• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blogos kmwpopos

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004

Najnowsze wpisy, strona 12

< 1 2 ... 11 12 13 14 15 ... 17 18 >

Podsumowanie 2006 roku...

Już 2007 rok. Od zeszłego tygodnia w radiu i telewizji można było usłyszeć bądź obejrzeć roczne podsumowanie wydarzeń politycznych, kulturalnych lub sportowych. Przed paroma chwilami natrafiłam na kolejne posumowania i stwierdziłam, że ja też mogłabym zrobić sobie takie podsumowanie. Nie będzie ono zbytnio rozbudowane, bo mało z początku roku pamiętam, ale postaram się wygrzebać wszystko co ważne i niczego nie pominąć.

 

Najważniejsze zdarzenie 2006 roku dla mnie: bycie jurorką festiwalu pt. 20 Tarnowska Nagroda Filmowa, która miała miejsce od 8 do 14 maja. Było to dla mnie zdarzenie niezwykłe, gdyż poznałam ludzi, którzy podchodzą do X muzy z takim samym szacunkiem jak ja i wypowiadają się na jej temat o wiele bardziej profesjonalnie (można dostać kompleksów). Poza tym, dzięki 20TNF miałam szansę obejrzeć parę naprawdę dobrych filmów (i parę złych), pójść na koncert muzyki filmowej (coś wspaniałego!!!) oraz wygrać telewizor. To było moje zdarzenie roku 2006.

 

Film roku 2006: nie. Nie będę tutaj wybierać najlepszego filmu, który wszedł na ekrany polskich kin w tymże roku, gdyż dobrych filmów było naprawdę mało (co nie oznacza, że ich zabrakło. Patrz np. Babel, Casino Royale, V jak Vendetta, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Piraci z Karaibów 2, Lot 93). Ja będę mieć jednak innych faworytów, będą to filmy, które mnie szczególnie w roku 2006 zachwyciły. Są to m. in. – Wszystko jest iluminacją, Crash – Miasto Gniewu, Donnie Darko oraz Tajemnica Brokeback Mountain.

 

Serial roku 2006: tu palma pierwszeństwa bezapelacyjnie należy się Lost – Zagubionym. Dawno nie widziałam tak dobrego serialu. Ale styczeń 2007 niesie z sobą premierę Prison Break, więc może wkrótce zmienię zdanie :P.

 

Książka roku 2006: i tu zonk. Nie mogę sobie przypomnieć jaka była najlepsza książka, którą przeczytałam w tym roku i jestem na tyle rozleniwiona, że nie chce mi się zajrzeć do pamiętników i przyjrzeć się co czytałam w okresie od stycznia do grudnia ’06. Wybiorę więc książkę, którą czytałam ostatnio i zapadła mi bardzo głęboko w pamięć. Będzie to Bogowie, honor i Ankh Morpork jak zwykle niezawodnego Terryego Pratvchetta, który zafundował mi rozrywkę na najwyższym poziomie.

 

Manga roku 2006: tutaj miałam kolejny problem. Mimo, że poznałam dużo nowych (i ciekawych) tytułów w tym roku większość z nich nie ma jeszcze zakończenia, co jest dla mnie problemem – kolejne chaptery mogą przynieść mi rozczarowanie i przestanę lubić dany tytuł. W związku z tym wybieram mangę, która została już zakończona i podczas tegorocznych wakacji wywarła na mnie ogromne wrażenie i o mało nie wycisnęła mi łez z oczu. Tą mangą było Deep Love: Ayu. Kawał dobrej mangi obyczajowej (a raczej dramatyczniej). Polecam.

 

Piosenka roku 2006: kolejny trudny orzech do zgryzienia. Postanowiłam jednak nie brać pod uwagę tylko piosenek, które pojawiły się na falach radia lub stacjach muzycznych w roku 2006, bo większość mi jakoś nie spasowała. Pod uwagę wzięłam wszystkie piosenki jakie usłyszałam w tym roku. Bezapelacyjnie wygrało Blue wykonywane przez Mai Yamane.

 

.......Nie mam więcej pomysłów na swoje podsumowanie, więc zakończę na Piosence roku 2006. Mam nadzieję, że moje podsumowanie nikogo nie zanudziło na śmierć :).

 

Gosiak 

01 stycznia 2007   Komentarze (3)

Wesołego...:P


Co tu dużo mówić (pisać) - nie umiem składać życzeń. W takim razie posłużę się piosenką zespołu Wilki pt. "Urke":

Pijemy za lepszy czas
Za każdy dzień, który w życiu trwa
Za każde wspomnienie, co żyje w nas
Niech żyje jeszcze przez chwilę

A więc pijcie, pijcie i bawcie się dobrze!

Wystrzałowego Sylwestra życzy

Gosiak

31 grudnia 2006   Komentarze (2)

