• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blogos kmwpopos

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 29 30 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 01 02 03 04 05 06

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004

Najnowsze wpisy, strona 11

< 1 2 ... 10 11 12 13 14 ... 17 18 >

Love Story

To już koniec baby, skończyło się love story,

Jestem już zmęczony, wracam dziś do żony,

To już koniec baby, kłamiesz dla pieniędzy,

Jestem już zmęczony, wracam dziś do żony.

 

Tak waśnie zaśpiewał rok 2007 i zaczął pakować swoje manatki XD. Swoją drogą, to już druga sylwestrowa notka, w której zacytowałam zespół Wilki. Jak widać, ich piosenki mają bardzo sylwestrowe brzmienie :). Pewnie łatwo zauważyć, że dawno tu żadnej notki nie było. To z tego prostego powodu, że KMWP studiuje, studiuje i jeszcze raz studiuje! :D Ja mam najłatwiej, bo jestem na studiach zaocznych, ale rodzinka mnie wykopuje do pracy, którą (mam nadzieję) znajdę w roku 2008. Ale koniec z tym spoglądaniem w przyszłość i zajmijmy się przeszłością. Tak więc, jak już zauważyłam, blog się trochę zaciął, ale postaram się go w przyszłym roku trochę ożywić (najlepiej po sesji). Podobna sprawa ma się z naszą nieszczęsną stroną. Ale to nie tylko moja wina, bo jakiś miesiąc temu wysłałam Łani nowy rozdział TS i to ona go wciąż nie wrzuciła, a nie ja, haha XD. A skoro już jesteśmy przy temacie opowiadań, pochwalę się, bo jak na razie powiedziałam o tym tylko jednej osobie – pobiłam swój rekord i moje opowiadanie przekroczyło 1000 stron. Hell Yeah!.... I tą przechwałką kończę swoją notkę, bo już nie mam pomysłu co dalej napisać. W każdym razie radosnego Sylwestra. Jedzcie, pijcie i balujcie!

Gosiak  

31 grudnia 2007   Komentarze (1)

bida bida bidę pogania :P

Tytuł taki, bo mi się podoba jego wydźwięk :D W sumie to nie nie ma bidy, prócz tej za oknem. Chociaż niektórym deszcz, szarość itp. odpowiadają. Np. mi :D. Bo wtedy mogę sobie poczytać dekadenckie wiersze i mają odzwierciedlenie w rzeczywistości :D. O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny. Tak naprawdę to nie czytam dekadenckich wierszy, nie czytam żadnych w ogóle, no ale kiedyś czytałam. Teraz czytam analizę kationów a w wolnych chwilach także anionów ;D
***
Wiek~szybkości upływu czasu. Otóż im jestem starsza tym szybciej październik przechodzi w listopad, spadają liście, zaczyna padać śnieg, mija wszystkich Świętych. To straszne, coraz trudniej nad tym zapanować, coraz trudniej dojrzeć zmiany za oknem, gdy się jest zajętym własnymi sprawami... Dawno nie widziało się KMWP razem razem... jak tak pomyśle to razem razem to chyba w wakacje było... Dawno dawno... Ale nie smućmy!
***
Co się dzieje u KMWP... otóż tak.... Kasia studiuje 'finanse i rachunkowość' we Wrocławiu, próbuje mówić po hiszpańsku, rysuje buki na drzwiach i zapisuje sie do studenckich organizacji; przy okazji spada jej zasłonka od prysznica na głowę podczas kąpieli :D... Gośak pisze recenzje na dziennikarstwie w Rzeszowie, ogląda film za filmem i szaleje za dredem (ale to tajemnica, mam nadzieję, że nie umrę po napisaniu tej notki) Pała na medycynie w Krk trzaska jedno kolokwium za drugim, poza tym tuli się do Zośki, czyli przeuroczej czaski. Siebie zostawiłam na koniec bo oczywiście na ten temat jestem najlepiej poinformowana ;) Otóz ja na swojej przekochanej biotechnologii oglądam pod mikroskopem cudowną eutelie boskiego nicienia o boskiej nazwie "cenorabditis elegans"... poza tym poza tym gram w monopol o 1 w nocy, podziwiam cyfry znaczące o 3.00 no i no i najważniejsze: hoduje muszki owocówki :D. Moje pokolenie F1 ma piękne czerwone oczka i w zasadzie tyle mogę o nim powiedzieć :D.. Poza tym podczas podróży pociągiem z półki na wysokości spadła mi na głowę kurtka. Było to nagłe i mogłam umrzeć na zawał, ale nie umarłam :D Na koniec chce dodać, że nienawidzę matematyki i niech będzie przeklęta!
Miłego :)
Łania

11 listopada 2007   Komentarze (4)
studia   tarnów   kmwp  

A pierwszego października…

…Gorzata postanawia spełnić swoją dawno daną obietnicę i strzelić nową notkę na bloga, która będzie skrótem pewnej wycieczki na Górę Marcia. Wiem, mam refleks, ale z drugiej strony, te wspominki, przecież już niezbyt świeże, będzie się lepiej czytało. Mam tylko nadzieję, że pamięć mnie nie zawiedzie i zapis będzie dość wierny temu co się zdarzyło…

 

…. Co się zdarzyło pewnego dnia kwietnia roku pańskiego 2007*. W gwoli ścisłości kwiecień powoli miał się ku końcowi. Ta sama sprawa miała się z rokiem szkolnym maturzystów. Klasa 3 LO z bardzo pechowego liceum o bardzo pechowym numerze postanowiła (a tak dokładnie, to tylko kilka osób), że się wybierze na wagary na Górę Marcina. Pomysł był, jakby to powiedział jakiś dres-stres, w dechę, jednak kiedy nadszedł dzień, gdy owa wycieczka-wagary miała się rozstrzygnąć, nie wszystko poszło po myśli uczniów. A było to tak…

 

….Był wtorek. Dzień, który, według pewnych źródeł, miał być ciepły i słoneczny. Niestety, co sprawdzało się w teorii, nie sprawdzało się w praktyce – niebo było pochmurne i za ciepło też nie było. Uczniowie zgromadzili się pod klasami – pierwsza grupa miała mieć angielski, a druga niemiecki (a wycieczka miała się odbyć po nich). Uczniów było zaskakująco mało, nie przyszło kilka osób, które wcześniej tak ochoczo deklarowały się pójść na waxy. Trudno – stwierdzili pozostali – poradzimy sobie bez nich. Trzeba przetrwać tylko te dwie lekcje.  Przetrwanie, przetrwaniem, ale jakie było zdziwienie uczniów (no dobra, uczennic), kiedy przybyły obie psorki i stwierdziły: „Co wy tu robicie? Wracajcie do domu i uczcie się matury!” – czy jakoś tak. Mimo swego niezadowolenia, wpuściły dziewuszki (haha) do klasy. Nie posiadam informacji, co działo się w sali, gdzie rządy sprawowała nauczycielka od niemieckiego, ale w klasie od angla lekcja wyglądała mniej więcej tak – dwie osoby przeglądały gazety noszące nazwę CINEMA (niech spoczywa w pokoju!), dwie coś kserowały, jedna się malowała, jedna pisała smsa, inna znowu biegała do swojej ławki do ławki sąsiada, żeby wspomniane CINEMY odebrać i schować do torby(przyznaję się – to byłam ja:P), ktoś tam gapił się w ścianę, ktoś tam ziewał i czort wie co jeszcze. Koniec końcem lekcja minęła i zdesperowane dziewczyny postanowiły, że kolejnej lekcji w takim stylu już nie przetrzymają i postanowiły wprowadzić plan ucieczki w życie. Te, które marzyły o Górze Marcina zebrały się pod szkołą. Jednak, szybko okazało się, że liczne grono zaczęło się wykruszać. Ktoś poleciał na autobus, ktoś wolał iść i się uczyć, ktoś wolał zostać z chłopakiem itp., itd. Zostały 4 osoby, które teraz przedstawię – Klaudia M., Aga T. zwana Trybsonem, Gandzia i autorka tej oto notki czyli JA (ale niespodzianka;D). Przed wyruszeniem w drogę Aga chciała sobie zakupić bluzkę na powoli nadciągającą maturę i w tej samej właśnie chwili Gandzia stwierdziła, że musi wracać do domu. Postanowiłyśmy odprowadzić ją na przystanek. Po drodze natknęłyśmy się na roznosiciela ulotek, którego trochę odciążyłyśmy. Kiedy Gandzia wsiadła do swojego autobusu, my ruszyłyśmy w kierunku sklepu z celem odnalezienia wymarzonej bluzki Agi. I wtedy stało się TO. TO oznacza w tym przypadku krople, które nagle zaczęły spadać w nieba. W tej właśnie chwili ulotki okazały się bardzo przydatne :D. Poszukiwania zajęły nam niecałą godzinę, a gdy już zostały sfinalizowane, ruszyłyśmy w kierunku celu naszej podróży – na Grórę Marcina!!!

