Kokokokoko, czyli spowiedź z ostatnich dni...
„Najgorsze w starości jest to, że pamięta się młodość.” – tę refleksyjne słowa powiedział główny bohater filmu „Prosta historia”, Alvin Straight. Bardzo mi przypadły do gustu, więc stwierdziłam, że ustawię sobie je na status. Potem jakoś nie miałam okazji go zmienić i cytat wciąż widniał pod moją personą w oknach gg innych. A wczoraj Aga wysłała mi wiadomość:
ale przezywasz..to chyba dobrze ze sie pamieta te wszystkie głupoty z młododsci ;p
I po chwili dodała:
chciałabyś zapomnieć mnie ??!!
Odpisałam:
nigdy w życiu!
I żeby potwierdzić Agę w moim zapewnieniu zmieniłam status na: Aga, ja ciebie nigdy nie zapomnę!:D – teraz z pewnością ma 100% pewność o sile mojej pamięci ;P. Jednak dziś znowu zmieniam status. Tym razem na: KOKOKOKOKOKO – dlaczego właśnie na to? Jeśli ktoś myśli, że nawołuję Niebieską Kurę Trybsona, to jest w błędzie – owa istota jest już zapewnie w niebie. Lepiej już nie wspominać cierpień, jakie przeszła, bo Agusię serduszko boli…* Skąd więc pomysł na tak durny status? Otóż dziś spotkałam Kasię (a razem z nią kupę innych ludzi), która poinformowała mnie, że nie wejdzie na Kurnik (strona internetowa z grami – dla niewiedzących) dopóki nie skończą się matury. Wpadłam na pomysł, by wystawić Kasiaczka na próbę i ustawić na statusie wyraz dźwiękonaśladowczy, który jednoznacznie będzie się jej kojarzyć z kurą. Ciekawe, czy długo wytrzyma? :P
Hym… nagle coś do mnie doszło – Kasia powiedziała, że nie będzie wchodzić do Kurnika… to jak ona wchodzi do swojego domu???**
Jak każdy dobrze wie, zaczęły się matury. To, co zawsze chciałam uniknąć, w końcu mnie dosięgło... chlip… i pomyśleć, że jak byłam mała, to myślałam, że do tego czasu to już nie będę żyć i dlatego nie warto myśleć o czymś takim abstrakcyjnym jak „matura” (na SERIO tak myślałam). Czas strzelił jak z bicza, matura zapukała do drzwi, a ja ciągle żyję. WOW. Z pierwszego dnia najbardziej zapamiętałam, kiedy podeszłam pod salę, w której miałam pisać i odkryłam, że… będzie nas pisać tylko PIĄTKA. Drugim szokiem był sposób w jaki zapisane było moje imię. Nie byłam „Małgorzatą” tylko „Ma3gorzatą”. Rany boskie na czym oni to pisali? Na przedpotopowym Wordzie? Wygrzebałam z torby długopis (oczywiście czarny) i poprawiłam „3” na „Ł”. Potem, kiedy wpisywałam się na listę obecności, z tego zaaferowania zamiast „L” na początku swojego nazwiska napisałam „Ł”. O kurde, a co będzie, jeśli komisja widząc mój podpis stwierdzi, że wysłałam za siebie jakiegoś genialnego sobowtóra?... E, to raczej nie możliwe. Wystarczy, że spojrzą na głupoty jakie wypisałam, to od razu odrzucą tą opcję :D.
A kiedy oczekiwaliśmy na wybicie 9 godziny, do sali wpadła wice dyrektorka z okrzykiem:
„Schowajcie torby, bo matura będzie nie ważna!”
Niecałe 7 minut później przybyła druga wice dyrektorka z wieścią:
„Wyłączcie komórki, bo matura będzie nie ważna!”
Po tych przybyciach oczekiwałam tylko samego dyrektora ze słowami:
„Przestańcie oddychać, bo matura będzie nie ważna!”