Bla, bla, bla czyli jak zwykle o niczym

A jak o niczym, to trza zacząć od niczego - właśnie słucham Scotta Matthew "Be Human". Fajnie, nie?... Gdyby kogoś to jeszcze obchodziło ^ ^'. Kolejna nic nie znacząca wiadomość - wydałam ponad 100 zeta na prezenty dla rodziny i nie tylko.
Właśnie przed chwilką okazało się, że moje drugie konto mailowe, którego prawie nie używam zostało całkowicie wyczyszczone. Super, nie ma co.
Właśnie się Scott skończył i Winamp zaczął odtwarzać "Once In Every Lifetime" Jem'u. Lubię ten song, ale to chyba logiczne - gdybym go nie lubiła, nie słuchałabym go.
Wczoraj w kinie (film "Ame Agaru") siedziałam obok przystojniaka. Niestety, nie udało mi się do niego zamazić, bo był z kolegami. A kiedy film dobiegł końca i szykowałam się do wyjścia, powiedział do mnie coś takiego: "Dziękuję za miłe towarzystwo". Hehe. Mogę to uznać za próbę podrywu? Chyba raczej nie... Chlip :P
A świąteczne porządki w moim domku idą pełną parą, a ja, zamiast także sprzątać siedzę i piszę, ech, ale ze mnie człowiek. A jutro chyba będziemy ubierać choinkę. Chyba...
Czy ktoś zauważył, że święta w tym roku są jakieś takie... dziwne? To pewnie przez to, że nie ma śniegu. Jednak czasem biały puch z nieba do czegoś się przydaje.
A ja przed paroma minutami też się do czegoś przydałam, bo ubiłam babci pianę do placka. Uwielbiam to robić. Jak człowiek jest zły, może się na Bogu winnym białku wyżyć jak trzeba. Poza tym, dobrze robi na mięśnie ;P. Ale ze mnie pakeros, hihi.
A w necie pojawiła się informacja dotycząca oficjalnego tytułu siódmej, najprawdopodobniej ostatniej, części Harrego Pottera, która zwać się będzie: "Harry Potter and the Deathly Hallows". Według mnie brzmi fajnie.
A na sam koniec daję wesołe, a jednocześnie bardzo smutne zdjatko...

Na dziś tyle. Życzę przyjemnych świątecznych porządków

Gosiak

Ps. A w Polsacie znowu będzie "Kevin sam w domu"!!!!! Jupi!!!!!! :D

22 grudnia 2006   Komentarze (3)

Dawno temu w Częstochowie... :D

A oto moje zapiski z tegorocznej pielgrzymki. Przepraszam, że tak długo trzeba było na nie czekać, ale cały czas mi coś wypadało, albo po prostu byłam za bardzo leniwa, żeby wziąć się w garść i zmusić do pisania:). Zapiski trochę zmodyfikowane (dla powiększenia atrakcyjności czytania :D). Nazwiska jak zwykle utajnione.

14 sierpień 2006 (dom)
"Dalej, wal ją! Wal!" - mruczy pod nosem moja siostra, która właśnie gra w Icewind Dale II i mimo to, że usilnie apeluję do niej, żeby się wreszcie zamknęła, ona ma moje błagania w... nosie. Ech, co za człek.
Jutro zaczynam się pakować, co mnie bardzo przeraża - a jak czegoś nie wezmę? AAAA! (Krzyk spowodowany wizją nie wzięcia bielizny na zmianę :P). Spokojnie Gosiaku, spokojnie! Przecież tak źle być nie może!... A może może?

15 sierpień 2006 (ciągle dom)
Pakowanie mam prawie za sobą. Kiedy mama przyszyje kartkę z moimi danymi, schowam do torby buty i będę spakowana. Alleluja!
Dziś są urodziny Buu-chan. Sto lat!

16 sierpień 2006 (dom, kuchnia)
AUA! Moje ręce! Trzęsą się jak galareta! Aaaaaaa!!!
A jaki jest powód tych okrzyków pełnych bólu? Prosty jak drut - mój dziadziuś zapomniał o mnie! K*** (dziś byłam u spowiedzi)! Gdybym się sama nie zdecydowała iść z tymi torbami pod kościół, czekałabym dotąd jak jakiś głąb... A co jest w tym wszystkim najbardziej dołujące? Że żaden facet, którego po drodze minęłam, nie pomyślał nawet o tym, żeby mi pomóc. Wniosek - dżentelmeni dawno wymarli. Kurde balans - kiedy te ręce przestaną się trząść?

Ręce się trochę uspokoiły, ale nadal drgają. Postanowiłam być oryginalną i zamiast na błękitnej sznurówce, nosić swój identyfikator na smyczy z mojego identyfikatora z 20TNF*.
Haha. Ma się łeb na karku, co?
A dziś razem z Justyną miałyśmy ubaw, bo pani M. zrobiła z Kasi podpórkę do pisania ;]. A Kasia zdała prawa jazdy! Jeee!!
Na dziś tyle. Ręka ciągle drga.

17 sierpień 2006 (pod Makiem)
Już po mszy. Razem z moim składem (joł!) czekam na wyjście dwójki. Łania jest uradowana, bo zgubiła w tłumie swojego tatę (szybka jest). Ja tymczasem boję się, że karimata mi się po drodze rozwiąże, jak to miało miejsce kiedy szłam do kościoła. A wyglądało to w następujący sposób - idę sobie, idę, i nagle słyszę dziwny odgłos brzmiący jakoś tak: tum-tum-tum! Odwracam się i co widzę? Moją karimatę leżąca na ziemi. Szybko podniosłam ją i pośpieszyłam na umówione miejsce, gdzie miałam czekać na resztę albo reszta na mnie. Oczywiście okazało się, że to ja miałam czekać na resztę. Na poczekaniu zaczęłam się męczyć z moją zbuntowaną karimatą i zrobiłam ponad 20 supłów, żeby mi się nie rozwiązała. Kiedy skończyłam batalię, podszedł do mnie Luki (grupa 5) i okazało się, że potrafi odgadywać porę dnia bez zegarka. Hehe. Też tak chcę ;). A potem dziewczyny (plus pan Ł.) wreszcie przybyły i zajęłyśmy miejsce na karimatach. Wtedy podeszła do nas Pała, lecz szybko nas opuściła, kierując swe kroki w stronę kogo innego ;). A kiedy msza się skończyła, okazało się, że Ania i Dżastina nas zdradziły, bo poszły w grupie 1. Jak mogły?
A jakiś chłopak obok nas powiedział coś takiego:
"Grupa 7 - święty UUUUUU!"
Oczywiście "UUUUUU" było wypowiedziane bardzo groźnie ;P.
Kiedy ta dwójka wyruszy do jasnej-ciasnej? Ile jeszcze mam czekać?... A, jeszcze jedno - PIĆ MI SIĘ CHCE!

