Serialowe podsumowania vol. 22
Powracam z nieco dłuższym tekstem i (dawno) obiecanymi recenzjami Glee i Modern Family.
Glee sezon 2
Pierwszy sezon Glee był świeży i oryginalny. No bo w ilu serialach śpiewanie jest na porządku dziennym? Doskonale pamiętam jak w jednym odcinku Nip/Tuck było powiedziane, że odcinki musicalowe w serialach są serwowane po to, by podnieść słabą oglądalność*. Stwierdzenie chyba słuszne, bo Glee od razu miało wysoką oglądalność, co szybko przerodziło się w sławę serialu. Zaczęto tworzyć książki, komiksy, wydawać płyty z piosenkami, a w sierpniu w USA fani będą mogli obejrzeć glee-koncert w 3D. Sława jest, fani są, kasa jest. Dużo tego! Najwyraźniej scenarzyści uznali, że skoro dużo, to i w serialu musi się dużo dziać – tak więc mamy więcej piosenek, więcej dramatów i więcej romansów. Niestety nagromadzenie tych trzech punktów sprawia, że lekki serial czasami stawał się ciężko strawny. Nieraz miałam wrażanie, że dialogi są napisane na kolanie, by w odcinku zaprezentować jak największą ilość piosenek (prym wiedzie odcinek Britney/Brittany), aż po obejrzeniu człowiek zaczynał się zastanawiać czy oglądał długi teledysk czy też serial. Co do dramatów niektóre były ciekawe, ale znalazły się też takie, które męczyły niemiłosiernie, patrz – uczuciowe zawirowania Rachel i Finna. A skoro o tej dwójce mowa to przechodzimy do trzeciego zarzutu – romanse. Wygląda na to, że twórcy Glee wzięli sobie do serca dogonienie Chirurgów w ilości potworzonych par, więc tasowali nimi ile wlezie, w czym najlepsi byli wspomniani wcześniej Finn i Rachel. Para ta „kwitła” na oczach widzów przez cały 1 sezon tylko po to by rozpaść się z byle powodu i potem grać w „nie chcę cię, a może chcę, sama/sam nie wiem!”. Szkoda, że poświęcono im tak wiele czasu, przez co ucierpiały inne postacie, szczególnie Tina, która przez caluchny sezon robiła jako tło. Nawet Mike, który w pierwszym sezonie był tańczącym rekwizytem miał więcej scen od swojej dziewczyny!
No dobrze, ponarzekałam, ale po wyrzuceniu z siebie wszystkich żalów uznaję, że mimo wszystko nie jest tak źle. Aranżacje piosenek trzymają poziom i zaskakują pomysłowością (kto wpadł na połączenie Singin' in the Rain z Umbrellą? Genialne!), dostaliśmy parę świetnych gościnnych występów (Gwyneth Paltrow, Dot-Marie Jones), a kilka odcinków przebiło najlepsze epizody z pierwszego sezonu (Never Been Kissed, The Substitute czy mój ulubiony Blame It on the Alcohol**). Z tego co wiem, twórcy przejęli się krytyką drugiej serii i postanowili zatrudnić więcej scenarzystów, ograniczyć piosenki i rozwinąć postacie, by poziom trzeciej serii wzrósł. Liczę na to, że zdadzą test śpiewająco!
Glee sezon 2 – 7/10
Modern Family sezon 2
Zawsze sądziłam, że to w trzecich sezonach następuje serialowe zmęczenie materiału i zaczyna się wyłaniać brak pomysłów. Tymczasem recenzowany powyżej Glee jak i Modern family zdecydowały się podważyć tę regułę i obniżyć loty już w drugim sezonie. Jednak spadek jakości MF bardziej mnie zabolał od Glee. Komedia ta kupiła mnie od pierwszego odcinka cudowną mieszanką ciepła, lekkości, świetnego humoru i doskonałego aktorstwa. Niestety w drugim sezonie coś w tej misternej konstrukcji zaczęło trzeszczeć. Humor w niektórych epizodach wywietrzał, ciepło było wymuszone, a i lekkość zamieniła się w ciężki dydaktyzm. Dobrze, że aktorzy dawali z siebie wszystko! Tu szczególne brawa należą się Ty Burrellowi – o ile w pierwszym sezonie Phil mnie irytował, nagle stał się moją ulubioną postacią i niecierpliwie czekałam na każdą scenę z nim w roli głównej. Liczę, że Burrell zostanie nagrodzony na nadchodzącym rozdaniu nagród Emmy, swoją osobą podnosił serial o poziom.
Powoli zbliżając się do końca (późna godzina, a ja jeszcze poćwiczyć muszę), stwierdzam że drugi sezon MF jest dobry i tylko dobry. Przy pierwszym wypada okropnie blado. Dodatkowo irytuje fakt, że odcinki trwają tylko 20 minut, gdyby trwały godzinę mogłabym jeszcze zrozumieć scenariuszowe wpadki. Dlatego właśnie ocena będzie ostrzejsza niż przy Glee, tam przynajmniej ładnie śpiewają.
Modern Family sezon 2 – 6/10
Gosiak
*skojarzenie z musicalowym epkiem Chirurgów mile widziane!
**strasznie… skinsowy, haha:D