc i przykryłam ją swoim płaszczem przeciwdeszczowym. Miała skrytkę pierwsza klasa.
(Pradła)
Uff, co za męczący odcinek. Byłam bardzo bliska odejścia z tego świata (ale może tylko się nad sobą użalam:D). Dodatkowo tuby znowu się popsuły! Coraz bardziej mnie to denerwuje. Grrr!
Podczas naszej wędrówki, Łania zapytała mnie, czy po powrocie nie poszłybyśmy na ściankę razem z Pałą. Poprosiłam ją, żeby nie mówiła mi o rzeczach, które wiążą się z wysiłkiem, bo naprawdę miałam wszystkiego dość. Zaraz potem Anka powiedziała:
- Patrz, jaki ziom.
Zaczęłam się rozglądać, ale żadnego zioma nie zobaczyłam, więc zapytałam:
- Gdzie?
- Tam - i Łania pokazała mi pewną babcię. Hym... Te dzisiejsze ziomy, to nie to samo, co dawniej.
Kasia przed chwilką oświadczyła, że usiądzie pod tablicą wejściową do wioski Piece i tam sobie odpocznie, a za nami ruszy po jakiejś godzinie.
CO????? Już każą nam się zbierać! Przecież odpoczywaliśmy jakieś 10 minut, nie więcej! Pokręciło ich!!!!!!!!
A jak znajdę więcej czasu, w moim pamiętniku pokaże się ekskluzywna relacja pt.: "Szaleństwa pana Ł.!".
Kazali nas wstać, ale dalej nie ruszyliśmy, co za... nieważne. Przed chwilką razem z Kasią przyglądałyśmy się mapce z tyłu śpiewnika, gdy nagle dostrzegłam AA zmierzającego w naszą stronę z bardzo zamyśloną miną. Nagle zatrzymał się naprzeciw nas i dostrzegł naszą obecność, a z ust wyrwał mu się następujący dźwięk:
- A.... A... - i zaraz potem minął nas. Ciekawe, co to miało być? :)
(przystanek noclegowy. Nie mam pojęcia gdzie.)
Uff.... Doszłam! Muszę zaznaczyć, że ten odcinek był okropnie długi i męczący. Męczący przynajmniej dla mnie, bo stopa znowu zaczęła mnie rwać. Na szczęście postanowiono skrócić trochę drogę i prowadzono nas jakimiś stepami akermańskimi :D. A gdy w końcu doszłyśmy na pole namiotowe, przywitała nas pani M. Po rozłożeniu namiotów zaczęłyśmy się opychać smakołykami przywiezionymi przez mamę Kasi (a niektóre z nas myły się w namiocie). Mama przysłała mi ręczniki, bieliznę na zmianę oraz słodycze. Dostałam też trzy butelki wody mineralnej podpisanej "jodła". Hym, woda jodłowa?
Po porządnym napchaniu się, razem z Łanią wymyłyśmy włosy (jak ja kocham szorowanie kłaków na klęczkach!), zmuszając panią M., by pomogła nam spłukać pianę ;P. Kasia powiedziała, że pan Ł. wkłada sutannę. Hehe XD.
Obok nas jakaś grupa miała chrzest i teraz tańczy belgijskiego. Łania-maniaczka wryła się tam i tańcuje. Potańczyłabym, gdyby nie ten cholerny palec. Grr!
23 sierpnia 2006
(Sokolniki)
Matko! Dlaczego podczas 7 dnia zawsze musi padać? W zeszłym roku lało, w tym roku też leje! Aż się zdziwiłam na widok słońca wychodzącego zza chmur. Poza tym - dziś pierwszy raz będę jechała paką. Ciekawe, jak będzie?
(na pace... a raczej w pace :D)
Jak tu sucho! Jak tu ciepło! Kocham pakę!!!!........ Spokojnie, spokojnie. Koniec tych zachwytów :). Lało tak strasznie, że plecak trochę mi przemókł, przez co góra pamiętnika nieco ucierpiała. Chlip.