(Ostrów)
Przystanek pierwszy! Dzięki Bogu! Ramiona mnie bolą, bo mam za ciężki plecak, chlip... A kiedy tak sobie maszerowaliśmy, ks. Ważny zaczął wymieniać osoby, które mogą zniszczyć grupę św. Franciszka (czyli naszą). Takie osoby nazywał np. sikorkami (gaduły), ślimakami (grzebuły), rakami (osoby odmawiające współpracy) itp. I w taki oto sposób okazało się, że ja i Łania jesteśmy rakami, bo w zeszłym roku odmówiłyśmy odmawiania drogi krzyżowej. A tata Łani okazał się sikorką, bo gadał jak najęty z jakimś gościem... Ale mimo to, jednocześnie słuchał tego, co jest mówione dookoła niego, bo wygrał quiz o Stefanie Wyszyńskim :D. A główna nagroda jest bardzo znaczna - to drożdżówka. Hihi.
A Zielony Dresik ściął włosy! Buuu!!!! ;(
Kurde, gdzie są te cholerne toi-toie? Pasowałoby odwiedzić jednego z nich, zanim się wyruszy w dalszą drogę.
Hym... Łania przed chwilką w dziwny sposób okazała Kasi miłość - chciała jej wybić oko widelcem.
Są toi-toie! Już myślałam, że się w ogóle nie pojawią. No dobra, ja lecę odwiedzić to wspaniałe urządzenie :D.

(Łętowice)
Ufff, jak gorąco! Puff**, jak gorąco! Jeśli upały maja powrócić, to ja dziękuję - łapię autostop i wracam do domu.
A poza tym okropnym słońcem - przeze mnie musiałyśmy ścigać naszą grupę, bo stałam w kolejce do toi-toia (do którego i tak się nie dostałam). Ten bieg był zabójczy! Na szczęście, w pewnym momencie dwójka się zatrzymała i dobiegłyśmy do ogona naszej grupy. Dobra wiadomość - ks. Wesoły idzie z nami. HEHE. To gwarancja dobrej zabawy w najbliższym czasie.

(Biadoliny)
Ten odcinek był w miarę ludzki. Pewnie dlatego, że szliśmy przez las, a las = cień. Prawie przez całą wędrówkę milczeliśmy, bo wprowadzono coś takiego, jak "Strefa Ciszy" - co zgodnie z nazwą nakazuje trzymać gębę na kłódkę. Jednak pod sam koniec ja i Łania nie wytrzymałyśmy i zaczęłyśmy gadać o piosenkach Comy i o czymś jeszcze ^ ^.
A kiedy strefa ciszy naprawdę się skończyła, ks. Ważny i jakiś inny ksiądz zaczęli dysputę o telenowelach i mediach. Obiecali też przeczytać ewangelię św. Jana w wersji dla hip-hopowców. Trzymam za słowo!

(Brzesko - dom Justyny)
Ale jazda! Jesteśmy w domu Justyny, a dokładnie w jej kuchni. Ale może od początku...
Po opuszczeniu Biadolin szło się nam (a przynajmniej mi) dobrze. Siostra Fredzia poczęstowała mnie swoją kawą, ale odmówiłam. Nie używam środków dopingujących :D. A potem dowiedziałam się, że ks. Wesoły woli pić Piwniczankę od Nałęczowianki. Dobrze wiedzieć ;].
A pod koniec drogi zaczęłam zdychać, więc kiedy kwatermistrz zaczął czytać nasze miejsca zakwaterowania, uśmiechnęłam się z ulgą - to oznaka, że droga się kończy! Ta myśl dodała mi sił i nieco przyspieszyłam. Nagle razem z Łanią dostrzegłyśmy panią M., która robiła nam zdjęcia (mogła wcześniej uprzedzić!). Kiedy do niej podeszłyśmy, poprosiła nas, żebyśmy pomachały do jakiegoś chłopczyka, który był bardzo nieszczęśliwy, bo jak przechodziła poprzednia grupa, to nikt do niego nie pomachał. Zrobiłyśmy więc to, o co pani M. prosiła. Wtedy mały rozbeczał się i wrzasnął: "MAMAAAAA!!!". No, wcale mu się nie dziwię, że wrzasnął. Na nasz widok... ^_^'
Aż w końcu przybyłyśmy do miejsca, gdzie leżały bagaże. Po żmudnych poszukiwaniach znalazłam swoje torby i śpiwór, który był rozwiązany (skandal!). Dom, gdzie miałyśmy spać miał nr 60. Zapakowałyśmy nasze bagaże do samochodu pani M. i ruszyłyśmy w stronę domu. W tą samą stronę szli bracia, którzy taszczyli swoje bagaże i byli bardzo nieszczęśliwi z tego powodu.
Gdy doszliśmy do 60-siątki (ale to zabrzmiało, haha), pani M. poczęstowała nas arbuzem i wodą truskawkową. Ummm.... A kiedy skończyłyśmy się obżerać, spadała na nas przerażająca wiadomość - w naszej 60-siątce były jakieś dziewczyny i nas już nie przenocują!!!... Po lekkiej konsternacji, pani M zapakowała nas do auta (poza Łanią i jej tatą, którzy się nie zmieścili), podwiozła pod pole namiotowe i pogadała sobie od serca z kwatermistrzem, żeby bardziej uważał, kiedy załatwia kwatery. Kiedy skończyła, zaczęłyśmy rozbijać namioty. Gdy ta czynność została zakończona, wróciłyśmy do samochodu (tym razem wszystkie) i pojechałyśmy do domu Justyny, gdzie zjadałam pyszną jajecznicę z serem i cebulą. Kiedy skończyłam, poszłam się wykąpać i przeżyłam ekstremalną przygodę - zatrzasnęłam się tak samo, jak moja poprzedniczka Łania. I ją, i mnie wybawiła Justyna, która mężnie wlazła do łazienki przez okno. Ale hardkor. 
Na zakończenie dodam, że opuściłyśmy apel. Skandalito!

