Serialowe podsumowania vol. 20
Dziś SP w podwójnej dawce! Osoby zaznajomione z Gotowymi na wszystko i Chirurgami zapraszam do czytania :).
Chirurdzy sezon 7
Bez dwóch zdań – zeszłoroczny finał Greysów postawił poprzeczkę okropnie wysoko. Od razu pojawiły się wątpliwości – czy scenarzyści będą w stanie zadowolić widza, czy też poziom powróci do wcześniejszych, o wiele słabszych, odcinków 6 serii? Jak się okazało, ani to, ani to. Początek 7 sezonu był intensywny, w ciekawy sposób pokazywał walkę bohaterów z traumatycznymi przeżyciami (choć i to czasem raziło sztucznością, patrz przemiana Cristiny). Niestety, fabuła stopniowo zaczęła wracać na dawne tory i w taki oto sposób dostaliśmy zerwanie Callie i Arizony, potem szybki numerek Callie i Marka, zejście się Lexie i Marka, zejście się Arizony i Callie, ciąża Callie, zerwanie Lexie i Marka… Hym, jak teraz to przeczytałam, to brzmi przerażająco głupio XD. Dodatkowo dostaliśmy szumnie zapowiadany odcinek muzyczny (twórczyni Greysów zapewnia, że zawsze chciała taki stworzyć, ale my Glee znamy i wiemy, że bez Glee epizodu by nie było), który początek miał mocny, ale im dalej tym zachwyt widza opadał, a wzrastało zażenowanie. Za takie eksperymenty dziękujemy. Także finał rozczarował. Wiem, że bezsensowne byłoby serwowanie widzom kolejnej strzelaniny lub czegoś w tym stylu, ale mimo to atmosfera odcinka powinna być o wiele cięższa, a fabuła mniej przewidywalna.
W zeszłym roku podniosłam ocenę serii o dwa oczka, tym razem tego nie robię. Oceniam siódmy sezon na przyzwoitą szóstkę – bo jest zdecydowanie lepiej niż w zeszłym roku (poza finałem, oczywiście), ale wciąż daleko do wcześniejszych sezonów.
Ocena sezonu – 6/10
Gotowe na wszystko 7
Ojej. Naprawdę nie wiem jak się wziąć za rozpoczęcie tej recenzji. Staram się wymyślić jakiś ładny wstęp, ale wszystkie od razu wylatują z głowy. Dlatego też zamiast wstępu napiszę od razu – oglądanie siódmego sezonu Gotowych na wszystko boli! Ból jest nieznośny, bo fani pamiętają doskonałe pierwsze sezony serii i aż zgrzytają zębami, gdy widzą co scenarzyści wyczyniali z ulubionymi bohaterkami. No właśnie, co z nimi wyczyniali? Susan sprzątała i pokazywała wdzięki na stronie porno, a potem szukała nerki, Bree romansowała z jakimś prostakiem, zachęcała syna do trzeźwości, a potem romansowała z mniejszym prostakiem, Gaby odnalazła córkę, potem ją straciła i przy okazji walczyła z demonami przeszłości , a Lynette w pięknym stylu rozwalała swoje małżeństwo. Dodatkiem do tego całego bajzlu była „tajemnica” Paula (słowo tajemnica wzięłam w cudzysłów, bo z niej taka tajemnica jak ze mnie Doda) oraz nowa mieszkanka na WL – Renee. No właśnie, Renee! Miała być godną następczynią Edie, a tymczasem jest jej słabszą kopią. Co ciekawe, jest podobno wielką przyjaciółką Lynette, dlaczego więc w żadnym z wcześniejszych sezonów nie została wspominania? A bo tak się scenarzystom wyobraziło, że będzie się kumplować z Lynette i uznali, że widz to kupi. Wybaczcie, nie tym razem!
Dużo czepiania się, ale są też plusy – dość dobry odcinek finałowy (choć powrót ojczyma Gaby idiotyczny) z ładnym nawiązaniem do „Liny” Hitchcocka, ciekawy wątek traktowania lalki jak dziecka, cudowna scena ataku paniki Renee na widok karła i… tyle? Owszem, tyle. Trzymajmy kciuki za to, by ósmy odcinek był ostatnim i uwolni nas od Zdesperowanych gospodyń domowych.
Ocena sezonu 3/10
Gosiak