A w pace trochę zimno się zrobiło, ale dalej jest wspaniale. Razem ze mną jedzie Moniś i taka miła siostra, Brygida. O! Ruszyliśmy. Okropnie trzęsie, więc na razie kończę..
Paka się zatrzymała, więc piszę dalej. Monika razem z Brygidą i jakąś inną siostrą poszły poszukać ubikacji. Mi kibel do szczęścia (na razie) nie jest potrzebny, więc zostałam. Teraz streszczę dzisiejszy dzień, bo przedtem nie miałam okazji - rano, jak zwykle, wstałam bardzo niechętnie (ale wstałam). Kiedy byłam gotowa do drogi i oczekiwałam, aż Łania i Kaśka łaskawie wstaną (a raczej wyjdą z namiotu), z nieba zaczął padać deszcz... Na początku były to pojedyncze krople, a potem rozlało się na całego. Z każdą chwilą humor psuł mi się coraz bardziej - lało, przez to, że Łania i Kaśka się grzebały, namiot zmókł, tuby nie działały, a noga znowu zaczęła mnie rwać. Ten ostatni czynnik był zdecydowanie najgorszy. Pierwszy odcinek był dla mnie katorgą. Z ulgą przywitałam przystanek w lesie, gdzie mieliśmy śniadanko. Bardzo mokre śniadanko trwające 2 godziny. Podczas tego postoju zgłosiłam siostrze sanitariuszce, że będę jechała w pace od następnego odcinka.
Kiedy wyruszyliśmy w dalszą drogę, wędrówka dalej nie była dla mnie za sympatyczna. Jedynymi plusami drogi to:
- sprytny brat w gigantycznych cholewach
- siostra w płaszczu z królikiem Bugsem
- 1 Browarek :D (ja też chcę!)
Kiedy przybyliśmy na miejsce mszy, rozlało się jak cho... cho-cho! W środku kazania deszcz ustał, ale pod jego koniec znowu zaczął. Tuż po komunii uciekłam do paki, do której zostałam wciągnięta przez jednego z porządkowych (zrobił to z taką łatwością, jakbym nic nie ważyła! NIC NIE WAŻYŁA!!!!!!).
Kiedy paka ruszyła, wszystko zaczęło się telepać, ale i tak było fajnie. Do miejsca namiotowego jechaliśmy ok. 15 minut, a na pozostałych mamy czekać 3 h - niezła różnica, co?
Siostry przed chwilką wróciły i stwierdziły, że poszukają swoich śpiworów i plecaków (bądź toreb) w górze bagażów. Hym... moja noga już mnie nie boli... Zaryzykuje i się do nich przyłączę :D.
Ale jajo! Bieganie po bagażach było lol! Jednak z poszukiwanych rzeczy znalazłam tylko torbę Agi i mój śpiwór... Właśnie się dowiedziałam, że moja robota była bezsensowna, bo przestało lać i wszystko będziemy wyładowywać razem z porządkowymi na zewnątrz. W związku z tym kończę. Lecę do roboty!
Wszystko wypakowane! A rzeczy moje i dziewczyn odłożone na bok. Mam tylko na dzieję, że się nie rozpada, bo trzeba będzie wszystko ładować do paki -_-.
I wykrakałam! Rozlało się! Na szczęście nie trzeba było wszystkiego ładować, bo przykryliśmy plecaki i torby foliami. Tylko śpiwory zostały wrzucone do paki (wesołe to było). Potem jeden z porządkowych wrzucił mnie (by ocalić przed deszczem) do paki, tak jak ja wrzucałam śpiwory. I znowu poczułam się lekka jak piórko :D. A najlepsze jest to, że znowu przestało lać -_-.