18 sierpień 2006
(Bucze)
Jestem w Buczach i nie buczę, bo właśnie zjadłam pyszne śniadanko :). W drodze tutaj razem z Łanią dostrzegłyśmy STRASZNEGO BRATA! AAAAAAA! Mam nadzieję, że mnie nie widział!***
Potem zaczął zaczepiać nas jakiś brat, który powiedział:
"Siostry, nie przekraczać 5 km/h!"
Parę minut po tych słowach (skomentowanych śmiechem) coś zaczęło strasznie śmierdzieć, a brat wciągnął powietrze i zawołał:
"Inhalacja! Wdychamy!" - haha.

(Okulice)
Jestem pod kościołem i czekam na mszę. Przed chwilą jakiś gej stanął mi na moim zbolałym palcu. Grrr. Zabiję.
A kiedy opuściliśmy Bucze, ks. Wesoły zaczął śpiewać nową wersję przeboju "Wsiąść do pociągu", która brzmiała następująco:

Weź przewodnika, byle Ważnego,
Nie dbaj o bagaż, nie dbaj o tuby,
Ściskając w ręku kabel spocony,
Patrzeć, jak grupa zostaje w tyle

Taką piosenkę, to tylko Wesoły mógł wymyślić :D.
Podczas drogi Straszny Pan poprawiał kabel i wręczył mi go ze słowami:
- Siostro, weź kabelek. - i odszedł. Wtedy ksiądz, który szedł obok mnie powiedział:
- Ach, jaki on uroczy! Nie da się go nie kochać!
A teraz pytanie: ksiądz miał na myśli kabelek czy też Strasznego Pana?
Kiedy szliśmy przez las, Kasia zobaczyła węża, który o mało jej nie zjadł. Tak nam przynajmniej powiedziała.
Łania przed chwilą oświadczyła, że proszę się o kopa, bo siedzę na jej karimacie. Bać się czy śmiać?;)
Ksiądz przed chwilą krzyknął przez mikrofon: "Kazek! Chodź tu do mnie!"
Zaczyna kropić. Niedobrze.

(Ujście Solne)
Podczas drogi do Ujścia Solnego do mnie i do Łani przyczepił się rozgadany brat, który przedstawił się jako Artur. Powiedział, że należy do grupy 1, ale przyłączył się do 2, żeby zobaczyć jak tu jest. Okazało się też, że bardzo lubi AA:).
Braciszek gadał z nami jakiś czas, aż w końcu uciekł, bo jeden z księży stwierdził, że Artur klnie i poprosił go o założenie legitymacji. Wtedy braciszek dał dyla w obawie przed zdemaskowaniem ^ ^.
Niedługo jednak wędrowałam z Łanią samotnie, bo przybyła do nas Ola i wesoło się nam rozmawiało.
Gdy doszliśmy do Ujścia Solnego, rzuciliśmy się na darmowe drożdżówki. O dziwo, wzięłam tylko jedną. Naprawdę nie mam siły na jedzenie.
A przed chwilką podeszła do nas miła pani, która na początku nas zagadała, a potem wepchnęła po drożdżówce. Zawsze wiedziałam, że jestem mało asertywna.

(Świniary)
W Ujściu Solnym siedziałyśmy tuż obok chłopaka, który bardzo spodobał się Łani i ku jej rozpaczy miał dziewczynę. Mi z wyglądu za bardzo do gustu nie przypadł. Jednak gadał śmieszne rzeczy, wiec mogę śmiało napisać, że był sympatyczny. Z racji tego, że nosił czerwoną czapeczkę, Łania ochrzciła go Czerwona Czapeczka - wysiliła się, co nie? :D
W Świniarach przydzielono nam dom nr 14, który należy do pewnej starszej pani.
Przyjechali rodzice Agnieszki, którzy przywieźli nam dużo żarełka (mniam) i wzięli Kasię, Olę i Justynę do szpitala, żeby się umyły. Ja, Agnieszka i Łania zostałyśmy i zajadamy się na ławce na podwórku domku nr 14. Poza tym Kasia kazała nam wytrzepać tropiki czy jak to się nazywa.
Dziś są urodziny Kondziołka i Agnieszki! STO LAT!
Razem z Łanią stwierdziłyśmy, że Zielony Dresik dużo stracił z obcięciem włosów. W ogóle jest teraz jakiś dziwny. Taki osowiały i mało śmieszny. Buu!
Zapamiętać! Po jutrzejszej mszy iść pod sklepik z pocztówkami i czekać na Madziarrę i Monikę. A jeśli ta druga nie przyjdzie, podpisać się za nią na pocztówce dla profesorki (toć to oszustwo!).
A dziś mój śpiworek nie był rozwiązany! I tak ma być!