 

(zapomniałam napisać – podczas zakupów przestało padać)

 

Gdy kroczyłyśmy powoli przed siebie, wyszła na jaw straszna rzecz – żadna z nas nie ma aparatu!! I w taki oto sposób plan robienia wspólnych zdjęć przeszedł w niebyt. Jaśniejszą stroną okazał się fakt, że Klaudia miała przy sobie kanapki. Trzy kanapki akurat dla naszej trójki :>. Podczas pałaszowania, Aga wyznała, że na miejscu pewnie spotkamy jakiegoś zboka, który będzie… powiedzmy, że będzie zajęty samym sobą.  Trochę mnie ta deklaracja (obietnica?) zdziwiła, bo tyle razy byłam na Górze Marcina i żadnego zboka tam nie spotkałam. Jednym słowem – mam  farta (to już dwa słowa, pardon). Po zakończeniu kanapek, bystre oczy Agi wypatrzyły sznurek przywiązany do drzewa. Stwierdziła wtedy, że pewnie ktoś się na nim powiesił. Zanegowałam jej teorię – gdyby się powiesił, to pod drzewem znajdowałyby się znicze, a ich dopatrzeć się nie mogłam. Aga za bardzo nie słuchała mojej paplaniny. Nie wiem za bardzo po co, ale złapała się sznurka. Wtedy właśnie Klaudia z nieukrywaną radością pchnęła ją w plecy. Zapomniałam wspomnieć, że gałąź ze sznurkiem  znajdowała się nad bardzo nierównym terem. Tak więc popchnięta Aga, która w jeden sekundzie miała grunt pod nogami, w drugiej już go nie miała. Z dzikim wrzaskiem i zawisła nad ziemią, by po chwili, wrócić na swoje startowe miejsce. Po tym dziwacznym zdarzeniu od razu puściła sznurek :).

 

Droga trwała nadal. Doszłyśmy do wiaduktu, na którym się zatrzymałyśmy, by popatrzeć na śmigające pod naszymi stopami auta i tiry. Nie mogłam się opanować i zaczęłam machać kierowcom i wołać: JUUUUHUUUUUUUUUU – czy coś w tym rodzaju. Swoje zachowanie wytłumaczyłam ćwiczeniem – pewnego dnia będę sławna i bogata i tedy też będę machać i wołać: JUUUUUHUUUUUUUUUUU – no co? Pomarzyć zawsze można :P. Kiedy ręce zaczęły nas boleć od machania (a mnie dodatkowo gardło od wołania) ruszyłyśmy dalej. I wtedy sokoli wzrok Agi dostrzegł to, czego mój krótkowzroczny z początku nie zobaczył. Tym czymś, był jakiś gość w krzakach robiący jakieś podejrzane rzeczy. „Zboczeniec” – skwitowała Trybson. Jednak przewrotny los pokazał, że to wcale nie był zboczeniec, tylko jakiś piechur albo biegać, który rozciągał nogi na ławce… Szłyśmy dalej, dalej, dalej…

 

… i w końcu doszłyśmy!!!!!!!!  No, prawie doszłyśmy, bo zamiast na ruinach znalazłyśmy się w placu zabaw. Ale kto by się przejmował takimi szczegółami?? Ja i Aga dostrzegłyśmy małą karuzelę z napędem na jedno koło. Bez namysłu zasiadłyśmy na niej i zaczęłyśmy kręcić. Z każdą sekundą kręciłyśmy się coraz szybciej, a mina Agi była coraz bardziej zacięta. W pewnym momencie poczułam, że mam dość i oderwałam ręce od koła. Trybson jednak kręciła dalej, a z jej ust wydobywał się straszliwy chichot. Wtedy też zaczęłam się śmiać (choć miałam ochotę zejść). Po jakimś czasie Tryba się znudziła i katorga się zakończyła (ale rym). Wtedy przesiadłyśmy się na huśtawki. Fajnie było się pohusiać, ale mi moja torba pełna CINEM przeszkadzała. Bez namysłu rzuciłam ją na ziemię, co bardzo ucieszyło dziewczyny, bo myślały, że to ja spadłam.  Haha, bardzo śmieszne. Potem moje towarzyszki dostrzegły SREBRNĄ RURĘ – taką po jakiej zjeżdżają strażacy, rzecz jasna ;P. Też chciały po niej zjechać, więc wlazły na górę i… nie zjechały, bo się bały. HAHAHAH, to było śmieszne :D. i wtedy nastąpiła powtórka z rozrywki, czyli się rozpadało. Schowałyśmy się pod najbliższym drzewem  i czekałyśmy, aż przestanie. I wtedy Aga znowu dostrzegła jakiegoś gościa w oddali. Pan ów stał odwrócony do nas tyłem i czort wie co robił – może to był obiecany zboczeniec? W każdym razie, po jakimś czasie przestało padać i ruszyłyśmy w drogę powrotną – przechodząc przez wiadukt znowu machałam i wrzeszczałam ;].

 

I tak oto kończy się ta historia. Co było potem? Dziewczynki wróciły do domów i kuły do matury… a przynajmniej przyjmijmy, że to robiły :D.

 

Na dziś tyle. Miłego dnia, życzy…

 

Gosiak

 

*sory za taki slang, ale właśnie czytam „Lux Perpetue” Sapkowskiego i nie mogłam się powstrzymać XD

01 października 2007   Komentarze (4)

hi ho ha



Gdy wpisuję w goglach (lub googlach jak kto woli) hasło: KMWP to zajmujemy piękne pierwsze miejsce na uzyskanej liście stron. Potem też rządzimy - jest blog, jest forum (nie wiem czemu ale wyskakuje temat: ŚWIAT SERIALI)... Jednakże pojawiają się też inne witryny. Np. Krav Maga WorldWide Polska to inne rozwinięcie naszego skrótu, choć nasze bardziej mi się podoba :D. Inny link to strona z "punktem KMWP" (prawie jak punkt G :P), ma jakieś znaczenie z monitorowaniem jakości wód podziemnych ponoć :P. Ogólnie jest tego trochę, ale my jesteśmy najfajniejsi :D
Poza tym wrzesień zbliża sie ku końcowi, ranki i wieczory są już cholernie zimne no i tak jakoś nasze wakacje lecą w kierunku nieubłaganej zagłady. Chyba się rozpłaczę :D
Na pocieszenie byłam z Pałą w górach (zdj z widokiem na naszą Rakoń na początku notki). Tatry są piękne, nawet jeśli Wołowiec się z nas śmieje :D W górach powstały ciekawe powiedzonka np.: zrobić kogoś w rolmopsa (czyli wyfrajerzyć kogoś:D)... Kolega L. używał zaś słów: "Gnieciemy!", co oznacza: "będziemy się z tym trudzić".. hmm... więcej powiedzonek aż lepiej nie wspominać.
O! przypomniał mi się wierszyk... nawet to i dobrze, że już nas nie dotyczy --- :)
Idzie jesień wielkim krokiem
Worek liści niesie
Wszystkie dzieci są wkurwione
Bo się zaczął wrzesień.