(szkółka)
Niedługo po tym szaleńczym wrzucaniu śpiworów (i mnie) do paki, przybyła nasza grupa, w tym dziołchy. Teraz siedzimy w szkole, gdzie będziemy spać. Niestety, naszą zeszłoroczną salę zajęli jacyś goście. BUUU!!!!
A ja zabieram się do kolacji. Mniam, mniam :].
A w sanitarce (w mokrym lesie) chcieli mi zrobić zastrzyk, ale się nie zgodziłam, więc dostałam tylko tabletkę na uśmierzenie bólu. Tabletka znajdowała się w plastikowym kubku, który był bez wody. Zmuszona byłam popijać tabletkę śliną. FUJ!
A teraz! To, na co wszyscy najbardziej czekali, czyli...
Szaleństwa Pana Ł.!
1. Jest gotowy do wyjścia 5 min przed przewodnikiem.
2. Podąża ZAWSZE za znakiem.
3. Jak zgubi znak, to jest zaniepokojony.
4. Zbiera kamienie na pamiątkę.
5. Wkłada do kieszeni tic-taci i grzechocze nimi radośnie.
6. Je gruszkę i mówi, że więcej nie będzie jeść, bo nie chce gonić za toi-toiem...
7. Koniec końcem je jeszcze dwie gruszki, które de facto nie są jego!
8. Wrzuca mi do plecaka szyszkę i mówi, że wrzucił kamień.
9. Nawet podczas deszczu nie jest mu zimno.
10. Ucieka przed nami i ogląda się, oczekując, że będziemy go gonić (a my to robimy :D).
11. Po długiej i męczącej drodze miast odpocząć, podskakuje, żeby rozgrzać nogi do dalszej drogi.
12. Zmusza nas do podskakiwania, żeby się rozgrzać.
13. Z początku przenosił najważniejsze rzeczy ze swojego bagażu do podręcznego plecaka, a bagaż z powrotem pakował do paki.
14. Kupuje całe worki wody i drożdżówek.
15. W ostatnich dniach pielgrzymki odkrywa nowe rzeczy w swoim plecaku.
16. Boi się, że zjem mu hot-doga.
Na razie tyle. Jak pan Ł. zrobi coś jeszcze szalonego, zapiszę to pod kolejnym numerkiem. A teraz zajmę się musem gruszkowym. Smacznego.
24 sierpień 2006
(skałki)
Siostry, z którymi dzieliłyśmy salę strasznie chrapały, ale na szczęście zasnęłam dość szybko. Obudziłam się 4.14, a tak dokładnie obudziły mnie te siostry (jak widać, nie wiedzą, co to znaczy poruszać się dyskretnie). Odczekałam do 4.30 i wstałam. Tym razem pakowanie poszło nam dość szybko i około 5.40 stałyśmy pod paką. Gdy wyruszyliśmy (tuby zaczęły DZIAŁAĆ!) Kasia dostrzegła brata kwatermistrza, który niósł jej namiot. Po 15 minutach przez głośnik wygłoszono informację:
- Niech siostra, która zapomniała namiotu się nie martwi - zaniosłem go do paki.
Kasia, spryciula, zostawiła namiot specjalnie, by się nie obciążać :D.
Kolejne szaleństwo pana Ł.:
17. Przez 7 dni nosił te same spodnie!!!!
(jakiś fajny lasek, nie mam pojęcia gdzie)
Dziś "patronem dnia: był błogosławiony Karol de Fucu (to tak się pisze?), który wdychał woń z kadzidła. Haha.
Jezu, Łania znowu pierniczy o pierwotnym egoizmie. Niech ktoś ją zaknebluje!
Pan Ł....:
18. Ładuje do bagażnika pełno kamieni, a potem połowę z nich wyrzuca, żeby samochód mógł ruszyć.
19. Świni spodenki na siedzeniu jeżyną i nie chce ich przebrać!
20. Grozi Łani, że podrzuci pod jej tyłek jeżynę.
21. Cieszy się, że Onbał uświniła czubek buta jeżyną.
22. Mówi, że jak się brudzi, to konkretnie.
Przed chwilą ks. Wesoły oblał jakąś siostrę wodą mineralną. Co za chrzest.