(Szpitary)
Pani, która nas przyjęła, porwała mnie, Łanię i Agę do kuchni (jeśli to można nazwać kuchnią...), gdzie kazała nam zjeść talerze grochówki i rosołu. Przez chwilkę myślałam, że umrę z przejedzenia. Dodatkowo pani chciała mi dać jakieś mięso, ale powiedziałam, że jestem wegetarianką, co szczerze zdziwiło staruszkę ("A dobre to?" - ona. "Dobre!" - ja).
W końcu przyjechała Kaśka z Justyną. Ola została w pokoju i zajęła prysznic. Poza tym, my nie kąpiemy się w szpitalu, tylko w Szpitarach. Hahah.
Jak jechaliśmy do Szpitar, przejeżdżaliśmy przez jakiś dziki most, który był jednopasmowy, nieoświetlony i z wnękami, żeby samochody mogły siebie minąć. Ale hardkor.

(znowu Świniary)
Jasna cholera! Dlaczego noclegi w Świnarach zawsze są do... nieważne. To, co się tutaj dzieje jest nie do opisania. Ratunku! Niech ktoś mnie stąd weźmie!!!...................................
Na pocieszenie - jutro wstajemy o 5 a nie o 4. Alleluja.

19 sierpień 2006
(wciąż Świniary)
Boże, dziękuję Ci, że nowy dzień wreszcie nadszedł i będę mogła opuścić ten dom. Nie odstraszy mnie nawet mróz na zewnątrz i spódnica, którą noszę.

(Nowe Brzesko)
Po drodze nie zdarzyło się nic ciekawego. No, może z wyjątkiem tego, że ja i Kasia prowadziłyśmy jedną dziesiątkę różańca:).
Po dzisiejszej mszy przedstawiciel każdej grupy miał wziąć świecę, która miała symbolizować miłość Chrystusa, czy jakoś tak. Okazało się, że ktoś buchnął świecę naszej grupy. Teraz ksiądz apeluje, by ją zwrócić.
Haha. A ksiądz przed chwilką krzyknął przez mikrofon:
"Robert Pyzik, przez ciebie wyjeżdżamy!"
Po pięciu minutach:
"Robert Pyzik, zaraz będziemy jechać!"
Po kolejnych pięciu minutach:
"Robert, no chodźże już!"
Podejrzewam, że to Robert zwinął świecę i się z nią oddalił. :D
Jee!!!! Świeca się znalazła! Jakiś kapłan ją gwizdnął, ale oddał ją skruszony.
Ksiądz przed chwilką rzekł:
"Jak znak 10 jest na placu, to proszę żeby się pokazał. - a potem: - Znaleziono znak, stary i zniszczony. Oddam w dobre ręce." - LOL

(ściernisko - nie mam pojęcia gdzie)
Ufff, ale ciepło.
Po drodze nic szczególnego się nie działo, prócz tego, że się wesoło śpiewało :D.

(Proszowice)
Ten odcinek był straszny! Dłużył się, było gorąco, a ksiądz-misjonarz przynudzał o Afryce. Na szczęście w końcu doszliśmy i jesteśmy goszczeni po "proszowicku" czyli wspaniale.
Na podwórku, na którym siedzimy biega pies o okropnie błękitnych oczach. Próbowałam mu zrobić zdjęcie, ale psisko ma chyba coś w ogonie, bo przez minutę nie może usiedzieć w jednym miejscu.
Jakieś dwie starsze siostry siedzące obok nas zaczęły gadać o opętaniach. Haha;)  

(Wola Gruszkowska)
W tym i w zeszłym roku strzeliłam strasznego byka. Nie ma czegoś takiego jak "Ujście Solne" jest "UŚCIE SOLNE". Panu Ł. dziękuje za doinformowanie. Za błąd przepraszam.
Na ostatnim odcinku:
- śpiewaliśmy po Afrykańsku
- przekazywaliśmy sobie świecę, którą wcześniej ukradł Robert Pyzik
- ominęliśmy postój w Ibramowicach! Skandal!
Kiedy w końcu doszliśmy do pola namiotowego, rodzice Justyny, którzy właśnie przyjechali, zrobili nam pyszną, ciepłą kolację. Poza ciepłym żarełkiem, przywieźli nam worek jabłek, pełno pomidorów i sernik. Strasznie tego dużo... Ciekawe, gdzie my to wszystko zmieścimy? :D
Problem pomidorów i jabłek rozwiązany - podarowałyśmy połowę siostrom i braciszkowi z sąsiednich namiotów. Brat dodatkowo przyjął od nas kilka kawałków sernika. Teraz się zajda. Hehe.

20 sierpień 2006
(Racławice)
Wczoraj po apelu próbowaliśmy tańczyć belgijskiego. Niestety, było bardzo ciemno a prawie wszyscy nie umieli tańczyć, przez co można śmiało napisać, że taniec belgijski przeistoczył się w danse macabre. Takiego pandemonium dawno nie widziałam.
A obecnie jestem w Racławicach i właśnie przed chwilą prawie zjadłam śniadanie. Prawie, bo przede mną jeszcze drożdżówka z jabłkami. Ciekawe, gdzie ja ją zmieszczę?
Dziś z Łanią dostrzegłyśmy brata, którego wczoraj poczęstowałyśmy sernikiem. Niósł kawałek ciasta od nas misce ^ ^.
Właśnie przybyła familia Kasi z dalszym jadłem dla nas. O rajuśku...
Przed rozpoczęciem mszy męczyłam (męcząc przy okazji siebie samą) Lukiego, żeby napisał coś w liście do Pauliny. W końcu osiągnęłam sukces. Choć zajęło mi to trochę czasu (i nerwów).
A gdy szłam do komunii, zobaczyłam rozciapaną puszkę Redds'a. Ja też chcę! Buu!
Przed chwilką po karimatach skakała sweet żabka, której zrobiłyśmy zdjęcie.