Za brak cenzury wybaczcie. Jeszcze wakacyjnie - Łania.
21 września 2007   Komentarze (2)
hi ho ha  

khem khem

Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smoki można pokonać.
G. K. Chesterton

Uważam ten cytat za bardzo ładny, więc stwierdziłam, że go tutaj strzelę. Poza tym, jak zwykle nie mam za bardzo pojęcia, co tutaj napisać… Cóż… wrzesień się zaczął… nie do wiary, jak cudnie się zapowiada… owocowe uniesienia… oczy się boją………………………… Ojojoj, powinnam sobie dać spokój z słuchaniem na okrągło Comy, bo później takie (nie)natchnione teksty strzelam. Przed paroma chwilami obejrzałam trailer filmu „Pokuta”, który prezentuje się wspaniale. Jeśli cały film będzie taki jak te dwie minuty, to film będę oglądać na okrągło :D. A sokoro  już o filmach mowa, to jestem w rozterce – otóż jakiś czas temu byłam w kinie na „Grindhouse. Death Proof” i z seansu wyszłam zachwycona (ale nie tak jak Gandzia :P). Jednak mój zachwyt był wymieszany z goryczą – w USA „Grindhouse” był podwójnym seansem filmów „Planet Terror” i właśnie „Death Proof”. Niestety u nas oba filmy wychodzą w trzymiesięcznym odstępie. Załamać się można… A Gandzia ostatnio mi napisałam, że ma „Planet Terror” i ją bardzo kusi. Poprosiłam, żeby mi nagrała i… mnie też kusi! UUUUUUUU. Chyba się października nie doczekam……………………
I właśnie w tym momencie pomysły na dalsze zapiski całkowicie mi się wyczerpały. Z tego prostego powodu, kończę.

Miłego dnia
Gosiak

09 września 2007   Komentarze (2)

Summer wine

Strawberries cherries and an angel's kiss in spring

My summer wine is really made from all these things



I walked in town on silver spurs that jingled too

A song that I had only sang to just a few

She saw my silver spurs and said let pass some time

And I will give to you summer wine



Oohh-oh summer wine



Strawberries cherries and an angel's kiss in spring

My summer wine is really made from all these things

Take off your silver spurs and help me pass the time

And I will give to you summer wine



Oohh-oh summer wine



My eyes grew heavy and my lips they could not speak

I tried to get up but I couldn't find my feet

She reassured me with an unfamilliar line

And then she gave to me more summer wine



Oohh-oh summer wine



Strawberries cherries and an angel's kiss in spring

My summer wine is really made from all these things

Take off your silver spurs and help me pass the time

And I will give to you summer wine



Oohh-oh summer wine



When I woke up the sun was shining in my eyes

My silver spurs were gone my head felt twice its size

She took my silver spurs a dollar and a dime

And left me cravin' for more summer wine



Oohh-oh summer wine



Strawberries cherries and an angel's kiss in spring

My summer wine is really made from all these things

Take off those silver spurs and help me pass the time

And I will give to you my summer wine



SUMMER WINE.... AH! :D



Jest piękny dzień 2 września, ja wspominam 1 września i wybiegam myślą w przód do 3 września, kiedy to bidule powędrują do szkół. Ostatnio usłyszałam opinię, cytuję: "Powinnam się czuć dziwne, że nie idę do szkoły. Ale teraz czuje, że to właśnie normalne, a nie - dziwne!". Jakoś tak to brzmiało i stwierdzam, że 3 września też będę czuła się normalnie, no może trochę bardziej złośliwie. Złośliwy uśmiech pojawi się gdy zobaczę brata pod stanowiskiem klas trzecich - MATURALNYCH. Ha hahaha :P

Jeśli chodzi o owy piękny 2 września to słońce świeci, jakkolwiek nie tak mocno już jak w sierpniu. Lato zaczyna dogorywać, słońce wrześniowe nie ma siły, Gośak jest pewnie z tego powodu załamana... bo... wrzesień październik listopad.... GRUDZIEŃ.. a to oznacza zbliżającą się zimę i ŚNIEG! A Gośak nienawidzi i zimy i śniegu, i zawsze jak wspominam, że "zima jest najlepsza" wyglada jakby była moim bratem patrzącym na legginsy.... słowem patrzy jakbym oszalała. Tymczasem dopiero 2 września, zaraz przyjeżdza rodzinka i muszę się streścić. Mam nadzieję, że oni się też streszczą i posłucham jak Myslovitz śpiewa o ...... świecie pachnącym szarością, z papieru miłością, gdzie...... itd itp......

No tak.. jeszcze parę słówek o wczoraj. Wczoraj było wino. Jeszcze letnie. A już gorące, pachnące (siarą), koloru przepięknego. Winko syciło nas niezmiernie, kopnęło nam mózgi ale jeszcze żyjemy. Po winie czułam się tak jakbym była w stanie słuchać DJ Evolution (czytaj: patetycznie brzmiąca nazwa starego dobrego Dj Hebdzika) czyli byłam mocno zakręcona. Ale było miło.

I to tyle, sayonara :).
Łania
02 września 2007   Komentarze (3)
summer   wine  

Ciekawość, ciekawość…

Dziś postaram się napisać felieton… Albo nie felieton. A, nieważne!

Czy znacie horror „Blair Witch Project”?  Jeśli znacie, to tą część tekstu możecie opuścić, jeśli nigdy o czymś takim nie słyszeliście, czytajcie uważnie ;D. Film opowiada o trójce studentów, którzy wyruszają do lasów w okolicach Burkittesville, by nakręcić tam dokument o wiedźmie, która podobno kiedyś te lasy zamieszkiwała, przy okazji mordując dzieci i opętując ludzi (czy jakoś tak). W każdym razie trio drugiego dnia wędrówki pobłądziło, a potem coś zaczęło ich prześladować. W końcu zaginęli w tajemniczych okolicznościach… Chociaż każdy dobrze wie, że dopadła ich wiedźma z Blair ;D.

Film był nakręcony zwyczajną, domową kamerą, przez co czasami obraz jest zamazany i… cholernie rzeczywisty. Oglądając film można uwierzyć, że to, co widzimy miało naprawdę miejsce. Sprytni dystrybutorzy przed wejściem filmu do kin puścili w Internecie plotkę, że trójka bohaterów faktycznie zaginęła, a kaseta z nagraniem to jedyna rzecz jaka po nich pozostała. Rozciekawieni internauci ruszyli więc do kin i takim oto sposobem film zrealizowany za jakiś 1 milion zarobił ze sto razy więcej (może przesadzam, ale fakt faktem, że dużo zarobili). Horror stał się hitem. Doczekał się części drugiej, trzech gier, wielu parodii oraz fanowskich produkcji nawiązujących do historii opowiedzianej w tym quasi dokumencie. I nieważne, że krytycy kręcą nosem, nieważne, że dostał maliny (czy też nominacje do nich, sama nie wiem). Ważne, że film wciąż na siebie zarabia, bo zaciekawieni ludzie wciąż chcą go oglądać i pewnie oglądać go będą.

