Girlsy, gorzała i giwery
Deszcz nieustannie spadał z nieba od rana i nic nie wskazywało na to, by chciał się choć na chwilę zatrzymać. Jednak dwie siostry - Gosiak i Madziarra (Boss, zapożyczyłam twoje przekształcenie - bądź dumna!) niezrażone wyszył z domu parasolem w ręce i skierowały się na najbliższy przystanek autobusowy. Żółty pojazd wkrótce nadjechał i razem do niego wsiadły. Skasowały zakupione bilety i zajęły miejsca siedzące (Gorzata oczywiście zasiadła przy oknie). Po 25 minutach jazdy dotarły do celu swojej podróży. Weszły do suchego i ciepłego budynku, zakupiły to, co im było potrzebne, po czym przeszły do dużej sali, zasiadły na niebieskich fotelach i czekały. Wkrótce przeniosą się do Basin City - miasta czerni i bieli, miasta przemocy, miasta zdrady...
Heh, to nie będzie żadna opowieść, o nie! Początek mojej notki miał choć trochę oddać klimat mojej wczorajszej podróży do kina, która przepełniona była oczekiwaniem i lekkim zniecierpliwieniem. Dlaczego te dwa uczucia towarzyszyły mi w drodze? Oczekiwanie - wiedziałam, że zobaczę coś WIELKIEGO. Zniecierpliwienie - na film czekam od stycznia, dodatkowo przesunięto jego premierę, więc czekam jeszcze dłużej, a kiedy już mam iść do kina, minuty zdają się ciągnąć godzinami.
A na jaki film tak bardzo oczekiwałam? Odpowiedź bardzo prosta - ekranizacja trzech komiksów Franka Millera występująca pod tytułem - "Sin City". Już sam początek filmu mnie zachwycił - gra czerni i bieli, przełamana wyrazistą czerwienią oraz przedstawienie nam prawdziwej duszy Miasta Grzechu, gdzie każdy gra kogoś innego, a gwałty i morderstwa są na porządku dziennym.
Potem jest efektowna wejściówka z równie efektowną muzyką, a zaraz po niej przejście do jednej z trzech filmowych nowel mających miejsce w Basin City. Nie będę się zagłębiać w fabułę, gdyż radzę zagłębić się w nią samemu. Napisze tylko jednak, że każda z trzech historii ma innego głównego bohatera, który wiedzie w niej prym (obowiązkowo w towarzystwie pięknych kobiet). W pierwszym epizodzie jest to "hulkowaty" Marv (zmieniony nie do poznania Mickey Rouke), w drugim pierwsze skrzypce gra mój osobisty faworyt - Dwight (Clive Owen), ostatni epizod jest historią Hartigana - ostatniego sprawiedliwego w Mieście Grzechu (Bruce Willis). Jeśli chodzi o mnie, najbardziej przypadła mi do gustu adaptacja "Krwawej Jatki", czyli historia druga. Dlaczego? Sama nie wiem, może z powodu dwóch przystojniaków na ekranie - Owena i Del Toro (temu drugiemu odjęto jednak masę uroku przedłużonym nosem i skacowaną twarzą), a może dlatego, że wystąpiła w nim Miho - moja kobieca faworytka (genialnie wywija kataną, kto zobaczy, ten zrozumie). Dwa pozostałe epizody też są świetne. "Miasto Grzechu" doskonale wprowadza nas w mroczne zaułki Basin City i rozeznaje nas w sytuacji politycznej miasta. Poza tym, rola Kevina sprawiła, że mi szczena prawie do samej ziemi opadła. No, w każdym razie, nie chcę mieć takich paznokietków:).
W trzeciej historii czyli "Ten Żóły Drań" najbardziej do gustu przypadł mi Yellow Bastrad, który swą już samym swym wygladem wydawał się śmierdzieć, a wręcz cuchnąć. Fee... Poza tym spodobała mi się scena w której wspomniany już Kevinek czytał... Biblię. Niezły hardkor.
Jak widać, film mi się BARDZO podobał, lecz nie każdy mnie poprze. Kiedy wychodziłam zachwycona z kina, jakaś lalunia przechodziła obok mnie i żaliła się swojemu chłopakowi: "Jakie to brutalne! A jakie nudne!". Rzeczywiście, "Sin City" było brutalne, ale mnie to nie raziło. Wiedziałam czego się spodziewać, więc biała (a czasami czerwona) krew rozbryzgująca się na wszystkie strony jakoś mnie nie przeraziła, ani nie obrzydziła. A to, że film nie ma drugiego dna? No, spójrzmy sobie prosto w oczy - ile obecnie filmów rozrywkowych ma jakieś? A to, że film nie realny, bo gość skoczył z drugiego piętra i wciąż żyje? A jak mi wytłumaczycie chłoptasia ubranego w obcisły kombinezonik, puszczającego z żył pajęcze nici?
Wniosek? Możecie mówić co chcecie, ja i tak "Sin City" bronić będę i nie zawacham się użyć swoich paznokietków lub zębów:). Podświadomie czuję, że film zapisze się na stałe w hisotrii kinematografii, a jeśli nie to dla mnie pozostanie najlepsiejszą ekranizacją komiksu, jaką widziałam.
Gosiak