(Kalina Las)
Na tym odcinku przyłączyli się do nas Luki, Rafałek i Bigi. Rafałek wyznał mi, że jestem jego "prawie ideałem", a potem prosił, żebym umówiła go z Kasią. Szybko spełniłam jego marzenie i przyprowadziłam mu Kasię, która okazała się bardzo odporna na jego zaloty.
Razem z Łanią odkryłam w naszej grupie PRAWDZIWEGO PRZYSTOJNIAKA (nie mamy jednak pewności, czy jest z naszej grupy, czy doczepił się do niej tak jak Luki i s-ka). Przystojniak z racji noszenia na głowie niebieskiej bandamy został ochrzczony "Niebieska Chusteczka".
A obok nas siedzi kolejny przystojniaczek w koszulce w paski. Jego ksywa to "Paseczek" :D. Razem z Łanią robiłam mu zdjęcia aparatem Oli, która się denerwuje, na myśl co powie jej chłopak na zdjęcia jakiegoś mena :D.
Czas podsumować przystojniaków z pielgrzymki:
- Zielony Dresik (nadal na liście, choć już nie jest taki sam jak dawniej, ech...)
- Czerwona Czapeczka (on to się Łani podoba, nie mnie)
- Niebieska Chusteczka
- Paseczek
Wow. Aż czterech :D.
W lasku, gdzie siedzimy, jest wspaniale chłodno. Mogłabym tutaj siedzieć długo... Bardzo długo.

(Miechów)
Uf. Nareszcie koniec. Podczas drogi na nocleg, szła za mną jakaś menda, która cały czas deptała mi pięty. Ała.
A kiedy wyszliśmy z lasu, zobaczyłam Dresika, który rył się między braćmi z okrzykiem:
- DO PRZODU! MUSZĘ IŚĆ DO PRZODU!
Szczerze pisząc, to ja wolę iść z tyłu. Weselsi ludzie, bardziej ochoczy do śpiewania.
Hym... Kasia dostała hyzia i ciągle się śmieje. W zeszłym roku też się tutaj śmiała. To miejsce dziwnie na nią wpływa...
A ja wymyśliłam drugą zwrotkę piosenki o brudzie z zeszłego roku. Brzmi ona następująco:

"Syf osadził się na moim nosie i czuję się z tym jak ostatnie prosie"

Wiem, jestem twórcza :D.

21 sierpień 2006
(Miechów)
Rany! Jak dziś jest zimno! Ratunku!!! Jak ja przeżyję mszę na tym zimnie? Zamarznę na śmierć!... Nie. Nie mogę się nad sobą użalać. Jak będę myśleć, że nie jest mi zimno, na pewno tak będzie... Mam przynajmniej taką nadzieję.
Jakiś brat, który siedzi obok nas krzyknął:
- Nóż! Dajcie mi nóż!... A, nieważne! Łyżką będę kroić! - chyba jest naprawdę wygłodzony, skoro decyduje się na taki krok. Hihi.
Kurde, miałam nie myśleć, że jest mi zimno, ale jak patrzę na Łanię, to wręcz dostaję palpitacji z zimna. Dlaczego? Otóż tata Łani miał przy sobie (w plecaku) skarpetki, koszulę i spodnie dresowe, które Onbał wdziała na siebie bez zastanowienia. Wygląda jak menel, a widok menelowatej Łani przykrytej karimatą zmraża krew w żyłach.
A kolega od łyżki powiedział jeszcze:
- Konserwa? Ale mnie rozpieszczasz! - a później: - Mmmmmmmmm....... Jaki smaczny chleb! - on naprawdę jest wygłodzony.

(Chrasznice)
Po drodze, razem z Olą dałam wspaniały koncert, który, co niektórzy (patrz - Justyna) skomentowali głośnym śmiechem. Nie do końca wiem czemu...
A jak doszliśmy na boisko, poszłam do toi-toia i zaatakowałam kosz na śmieci swoim plecakiem. Biedny kosz ;P.
A pan Ł. kupił sobie hamburgera i hot-doga. Stwierdziłam, że nie wygodnie będzie mu jeść, trzymając obie buły w rękach, więc zaproponowałam, że potrzymam mu gorącego psa. Jednak pan Ł. zrezygnował z mojej pomocy, w obawie, że mu go zjem. Uhehe.
Zaczęły się tańce belgijskie! To ja lecę tańczyć!

Uff, jestem z powrotem. Mam przerwę, ale zaraz tam wracam. Niech żyje belgijski!

Tańce się znowu skończyły. Mam nadzieję, że zraz wrócą.
Gdy tu przyszliśmy, przy naszym znaku rozdawano owoce (przy których stał Niebieska Chusteczka! ACH!) i Justyna wzięła kiść winogron i parę śliw. Powiedziałam jej, że owoce są pewnie nie wymyte i jest duża możliwość, że złapie TASIEMCA ;P. Ale ze mnie krowa (muuu).

Przed chwilą wysłałam list do Pały, a teraz wezmę się do pisania listu do Kulonki. Hehe.

(Jelcza)
Podczas drogi do Jelczy przybył do nas brat Arturek i jego ziom, który nie chciał się przedstawić. Hym... Ciekawe, jak się zwie? A kiedy przechodziliśmy przez pole kapusty, okazało się, że brat Arturek jest od niej uzależniony. Hym... fajnie, jakby to powiedziała Pała.
A gdy w końcu przybyliśmy do Jelczy, okazało się, że nie do końca wiadomo, gdzie jest pole namiotowe. Po wędrówce w tę i wewtę zdecydowałyśmy rozbić namiot na tej samej pochyłej łące, co w zeszłym roku. I wtedy nadszedł moment załamania nerwowego Kasi, która weszła na szczyt łąki i oddała się kontemplacji, czy czemu tam innemu. Tymczasem ja, Ola i Łania poszłyśmy po wodę i wypucowałyśmy się. O, Kasia wróciła. Ciekawe, czy jej się humorek poprawił?
Tu, na łące stoi krowa i muuuuuuuuczy. Ciekawe, kiedy da sobie siana i się zamknie? (Krowa, oczywiście).    
A na nowennie jedna z intencji brzmiała: "Mario, spraw, żebym odnalazł miłość swojego życia i żebym polubił jej mamę". HAHAHA.