Skąd wziął się fenomen tego filmu? – można zapytać. Odpowiedź jest prosta – przez rozbudzenie w ludziach ciekawości. Bo, chociaż nikt nie chce się do tego przyznać, jesteśmy ciekawi. Nawet chorobliwie ciekawi. Wszystko, co tajemnicze i niedopowiedziane przyciąga nas jak magnez. Dzięki stworzeniu „watykańskich tajemnic” Dan Brown zarobił miliony na swoim „Kodzie Da Vinci”… Wyliczać mogłabym jeszcze długo, ale nie mam na to czasu. Do swojego wykładu na temat rozbudzania ludzkiej ciekawości wybrałam konkretny przykład. A oto i on…

1. 18. 08… czy ta data coś wam mówi? Jeśli nie, nie martwcie się, przecież nie każdy jest maniakiem filmowym takim jak ja (a i ja dowiedziałam się o tym dziele niedawno). Podana przeze mnie data jest datą światowej premiery tajemniczego filmu reżyserowanego przez J. J. Abrams’a (speca od tajemniczej wyspy z „Zagubionych”). Film jeszcze nie ma oficjalnego tytułu, co wzbudza jeszcze większe zaciekawienie (jedną z nieoficjalnych nazw jest „Cloverfield” – ktoś może mi wyjaśnić skąd pomysł na taki tytuł?). Równie tajemnicza co tytuł jest strona internetowa (http://www.1-18-08.com/) , gdzie można obejrzeć kilka zdjęć. I tyle. A jeśli jeszcze do tego dorzucimy trailer (poszukajcie go sobie sami ;P), który podobnie jak kilka lat wcześniej „Blair Witch Project” nakręcony jest zwyczajną kamerą, co dodaje smaczku i podgrzewa atmosferę wokół tajemniczego filmu. Nie wiem ile to wszystko trwa, bo jak już pisałam, filmem zainteresowałam się niedawno, ale na Youtubie pełno jest filmów analizujących zdjęcia umieszczone na stronie internetowej oraz sam trailer. Fani potrafią dostrzec naprawdę ciekawe rzeczy – twarz we włosach, dinozaura z dymu i wiele innych. Spekulacje też nie mają końca  - co atakuje Nowy Jork? Godzilla? Szatan? Cthulhu? Lewiatan? Czak Norris i jego kopniak z półobrotu? Któż to wie? Ale im dłużej nikt nie zna odpowiedzi, tym dłużej będzie trwać zabawa. Jestem więcej niż pewna, że kiedy już wszystko będzie wiadomo, większość fanatyków skrzywi się tylko i powie: „Do d**** z czymś takim”. Ale tak już jest. Wyjaśniona tajemnica przestaje intrygować bo nie jest już tajemnicą.

To chyba tyle. Muszę iść do kiosku zobaczyć, czy jest nowy „Film” :).

Miłego dzionka życzy…

Gosiak

02 sierpnia 2007   Komentarze (2)

Na co komu tytuł?

Dawno mnie tu nie było. No ale cóż, kiedy już chciałam coś napisać, serwis Blogi.pl odciął mi dostępność do naszego blogu. Łania odzyskała go, ale już nie jest taki piękny jak był dawniej. Teraz przypomina mi jakiś zielono-granatowy koszmarek. Fuuuj!

Właśnie przed chwilą dowiedziałam się, że jednak będą budować tą autostradę przez Dolinę Rospudy – pojebało ich za przeproszeniem .

A, zapomniałam o swojej tradycji – właśnie słucham Sexyback Justina Timberlakea ;D.

Dwa dni temu, czyli w piątek miała miejsce polska premiera 5 filmu o Harrym Potterze czyli „Harry Potter i Zakon Feniksa”. A jakiś czas temu na świecie pojawił się siódmy tom przygód Harrego. Oczywiście, pojęcie „cały świat” nie dotyczy Polski. Bo w Chinach fani mogą czytać Harrego po chińsku. Jednak w Polsce poczytać po Polsku będzie można dopiero w przyszłym roku… A ja nie uniknęłam spoilerów. Buuuuuuuu!

Czy ktoś jeszcze pamięta jak w sierpniu zeszłego roku opisywałam nieudaną wycieczkę KMWP w celu obejrzenia wschodu słońca? Pewnie nie, ale nieważne. Otóż, w zeszłą środę razem z Łanią i Pałą zdecydowałyśmy się na replay. Spotkałyśmy się pod Almą, gdzie miałyśmy zakupić najważniejsze rzeczy (przemilczmy co :P). Kiedy już uporałyśmy się z tym, ruszyłyśmy okrężną drogą do domu, bo miałyśmy dużo  czasu do 20.55, o której to miał się zacząć wspaniały film, Ojciec Chrzestny. Pod dotarciu do celu (tzn. pokoju Łani), zrobiłyśmy parę głupich zdjęć (np. naszych skarpetek) i w końcu zaczęłyśmy oglądać. Niestety w tym momencie przybył robol czyli młodszy brat Anki, Kondzioł, który zaczął nas męczyć swoją paplaniną i nazywaniem filmowych mafiosów… ciotami (ocenzurowałam jego słownictwo, bo nie chcę ciągle brzydko mówić:D). W końcu poszedł, a my mogłyśmy w spokoju rozkoszować się filmem i nie tylko filmem ;D. Ojciec Chrzestny trwał dłużej niż przypuszałyśmy, a gdy się skończył, podjęłyśmy decyzję, że nie będziemy oglądać kolejnego filmu (w kolejce były „Wszystko jest iluminacją” oraz „Miasto Gniewu”), tylko pójdziemy spać i w miarę trzeźwe pójdziemy na upragniony wschód słońca. Przebrałyśmy się, umyłyśmy ząbki i ustawiłyśmy budziki. Wtedy nastąpiła bitwa o miejsce. Każda z nas miała inne pragnienia. Oto one:

- Pała chciała spać przy swojej torebce

- ja chciałam spać na którymś boku i blisko swojej komóreczki

- Łania chciała spać pod swoją żółtą pierzynką (wiwat prozaiczność!)

W końcu udało się nam rozdzielić miejsca w łóżeczku – Pała przy ścianie, Łania na środku,  a ja na drugim boku. Tak więc każda z nas spełniła swoje wymaganie. Ja leżałam przy stoliku na którym znajdowała się moja komórka. Łania znalazła się pod swoją pierzynką, a Pała… cóż, Pała ściskała swoją torbę i oświadczyła, że zamierza z nią spać. Ta decyzja sprawiła, że nazwałam ją Mamą Muminka :D.  

Przed snem trochę pogadałyśmy, aż w końcu zdecydowałyśmy zasnąć i o dziwo tym razem zasnęłam bez problemu.  Obudziła mnie trąbka, którą naśladuje (dość umiejętnie) budzik w mojej komórce. Po paru sekundach zagrzmiał dzwonek komórki Pały. Szybko uspokoiłyśmy nasze komórki i… położyłyśmy się. Nie, nie po to, by spać, ale by jeszcze chwilę pomedytować, patrząc na ścianę pokoju Łani ozdobioną gwiazdkami, lub zerkając na okno balkonu, zza którym zaczynało  powoli jaśnieć. Po paru minutach takiej bezczynność (jakże błogiej bezczynności!) zdecydowałyśmy się wstać, ubrać i ruszyć w kierunku Góry Marcina. Po drodze zahaczyłyśmy o kuchnie, gdzie porwałyśmy trzy kromki i trzy plasterki serka topionego (przy sobie miałyśmy jeszcze chipsy i paluszki). Gdy wyszłyśmy na zewnątrz, rozpoczęłyśmy marsz w stronę ruin zamku na Górze Marcina. Droga, którą wybrałyśmy, była odrobinę dłuższa od zwyczajnej, ale z pewnością o wiele bardziej bezpieczna. Jednak w pewnym momencie, to dłuższe dojście zaczęło zagrażać naszemu oglądaniu wschodu słońca – mogłyśmy się na niego spóźnić!!!!!!!! Przyśpieszyłyśmy więc. W pewnym momencie, pędziłyśmy przed siebie, prawie z językami na brodach. Gdy w końcu znalazłyśmy się na miejscu, prawie płakałyśmy ze szczęścia. Był też inny powód do płaczu – mniej wesoły, niestety – słońce zdążyło wstać bez naszej obecności na ruinach! Po trochu zasmucone, a po trochu szczęśliwe, zasiadłyśmy na murku (zimnym jak cholera!), zrobiłyśmy sobie kanapki i wpatrywałyśmy się w piękne, czerwone słoneczko, którego kolor powoli zaczął przechodzić w pomarańcz. Kiedy w końcu zjadłyśmy cały nasz prowiant, zrobiłyśmy kilkadziesiąt (a może trochę mniej) głupich zdjęć, po czym wróciłyśmy do domku Łani, gdzie dokończyłyśmy nasze śniadanko. A podsumowaniem naszej wycieczki był seans „Wszystko jest iluminacją”, po którym rozeszłyśmy się do domku. Na szczęście, tym razem, dostałam się do swojego komputerka, bez problemów, heh :D. Na dziś tyle. Do zapisania wkrótce! :D

Gosiak

29 lipca 2007   Komentarze (2)

Długi wywód (dobrze że nie co innego :D)...