Niestety, moje oczekiwania nie zostały do końca spełnione – co prawda dyro przybył, ale jakieś 20 minut później i zamiast wygłosić nam jakieś kazanie, szepnął coś do komisji i dał dyla. Pewnie wystraszył się grobowej (tzn. pełnej skupienia) atmosfery w klasie.
Parę dni minęło jak z bicza strzelił i znowu podjęłam następne wyzwanie naukowe – tym razem pisemny angol. Wylosowałam 18 numer ławki i szybko okazało się, że znalazłam się między „młotem a kowadłem” czyli między osobami, które wierzyły w moją wiedzę. Boże, wybacz im tę niewiedzę!!! Kiedy skończyłam, podniosłam rękę do góry. Jednak nikt do mnie nie podszedł. Zdziwiona spojrzałam na komisję i zaniemówiłam. Całą trójkę chyba poszczykło, bo uparcie wpatrywali się w swoje kolana. Podniosłam rękę jeszcze raz. Znowu nie było reakcji. No to do trzech razy sztuka. Tym razem się udało. Haha. Zadowolona opuściłam piszących i na schodach spotkałam Trybsona (skończyła jako pierwsza. Mi przypadł status czwartej), Madziarrę i Kulonkę, które tymczasem przeżyły niemiecki ustny (Magda 19/20, Kula 16/20 – GRATULACJE!). Na początku zaatakowałam Agę torbą, za to, że pierwsza skończyła – za wiedzę czasem trzeba cierpieć, no nie? ;> A potem upuściłam mój futerał na okulary i go rozwaliłam. Na szczęście gogle miałam na nosie. Inaczej miałabym w domku małe piekło… Niedługo musiałyśmy czekać na resztę ludu. Kiedy wszyscy (bądź prawie wszyscy) ponarzekali lub pochwalili matury, zaczęliśmy się rozchodzić. Ja, razem z Agą, Klaudią i Kulonką zaczęłyśmy szukać naszej wychowawczyni, by wyjaśnić kwestię plakatów (bądź makiet – w moim przypadku). Kiedy sprawa znalazła odpowiedź, rozeszłyśmy się. No, prawie się rozeszłyśmy, bo ja szwendałam się z Agą. Spotkałyśmy Łanię z adoratorem (hehe ;P), a potem ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego, a po drodze siedziałyśmy na ławce i gapiłyśmy się na wiewiórki. Kiedy dotarłyśmy do celu, Aga zaczęła mnie napastować, wchodząc mi na stopy. Chciałam się odpłacić tym samym, ale zrezygnowałam – Trybson miała zamszowe buty i gdybym je przydeptała, upaprałabym je. A że ja jestem litościwa, zrezygnowałam z odwetu :D. Kiedy bus do Żdżar przybył, ruszyłam w stronę domku. Po drodze natknęłam się na wspomnianą wcześniej Kasię i resztę***. Pogadałam sobie trochę, ale w końcu ruszyłam w stronę domu, gdyż nagle przed moimi oczyma pojawił się obraz mojego psa lejącego po kątach. Na szczęście ta wizja się nie ziściła :P. Alleluja, alleluja!
Hym… zastanawiam się, czy mam jeszcze coś do zapisania… chyba nie… A, wiem – wkrótce na blogu pojawi się opis wycieczki jaką jakiś czas temu zafundowałam sobie razem z Klaudią i Agą prosto na górę Marcina. Postaram się to wykonać najszybciej jak się da. Na dziś jednak tyle. Miłej nocki i zakuwania do matury życzy
Gosiak
*miałam napisać żałobny rapsod o nieszczęsnym zwierzęciu, ale tak jakoś czasu brakuje… ale obiecuję, że się za to wezmę! Słowo harcerza, którym nigdy nie byłam!
**nad wejściem do klatki, w której mieszka Kasia swojego czasu było napisane „kurnik” – napisu chyba już nie ma, ale… POLAK PAMIĘTA!
***bez obrazy dla reszty :D