22 sierpień 2006 
(Żarnowiec)
Wczoraj podczas apelu było świetnie - tańczyliśmy belgijskiego (wychodzi nam całkiem-całkiem), kaczuszki i chusteczkę (co było bardzo stresujące, haha). Po apelu Łania z Kasią poszły do sanitarki, a ja dziołchami wróciłyśmy do namiotów. Razem wlazłyśmy do namiotu Kasi i stwierdziłyśmy, że zrobimy dżołka dziewczynom - zgasimy latarki i będziemy udawać, że nas nie ma, a jak zajrzą do namiotu, zaświecimy im latarkami prosto w twarz. Tak więc czekałyśmy na ich przyjście, umilając czas rozmową. Nagle usłyszałyśmy ich głosy, więc zamilkłyśmy.   
- Co? Śpicie już? - zapytała Łania, która razem z Kasią stała przy wejściu do namiotu, ale do środka nie wchodziła. Oczywiście, nie odpowiedziałyśmy na jej pytanie. - Nie udawajcie, słyszałyśmy was. - mimo to dalej milczałyśmy, a Onbał zapytała: - Macie może chusteczki? - wtedy Agnieszka, zamiast dalej milczeć, wyciągnęła rękę z namiotu i podała Łani chusteczki. To było powalające! :D
A w nocy było tak samo jak w zeszłym roku, czyli okropnie - ciągle się zsuwałam na dół i podciągałam do góry, co było okropnie męczące.
A rano wstałam parę minut przed budzikiem i usłyszałam coś strasznego - krople deszczu uderzające w namiot. Po paru chwilach szoku do mych uszu dobiegł skrzeczący dźwięk budzika. Przez chwilę miałam okropną ochotę położyć się i znowu zasnąć, ale w końcu się podniosłam, ubrałam i wyszłam na zewnątrz. Na szczęście, nie było tak źle - nie padało, tylko kropiło. Z każdą minutą coraz mniej. A ja miałam już inny problem - stopa okropnie mnie bolała i zaczęłam rozważać, czy nie jechać na pace, ale w końcu postanowiłam iść. Po drodze zaczęło kropić i ks. Wesoły poradził, żebyśmy się "spłaszczyli" czyli żebyśmy włożyli płaszcze. Tak też zrobiliśmy. Niedługo potem deszcz przestał padać. A kiedy doszliśmy na stadion, zaczęło się rozpogadzać, ale znowu się chmurzy. Mam nadzieję, że nie rozpada się ponownie.

(Otola Mała)
Przez większość tego odcinka siostra z grupy 3 opowiadała nam o przeszczepach szpiku. Jej opowiadanie było bardzo ciekawe i miło się tego słuchało.
Po drodze ks. Wesoły wcisnął mi kabelek ze słowami:
- Trzymaj - więc posłusznie trzymałam.
A Łania jest wesoła, bo obok nas siedzi Czerwona Czapeczka. Jakiś brat siedzący obok nas rzekł:
- Wycwanię się i pójdę do lepszego gospodarstwa! - hehe. Ale groźba. 

(lasek obok miejsca z krzywym wychodkiem)
Podczas zeszłego postoju nie dało się pisać, bo się rozlało. Jak wyruszyliśmy, to natychmiast przestało. Nastąpiło jednak inne nieszczęście - tuby się popsuły. Z początku próbowaliśmy śpiewać bez nich, ale w końcu daliśmy sobie spokój i zaczęliśmy gadać. Ja wdałam się w dyskusję z Justyną na temat filmów - to temat, o którym mogę gadać całymi godzinami ;]. Pewnie z tego powodu nawet się nie obejrzałam, a już doszliśmy do kolejnego postoju.
A na wcześniejszym przystanku Łania dostrzegła AA, który przybył do grupy 1. Na jego widok jęknęła i skuliła się. Postanowiłam jej pomóc i przykryłam ją swoim płaszczem przeciwdeszczowym. Miała skrytkę pierwsza klasa.

(Pradła)
Uff, co za męczący odcinek. Byłam bardzo bliska odejścia z tego świata (ale może tylko się nad sobą użalam:D). Dodatkowo tuby znowu się popsuły! Coraz bardziej mnie to denerwuje. Grrr!
Podczas naszej wędrówki, Łania zapytała mnie, czy po powrocie nie poszłybyśmy na ściankę razem z Pałą. Poprosiłam ją, żeby nie mówiła mi o rzeczach, które wiążą się z wysiłkiem, bo naprawdę miałam wszystkiego dość. Zaraz potem Anka powiedziała:
- Patrz, jaki ziom.
Zaczęłam się rozglądać, ale żadnego zioma nie zobaczyłam, więc zapytałam:
- Gdzie?
- Tam - i Łania pokazała mi pewną babcię. Hym... Te dzisiejsze ziomy, to nie to samo, co dawniej.
Kasia przed chwilką oświadczyła, że usiądzie pod tablicą wejściową do wioski Piece i tam sobie odpocznie, a za nami ruszy po jakiejś godzinie.
CO????? Już każą nam się zbierać! Przecież odpoczywaliśmy jakieś 10 minut, nie więcej! Pokręciło ich!!!!!!!!
A jak znajdę więcej czasu, w moim pamiętniku pokaże się ekskluzywna relacja pt.: "Szaleństwa pana Ł.!".