Postanowiłam coś napisać jako że dawno tego nie robiłam a teraz mam trochę czasu bo się ludzie spóźniają na wódkę u mnie w domku :D :D :D.

Zacznijmy więc od początku... Urodziłam się... Hehe he he :D. No dobra... zacznę od środka. Albo od końca. Właśnie przyszła Gosia.

Dobra kończę ten cudowny wpis bo nie wiem o czym mam pisać. Odwieczny dylemat bogów.

Jeszcze tylko jedno przesłanie : MARIHUANA LEGALISE IT!!!

Paulinka

16 czerwca 2007   Komentarze (2)

Bleeee, czyli nie mam koncepcji na tytuł…...

…nie mam też pomysłu, co by tu dziś napisać. Co prawda, już od miesiąca zwlekam z opisaniem wyprawy na górę Marcina, ale i na to przyjdzie czas. Dziś będzie krótko i (mam nadzieję) wesoło. Oto humor prosto ze szkolnych zeszytów:

- Stolicą Polski jest przeważnie Warszawa.

- Beniowski zabił sześciu Kozaków. Jeden z nich umarł, a inni uciekli.

- Bohaterów „Krzyżaków” dzielimy na historycznych i erotycznych.

- Boryna był teściem żony syna Antka, Hanki.

- Gerwazy wyciągnął szablę i strzelił.

- Była to wyspa położona z dala od morza.

- Chłop pańszczyźniany musiał znosić panu jajka.

- Grażyna biegła galopem na czele wojska.

- Jagna na szczęście nie była długo chora. Wkrótce umarła.

- Jej córka Anna uśmiechnęła się pod wąsem.

- Judym postanowił czuwać nad całkowitym brakiem higieny.

- Kain zamordował Nobla.

- Karasek lubił suczki, ale najbardziej Anielkę.

- Królowa Kina została świętą, bo Bolesław był wstydliwy.

- Gramatycznie rzecz biorąc dziewczyna ma inną końcówkę niż chłopiec.*

- Leonardo namalował damę z Łysicą.

- Nel nałożyła mu piersi na głowę i spokojnie usnęła.

- Obok grobów smutnych i zaniedbanych stały groby tętniące życiem.

- Oprócz zabitych na polu walki leżało dużo obrażonych.

- Pan Piotr widział w narzeczonej same zalety. Resztę zobaczył po ślubie.

- Kirkor poszukując cnotliwej żony załamał się na mostku i poszedł do wdowy.

Na dziś tyle. Nie mniej, nie więcej. Miłej niedzieli życzę, ziomy:)

Gosiak

*jak to ostatnio zacytowałam, to Pała zrobiła dziwną minę. Hym…

 

03 czerwca 2007   Komentarze (4)

fiesta :D

Kilka dni temu na przystanku przysłuchiwałam się ciekawej rozmowie.

-Wiesz dzisiaj ostatni egzamin!  Jak cudownie!!!!!!!!!!!
-No ja też... aż nie wiem co robić będę!! Chyba spać cały dzień!!

No i to chodzi. Takim problemom możemy stawić czoła hahah :D

Łania

 

18 maja 2007   Komentarze (1)

Kokokokoko, czyli spowiedź z ostatnich dni...

„Najgorsze w starości jest to, że pamięta się młodość.” – tę refleksyjne słowa powiedział główny bohater filmu „Prosta historia”, Alvin Straight. Bardzo mi przypadły do gustu, więc stwierdziłam, że ustawię sobie je na status. Potem jakoś nie miałam okazji go zmienić i cytat wciąż widniał pod moją personą w oknach gg innych. A wczoraj Aga wysłała mi wiadomość:

ale przezywasz..to chyba dobrze ze sie pamieta te wszystkie głupoty z młododsci ;p

I po chwili dodała:

chciałabyś zapomnieć mnie ??!!

Odpisałam:

nigdy w życiu!

I żeby potwierdzić Agę w moim zapewnieniu zmieniłam status na: Aga, ja ciebie nigdy nie zapomnę!:D – teraz z pewnością ma 100% pewność o sile mojej pamięci ;P. Jednak dziś znowu zmieniam status. Tym razem na: KOKOKOKOKOKO – dlaczego właśnie na to? Jeśli ktoś myśli, że nawołuję Niebieską Kurę Trybsona, to jest w błędzie – owa istota jest już zapewnie w niebie. Lepiej już nie wspominać cierpień, jakie przeszła, bo Agusię serduszko boli…* Skąd więc pomysł na tak durny status? Otóż dziś spotkałam Kasię (a razem z nią kupę innych ludzi), która poinformowała mnie, że nie wejdzie na Kurnik (strona internetowa z grami – dla niewiedzących) dopóki nie skończą się matury. Wpadłam na pomysł, by wystawić Kasiaczka na próbę i ustawić na statusie wyraz dźwiękonaśladowczy, który jednoznacznie będzie się jej kojarzyć z kurą. Ciekawe, czy długo wytrzyma? :P

Hym… nagle coś do mnie doszło – Kasia powiedziała, że nie będzie wchodzić do Kurnika… to jak ona wchodzi do swojego domu???**

Jak każdy dobrze wie, zaczęły się matury. To, co zawsze chciałam uniknąć, w końcu mnie dosięgło... chlip… i pomyśleć, że jak byłam mała, to myślałam, że do tego czasu to już nie będę żyć i dlatego nie warto myśleć o czymś takim abstrakcyjnym jak „matura” (na SERIO tak myślałam). Czas strzelił jak z bicza, matura zapukała do drzwi, a ja ciągle żyję. WOW. Z pierwszego dnia najbardziej zapamiętałam, kiedy podeszłam pod salę, w której miałam pisać i odkryłam, że… będzie nas pisać tylko PIĄTKA. Drugim szokiem był sposób w jaki zapisane było moje imię. Nie byłam „Małgorzatą” tylko „Ma3gorzatą”. Rany boskie na czym oni to pisali? Na przedpotopowym Wordzie? Wygrzebałam z torby długopis (oczywiście czarny) i poprawiłam „3” na „Ł”. Potem, kiedy wpisywałam się na listę obecności, z tego zaaferowania zamiast „L” na początku swojego nazwiska napisałam „Ł”. O kurde, a co będzie, jeśli komisja widząc mój podpis stwierdzi, że wysłałam za siebie jakiegoś genialnego sobowtóra?... E, to raczej nie możliwe. Wystarczy, że spojrzą na głupoty jakie wypisałam, to od razu odrzucą tą opcję :D.

A kiedy oczekiwaliśmy na wybicie 9 godziny, do sali wpadła wice dyrektorka z okrzykiem:

„Schowajcie torby, bo matura będzie nie ważna!”

Niecałe 7 minut później przybyła druga wice dyrektorka z wieścią:

„Wyłączcie komórki, bo matura będzie nie ważna!”