(za Żurawiem, w rowie)
Kasia przed chwilą opowiadała o dobroci Ani K. i rzekła coś takiego:
- Coś mu się stało, chyba umarł.
Potem powiedziała jeszcze, że Łania konserwuje się kremami. Ale jej się humor wyostrzył na wieczór. A po drodze zaczęliśmy grać w krasnoludka, ale ja nie miałam siły. Tak jak większość. Nie dziwię się.
(Kobyłczyce)
Po opuszczeniu rowu dość sprawnie doszliśmy do miejsca postoju. Jestem już po myciu i będę się zabierać do jedzenia zup w kubku. A dziś jest ostatni apel, chlip... ;(
Kolejne szaleństwo pana Ł.:
23. Rzuca we wszystkich dookoła nasionkami z rzepkami.
25 sierpień 2006
(las pod Częstochową)
Wczoraj spałyśmy całą szóstką w namiocie Kasi. Było ciasno, duszno i śmierdziało Czerwonym Listkiem (maść lecznicza z aloesu. Strasznie capi). Dodatkowo, grunt na którym rozbiłyśmy namiot, był nieco nierówny i zsuwałyśmy się na siebie. Najgorzej miała Justyna, która leżała tuż przy ścianie namiotu. Mogę śmiało napisać, że poranek był dla nas wybawieniem. Niestety, poranny marsz popsuł deszcz, który na szczęście szybko ustał.
Przed chwilką tańczyłam belgijskiego, a teraz sobie odpoczywam. Słoneczko wyszło za chmur, co mnie bardzo cieszy.
Przed chwilką jakaś siostra powiedziała o Dresiku:
- On będzie księdzem, czyż nie pasuje na niego?
A Dresik na to:
- Ja będę zakonnicą! HAHAHAHAHA!
Fajnie czasem kogoś podsłuchiwać. Śmiesznych rzeczy można się dowiedzieć.
(Dom Pielgrzyma - Częstochowa)
Już po oglądaniu obrazu. Uff, w pewnym momencie myślałam, że mi stopy odlecą - tak się grzebaliśmy. Po opuszczeniu klasztoru poszliśmy do Domu Pielgrzyma, gdzie przed chwilką zjadłam frytki z ogórkami kiszonymi (mały wybór dań jarskich - nieładnie!). Ach, jak wspaniale być pielgrzymem!
(samochód pani M.)
Jak ciepło! Jak sucho! Jak cudownie! Zaraz po wyjściu z domu pielgrzyma znowu się rozlało, więc na mszy za fajnie nie było, ale przeżyło się jakoś. Po mszy wręczyłam panu Ł. kamień, który znalazłam. Ucieszył się, hehe. Potem utkwiłyśmy w korku do parkingu. Kiedy wreszcie go opuściliśmy, nadszedł czas pożegnań, czyli coś czego bardzo nie lubię. Gdy wszyscy już byli porządnie wyściskani, poszłam razem z Kasią i jej mamą do ich autka...
Ciotka kiedyś mi powiedziała, żebym nie pisała siedząc w samochodzie, bo mi się jeszcze podczas hamowania długopis w brzuch wbije. To brzmi dość strasznie, ale ja to muszę zapisać - WRACAM DO DOMU!!!!!!!!
*20 Tarnowskiej Nagrody Filmowej - byłam członkiem młodzieżowego jury i dzięki identyfikatorowi mogłam oglądać nominowane filmy ZA DARMO.
**Nie kojarzyć sobie :D
***Straszny Brat chodzi do tej samej budy co ja i szczerze pisząc, nie chciałabym, żeby nagle podszedł do mnie i zaczął rozmowę.
I oto koniec pielgrzymkowego pamiętnika. Mam nadzieję, że dobrze się go czytało.
Gosiak