Po tych przybyciach oczekiwałam tylko samego dyrektora ze słowami:

„Przestańcie oddychać, bo matura będzie nie ważna!”

Niestety, moje oczekiwania nie zostały do końca spełnione – co prawda dyro przybył, ale jakieś 20 minut później i zamiast wygłosić nam jakieś kazanie, szepnął coś do komisji i dał dyla. Pewnie wystraszył się grobowej (tzn. pełnej skupienia) atmosfery w klasie.

Parę dni minęło jak z bicza strzelił i znowu podjęłam następne wyzwanie naukowe – tym razem pisemny angol. Wylosowałam 18 numer ławki i szybko okazało się, że znalazłam się między „młotem a kowadłem” czyli między osobami, które wierzyły w moją wiedzę. Boże, wybacz im tę niewiedzę!!! Kiedy  skończyłam, podniosłam rękę do góry. Jednak nikt do mnie nie podszedł. Zdziwiona spojrzałam na komisję i zaniemówiłam. Całą trójkę chyba poszczykło, bo uparcie wpatrywali się w swoje kolana. Podniosłam rękę jeszcze raz. Znowu nie było reakcji. No to do trzech razy sztuka. Tym razem się udało. Haha. Zadowolona opuściłam piszących i na schodach spotkałam Trybsona (skończyła jako pierwsza. Mi przypadł status czwartej), Madziarrę i Kulonkę, które tymczasem przeżyły niemiecki ustny (Magda 19/20, Kula 16/20 – GRATULACJE!). Na początku zaatakowałam Agę torbą, za to, że pierwsza skończyła – za wiedzę czasem trzeba cierpieć, no nie? ;> A potem upuściłam mój futerał na okulary i go rozwaliłam. Na szczęście gogle miałam na nosie. Inaczej miałabym w domku małe piekło… Niedługo musiałyśmy czekać na resztę ludu. Kiedy wszyscy (bądź prawie wszyscy) ponarzekali lub pochwalili matury, zaczęliśmy się rozchodzić. Ja, razem z Agą, Klaudią i Kulonką zaczęłyśmy szukać naszej wychowawczyni, by wyjaśnić kwestię plakatów (bądź makiet – w moim przypadku). Kiedy sprawa znalazła odpowiedź, rozeszłyśmy się. No, prawie się rozeszłyśmy, bo ja szwendałam się z Agą. Spotkałyśmy Łanię z adoratorem (hehe ;P), a potem ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego, a po drodze siedziałyśmy na ławce i gapiłyśmy się na wiewiórki. Kiedy dotarłyśmy do celu, Aga zaczęła mnie napastować, wchodząc mi na stopy. Chciałam się odpłacić tym samym, ale zrezygnowałam – Trybson miała zamszowe buty i gdybym je przydeptała, upaprałabym je. A że ja jestem litościwa, zrezygnowałam z odwetu :D. Kiedy bus do Żdżar przybył, ruszyłam w stronę domku. Po drodze natknęłam się na wspomnianą wcześniej Kasię i resztę***. Pogadałam sobie trochę, ale w końcu ruszyłam w stronę domu, gdyż nagle przed moimi oczyma pojawił się obraz mojego psa lejącego po kątach. Na szczęście ta wizja się nie ziściła :P. Alleluja, alleluja!

Hym… zastanawiam się, czy mam jeszcze coś do zapisania… chyba nie… A, wiem – wkrótce na blogu pojawi się opis wycieczki jaką jakiś czas temu zafundowałam sobie razem z Klaudią i Agą prosto na górę Marcina. Postaram się to wykonać najszybciej jak się da. Na dziś jednak tyle. Miłej nocki i zakuwania do matury życzy

Gosiak

*miałam napisać żałobny rapsod o nieszczęsnym zwierzęciu, ale tak jakoś czasu brakuje… ale obiecuję, że się za to wezmę! Słowo harcerza, którym nigdy nie byłam!

**nad wejściem do klatki, w której mieszka Kasia swojego czasu było napisane „kurnik” – napisu chyba już nie ma, ale… POLAK PAMIĘTA!

***bez obrazy dla reszty :D

 

07 maja 2007   Komentarze (7)

1 maja – święto pracy i nauki

Dziś zerwałam się z rana i po pysznym śniadanku zaczęłam kontynuować swoją naukę do matury, co szło mi trochę mozolnie, ale szło :). Koło 12 postanowiłam napisać sms do Gandzi i podzielić się w nim swoją niedolą i wyznać straszny grzech, który popełniłam robiąc makietę na moja maturalną prezentację. Sms brzmiał następująco:

Kolejny dzień nauki. Zdycham! A, musze Ci się przyznać – wykorzystałam prawie całe zielone i niebieskie farby. Okupię.

Wysłałam sms i powróciłam do histy.  Nie musiałam długo czekać na odpowiedź Gandzi:

To mojego brata :P. Ahaha Gosia, ty kujonie. Ja nie zdążyłam się jeszcze pouczyć o masakra, haha

„Gandzia ma wrodzoną zdolność do przesadzania” – pomyślałam wystukując kolejnego smsa:

Ja od wczoraj kuję! Rzygam wiedzą. Zapytaj brata ile mam mu oddać.

Gandzia okazała się wspaniałą koleżanką:

Spoko spoko. Ja tam wepchnę inną farbkę, bo mam takie jeszcze. Przełożę do tego pojemniczka :D

Na to ja:

Haha. Ty geniuszu :p dzięx

Gandzia:

Ahaha. Don’t worry. Ja też się pouczę jak ty tak kujesz. Haha. Spox ox narx :P

Zapomniała o: do widzenia! ;D w każdym razie nasza „rozmowa” na tym się skończyła a ja chcąc, nie chcąc powróciłam do edukacji. Wtem usłyszałam gwizd mojej komórki – oznaka, że ktoś o mnie myśli i puszcza mi sygnałka. Tą osobą była Aga. Postanowiłam zaszpanować przed kimś swoją wiedzą i padło właśnie na nią:

Co jest kobito? Właśnie kuję histę. Czy wiesz, że Jerycho dziś nazywa się Tell es-Sultan? Ja już wiem:D

Odpowiedź Agi brzmiała:

Kobito Ty mnie tu jeszcze nauką straszysz! Ja teraz zapierdzielam przy drzewie a nie Jerycha mi głowie, hehe

Szkoda, że nie ;P. Uuuu, dziś nie ma Chirurgów! Buuuuu. Kując cały czas powtarzałam sobie: odpoczniesz sobie oglądając swój ulubiony serial. A tu figa, gruszka i pietruszka. Będę musiała zastąpić mój serialik czymś innym czyli jakimkolwiek o odcinkiem Włatców Móch. Mój ulubiony odcinek to: „Ałtobus i suwenira”. Maturzyści! Odprężcie się ze mną!

Ja najbardziej lubię Czesia:). Choć kierowca-szatanista też jest świetny. Ty! To może on zabił niebieską kurę?? :P

Gosiak

PS. Maturzyści! Trzymajcie się!!!!!!!!!!

 

01 maja 2007   Komentarze (7)

Errata

Dziś Aga powiedziała mi, że popełniłam błąd we wczorajszej notce. Otóż hemoroidy występują nie NA lecz W tyłku. Aaaaa, przepraszam wszystkich, których ten błąd oburzył! :D

A dziś Sylwia powiedziała, że dopóki nie zadawałam się z nią, Agą i Gandzią byłam grzeczną dziewczynką…. Naprawdę byłam?? Eee, chyba jednak nie :>.

Gosiak

PS. A gdzie występują homoroidy??

 

19 kwietnia 2007   Komentarze (3)

Wnioski i przemyślenia

Właśnie przed paroma sekundami dowiedziałam się, że Polska i Ukraina zajmą się organizacją Mistrzostw Europy w piłce nożnej. Brawo, Polska (i Ukraina, oczywiście)!

Ale nie o tym ma być moja dzisiejsza notka. To raczej codzienne narzekanie na swój żałosny żywot, czyli to, co zwykle :P. No, ale z drugiej strony ile można wciąż narzekać na uciążliwość nauki itp.? Dziś w mojej budzie (i poza nią) było dość wesoło, więc się pochwalę… :P

Dzień zaczął się tak jak zwykle, czyli od skrzeku budzika i otwarcia oczu. Przebudzenie było dość bolesne, gdyż wczoraj, jak zwykle nie mogłam opuścić „Chirurgów” i poszłam spać po 1. Heh. Kiedy wcisnęłam w siebie śniadanie, babcia poinformowała mnie, że pada. Spojrzałam za okno. Wcale nie padało. Ale słowa babci to świętość, więc wzięłam z sobą parasol i wyszłam. Wiedziałam, że nie przesiedzę w budzie wszystkich lekcji, bo po co? Moim planem było zwianie z dwóch ostatnich. Jednak sprawy zmieniły obrót, gdy pod drzwiami wejściowymi spotkałam Agę T., która czekała na Angelikę Sz., zwaną Gandzią. Przyłączyłam się do niej, a po chwili przytoczyła się do nas Anka K. (kule mają w zwyczaju, że się toczą, a nie chodzą :D), która przyniosła nam Hiobową wieść: religii vel pierwszej lekcji nie ma!…. Jak łatwo się domyślić, ta okazja sprzyjała do wspaniałego zjawiska zwanego waxami. Jednak trzeba było poczekać na Gandzię. Kiedy ta wreszcie przybyła, ruszyłyśmy w tan, mimo że lało coraz mocniej. Po drodze odłączyła się od nas Kulonka, gdyż akurat miała autobus (bądź bus, nie wiem). Tak więc została nas trójka. Wolny czas urozmaiciłyśmy sobie słuchaniem dzwonków komórkowych. Moim skromnym zdaniem moje gwizdanie z Kill Billa było najlepsze ;P. A kiedy to frapujące zajęcie znudziło się nam, poszłyśmy do… szkoły. Właśnie miał się zacząć polski, a przecież lekcji pana S. się nie opuszcza :D. Polski przebiegł w dość leniwej atmosferze, bo nikomu nie chciało się podnieść ręki do zapisania słowa w zeszycie. A muszenie głowy do myślenia było wyjątkowo bolesnym przeżyciem. Kiedy lekcja się skończyła, nasza wspaniała trójka znowu opuściła mury szkoły i za cel podróży obrała sobie Fuj Film czyli fotografa, gdyż Gandzia chciała sobie zrobić zdjęcie do dyplomu. A kiedy już je zrobiła, podobnie jak wcześniej Kula poszła na autobus do hałsa. Razem z Agą wróciłam do szkoły, gdzie było jeszcze mniej osób niż na polskim. Ach, panie Romanie, gdzież pan jest?? :D Mimo tego, że było nas mało, dwie ostatnie lekcje przebiegły szybko i bezboleśnie. Po budzie odprowadziłam Agę na dworzec autobusowy i ruszyłam do domku. Jednak nie od razu było mi dane tam trafić, gdyż kiedy do domu potrzebowałam jakiś 666 kroków, zza rogu wyskoczyła moja siostra z dzikim okrzykiem: MASZ MOJE BUTYYYYYYYYYY! No, miałam je faktycznie. Ale ona od roku już w nich nie chodzi, więc co w tym złego? Jak ona bierze moje kolczyki i bransoletki, to jakoś jej nie myję głowy. Jednak moja siostra jest tylko moją siostrą, a nie mną i podrzeć ryja musiała. Koniec końcem wyciągnęła mnie do Bristolu (tam pracuje) i zamieniła się ze mną butami. I wreszcie mogłam iść do mojej małej, ciepłej Arkadii. Kiedy jednak tam doszłam, musiałam iść z psem na pole i znowu marzłam i mokłam. Ojojo. Życie jest ciężkie tak jak wiersze Mirona Białoszewskiego…

A teraz najważniejszy punkt notatki, czyli tytułowe wnioski i przemyślenia z dzisiejszego dnia:

- hemoroidy występują na tyłku

- homoroidy nie :P

- takie słowo jak homoridy nie istnieje

- ale w moim języku tak

- jak człowiek bituje, to się opluwa

- mój dzwonek z Kill Billa jest idealny do bitowania

- do śpiewania też (tu-tu-tututu)

- oczywiście nie zapominajmy o gwizdaniu!

- palacz bierny jest bardziej narażony na zdobycie raka płuc, niż palacz czynny

- najgorzej jednak mają ci, którzy są palaczem biernym i czynnym jednocześnie

- czasem lepiej ugryźć się w język, niż powiedzieć coś, czego później będziemy bardzo żałować

- siła odśrodkowa działa nawet w bryczkach

- dinozaur pochodzi od kury

- szataniści pochwycili niebieską kurę!

- podnoszenie sztangi i robienie mostków z asekuracją jest bardzo niebezpieczne

- wszystko można interpretować w przenośni lub dosłownie

- tak więc jeśli budynek rzuca się mi w oczy, to się poniża, a ja jestem przygnieciona :D

- lub: „chodzenie w kratkę” może oznaczać pojawianie się i znikanie ze szkoły bądź chodzenie pod parasolem w kratkę

- Kubuś Puchatek jest szpiegiem i szpieguje pszczółkę Maję

- itp.

- itd. :D

To chyba już koniec. Na zakończenie obwieszczę światu wspaniały fakt: w mojej szkole jest autograf Romka Giertycha!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!........................................... Ha, widzę tę zazdrość na waszych obliczach! :P No, teraz to już naprawdę koniec.

 

Gosiak

 

PS. Przepraszam wszystkich tych, którzy tej notki nie zrozumieli :D

 

18 kwietnia 2007   Komentarze (7)

Train…

… Tak właśnie nazywa się piosenka, którą właśnie słucham. Kołyszę się do jej rytmu, próbując nie myśleć więcej o maturalnej prezentacji z polaka, którą wkuwam od rana. Matko Boska, jak zdam maturę, to na dźwięk słów „pielgrzym”, „wędrówka” lub „droga” będę mieć odruch wymiotny. To nie będzie za bardzo przydatne w mym życiu, bo przecież motyw wędrówki i drogi to mój ulubiony motyw, najczęściej używany w moich opowiadaniach. Ale tym problemem (o ile w ogóle zaistnieje) będę zajmować się już po maturce (kur*** niedobrze mi jak słyszę to słowo. Nawet jego zdrobnioną wersję).

Parę minut wcześniej (jakieś 15) miałam wielką radochę, bo wreszcie ściągnął się film, na który tak strasznie czekałam czyli „Kręgosłup Diabła”. Uradowana szybko ściągnęłam napisy i włączyłam film. I wtedy poczułam się tak jakby ktoś zrzucił mnie z krzesła*. Okazało się, że mój kochany Bit-Bit ściągnął, UWAGA, 59 sekund, powtarzam SEKUND, piep+++onego  filmu. Brawo. Brawo. Zaczęłam ściągać film od nowa. Mam nadzieję, że tym razem będzie mieć odpowiedni czas. Bo jak nie to się… wścieknę. A poza wspomnianym Kręgosłupem ściągam „Eragona”, którego chcę obejrzeć z czystej ciekawości  - podobno nieźle go popsuli. Ale to normalne, kiedy za reżyserię bierze się spec od efektów specjalnych. Do tych dwóch filmów dochodzi 1 i 2 sezon jednego z moich ulubionych seriali – „Chirurgów”. W ten sposób będę mogła iść spać we wtorek o normalnej porze, a nie koczować przed telewizorem, podszczypując się co jakiś czas, by nie zasnąć. Mam tylko nadzieję, że ściągnięte odcinki będą trwać więcej niż te nieszczęsne 59 sekund :).

No, wyżaliłam się. Mogę kończyć z czystym sumieniem. Tak też robię.

Gosiak

*miałam napisać: jakby ktoś zrzucił mnie z nieba do czeluści piekielnych, ale zrezygnowałam – nie warto przesadzać.   

 

06 kwietnia 2007   Komentarze (4)

Żarty żartami…

…a mi nikt żadnego nie zrobił;(. Ale to chyba nawet dobrze. Ostatnio wpadłam w dziwne otępienie i jakoś mało co mnie śmieszy. Co oczywiście nie oznacza, że w ogóle się nie śmieję. Po prostu myśl o zbliżającej się maturze mnie negatywnie dobiją, jak chyba każdego maturzystę. ALE MATURZYŚCI! NIE MARTWCIE SIĘ!!! ZA NIECAŁE 2 MIESIĄCE WYSZTKO SIĘ SKOŃCZY!.... I życie znowu (?) powróci do normy. To tyle.

Gosiak

 

01 kwietnia 2007   Komentarze (2)

Sado maso

SADO-MASO PIOSENKA

łączy ich jedna sprawa
sado-maso zabawa
łączy ich nitka cienka
sado-maso piosenka

a poza tym jest jak w piekle
a poza tym jest przewlekle
(...)

ciągle są razem
razem spadają
rany zadają
kat jest ofiarą

(...)

i będą razem do śmierci
choć śmierć ich też nie rozdzieli
bo chyba nic tak nie wiąże
jak sado-maso przysięgi

(...)

***********

Ząb mnie boli. To przez niego się teraz nie uczę. Nie zgłębiam tajemnic tkanki mięśniowej. Chociaż w sumie to i tak bez sensu bo za tydzień to zapomnę. Optymalny termin mojej nauki to dwa dni przed maturę. Tylko nie wiem czy wtedy zdąże wszystko zrozumieć.
Podobno na wiosnę wszystko się rodzi. porcja ciepłych złudzeń przenika do serc. Ale nasza strona wiosennie umarła, mózgi też nam pomarły. Na koniec obrazeczek. Z cytacikiem. Mądrym i smutnym....

Podobno - Łania 

26 marca 2007   Komentarze (2)

Naturalna wibracja nie zabija :>

"Niedźwiedzie w Warszawie
Poszły spać...
Wszystko ode mnie...
Szklanki i widelce!!!
Galerie Centrum okradli znów
Która to jest godzina
Że Wy się jeszcze całujecie???"
Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach, Warszawa

Wczoraj moja pani od angielskiego radośnie oświadczyła, że za dwa miesiące matura. Prawda to czy nie? Bo ja się boje sprawdzić heheh :>
No a na razie żyję sobie życiem moim. W sumie to smutne, że mam tylko jedno i tylko moje życie. Nie mogę wypróbowac kilku scenariuszy, być kilkoma osobami. Jestem zamknięta tylko w moim małym ciele i to już się nie zmieni.
Nie wiem co mam tu pisać. To może małe informacje KMWPowskie. Gośakowi sie komp zepsuł i nie może na necie biedna siedzieć. Paulinka nie chodzi na lekcje i pani J. oświadcza: "No Łukasz ja nie wiem co ty jej robisz, że ona tak opuszcza zajęcia!". Kasia w dniu, którym nastąpi po tym odwiedzi Kraków i prawdopodobnie filharmonię. Ja jutro jadę do Warszawy, bo chcę: zobaczyć Łazienki we śniegu, smutne, szare ulice, wnętrze Pałacu Kultury (i innych ciekawych spraw :P); najeść się niezdrowych rzeczy; spędzić 1/3 dnia w pociągu; być na jakimś wykładzie o jakimś uniwersytecie no i przede wszystkim znaleźć się sam-na-sam w pokoju z M. (heheh i jak to ponętnie brzmi hahah!)..... Ciekawe co z tego wyjdzie? Skoro niedźwiedzie poszły spać to już nie będzie nawet tak groźnie ;-). Chociaż.. ... jak to było w pewnej książce - zwierzęta są niebezpieczne, mogą zabić. Ludzie są gorsi, czasami zabijają, a zawsze brudzą. I tylko mi szkodza, że nie usłyszę piosenki o niedźwiedziach w Tarnowie, ani instrumentów blaszanych (?) w Krakowie.... Nie można mieć wszystkiego???????????
Na koniec jeszcze małe a.d. do tematu notki. Naturalna wibracja może zabić. Niestety. Co do różnych innych wibracji... hm... muszę przeczytać pewne dzieło Witkacego: "Nikotyna, alkohol, kokaina, peyotl, morfina, eter. Apendix". Tytuł mówi sam za siebie: To w ramach biol-chemicznych zainteresowań i badania mózgowego układu nagrody, oczywiście. :>

Łania

P.s. Dzisiaj spadł śnieg. Trzeci raz tej zimy?????? 3 razy to za mało. Zwłaszcza dla kogoś, dla kogo zima jest ulubioną porą roku. Ale płatki (choć na prawdę to nie były płatkami) spadały gęsto i było cudownie.... przez chwilę.

22 lutego 2007   Komentarze (1)

Nie mam o czym pisać...

... Jak zwykle zresztą. Ale blog popada ruinę i trza go jakoś zapełnić. Ostatnio, kiedy próbowałam zachęcić Kasię do napisania czegoś tutaj, to zainteresowała się sokiem, a potem była święcie przekonana, że mówiłam o forum, a nie o blogu. W ogóle, zdziwiła się na dźwięk słowa BLOG. Tak Kasiu! Mamy blog od ponad DWÓCH LAT. Nie ma jak refleks, hehe.

No ale dobra, nie będę się już Kasi czepiać. Miast tego przedstawię kilka podsumowań filmowych roku 2006 – wiem, że niektórych to nudzi, ale mnie, jako kinożercę pierwszej wody (jak mówi Alex Perchov ;P) bardzo takie rankingi kręcą. A więc do dzieła!!

 

 Najlepsze filmy 2006 roku według dziennikarzy Stopklatki i Esensji

 

1. Tajemnica Brokeback Mountain

2. Babel

3. Tarnation

4. Monachium

5. Lot 93

6. Casino Royale

7. Wszyscy jesteśmy Chrystusami

8. Ludzkie dzieci

9.Good Night, and Good Luck

10. Jak to się robi

11. V jak Vendetta

 

Dobre filmy. Doobrrrreeeeee :>

 

A teraz najlepsze filmy IV kwartału roku 2006 w polskich kinach (by Esencja):

 

1. Babel

2. Casino Royale

3. Śniadanie na Plutonie

4. Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej

5. Ludzkie dzieci

6. 9 Kompania

7. Murderball: Gra o życie

8. Jak to się robi

9. Apocalypto

10. Clerks II

 

Heh.

 

I na sam koniec najlepsze filmy roku 2006 według samej Esencji:

 

Najlepsze filmy roku 2006 według redakcji „Esensji”:

1. Tajemnica Brokeback Mountain

2. Monachium

3. Casino Royale

4. Ludzkie dzieci

5. Babel

6. V jak Vendetta

7. Murderball: Gra o życie

8. Plan doskonały

9. Good Night and Good Luck

10. Jabłka Adama

 

Specjalnie wyróżnienie – najlepszy polski film:

Wszyscy jesteśmy Chrystusami

 

No, i tyle. Jak ktoś chce sobie więcej poczytać, to niech wejdzie na stronę Esencji i niech czyta. Ja spadam, bo czas przygotować się psychicznie do studniówki.

 

Gosiak

20 stycznia 2007   Komentarze (10)
< 1 2 ... 10 11 12 13 14 ... 17 18 >
Kmwp | Blogi