Kazali nas wstać, ale dalej nie ruszyliśmy, co za... nieważne. Przed chwilką razem z Kasią przyglądałyśmy się mapce z tyłu śpiewnika, gdy nagle dostrzegłam AA zmierzającego w naszą stronę z bardzo zamyśloną miną. Nagle zatrzymał się naprzeciw nas i dostrzegł naszą obecność, a z ust wyrwał mu się następujący dźwięk:
- A.... A... - i zaraz potem minął nas. Ciekawe, co to miało być? :)

(przystanek noclegowy. Nie mam pojęcia gdzie.)
Uff.... Doszłam! Muszę zaznaczyć, że ten odcinek był okropnie długi i męczący. Męczący przynajmniej dla mnie, bo stopa znowu zaczęła mnie rwać. Na szczęście postanowiono skrócić trochę drogę i prowadzono nas jakimiś stepami akermańskimi :D. A gdy w końcu doszłyśmy na pole namiotowe, przywitała nas pani M. Po rozłożeniu namiotów zaczęłyśmy się opychać smakołykami przywiezionymi przez mamę Kasi (a niektóre z nas myły się w namiocie). Mama przysłała mi ręczniki, bieliznę na zmianę oraz słodycze. Dostałam też trzy butelki wody mineralnej podpisanej "jodła". Hym, woda jodłowa?
Po porządnym napchaniu się, razem z Łanią wymyłyśmy włosy (jak ja kocham szorowanie kłaków na klęczkach!), zmuszając panią M., by pomogła nam spłukać pianę ;P. Kasia powiedziała, że pan Ł. wkłada sutannę. Hehe XD.  
Obok nas jakaś grupa miała chrzest i teraz tańczy belgijskiego. Łania-maniaczka wryła się tam i tańcuje. Potańczyłabym, gdyby nie ten cholerny palec. Grr!

23 sierpnia 2006
(Sokolniki)
Matko! Dlaczego podczas 7 dnia zawsze musi padać? W zeszłym roku lało, w tym roku też leje! Aż się zdziwiłam na widok słońca wychodzącego zza chmur. Poza tym - dziś pierwszy raz będę jechała paką. Ciekawe, jak będzie?

(na pace... a raczej w pace :D)
Jak tu sucho! Jak tu ciepło! Kocham pakę!!!!........ Spokojnie, spokojnie. Koniec tych zachwytów :). Lało tak strasznie, że plecak trochę mi przemókł, przez co góra pamiętnika nieco ucierpiała. Chlip.
A w pace trochę zimno się zrobiło, ale dalej jest wspaniale. Razem ze mną jedzie Moniś i taka miła siostra, Brygida. O! Ruszyliśmy. Okropnie trzęsie, więc na razie kończę..

Paka się zatrzymała, więc piszę dalej. Monika razem z Brygidą i jakąś inną siostrą poszły poszukać ubikacji. Mi kibel do szczęścia (na razie) nie jest potrzebny, więc zostałam. Teraz streszczę dzisiejszy dzień, bo przedtem nie miałam okazji - rano, jak zwykle, wstałam bardzo niechętnie (ale wstałam). Kiedy byłam gotowa do drogi i oczekiwałam, aż Łania i Kaśka łaskawie wstaną (a raczej wyjdą z namiotu), z nieba zaczął padać deszcz... Na początku były to pojedyncze krople, a potem rozlało się na całego. Z każdą chwilą humor psuł mi się coraz bardziej - lało, przez to, że Łania i Kaśka się grzebały, namiot zmókł, tuby nie działały, a noga znowu zaczęła mnie rwać. Ten ostatni czynnik był zdecydowanie najgorszy. Pierwszy odcinek był dla mnie katorgą. Z ulgą przywitałam przystanek w lesie, gdzie mieliśmy śniadanko. Bardzo mokre śniadanko trwające 2 godziny. Podczas tego postoju zgłosiłam siostrze sanitariuszce, że będę jechała w pace od następnego odcinka.
Kiedy wyruszyliśmy w dalszą drogę, wędrówka dalej nie była dla mnie za sympatyczna. Jedynymi plusami drogi to:
- sprytny brat w gigantycznych cholewach
- siostra w płaszczu z królikiem Bugsem
- 1 Browarek :D (ja też chcę!)
Kiedy przybyliśmy na miejsce mszy, rozlało się jak cho... cho-cho! W środku kazania deszcz ustał, ale pod jego koniec znowu zaczął. Tuż po komunii uciekłam do paki, do której zostałam wciągnięta przez jednego z porządkowych (zrobił to z taką łatwością, jakbym nic nie ważyła! NIC NIE WAŻYŁA!!!!!!).
Kiedy paka ruszyła, wszystko zaczęło się telepać, ale i tak było fajnie. Do miejsca namiotowego jechaliśmy ok. 15 minut, a na pozostałych mamy czekać 3 h - niezła różnica, co?

Siostry przed chwilką wróciły i stwierdziły, że poszukają swoich śpiworów i plecaków (bądź toreb) w górze bagażów. Hym... moja noga już mnie nie boli... Zaryzykuje i się do nich przyłączę :D.

Ale jajo! Bieganie po bagażach było lol! Jednak z poszukiwanych rzeczy znalazłam tylko torbę Agi i mój śpiwór... Właśnie się dowiedziałam, że moja robota była bezsensowna, bo przestało lać i wszystko będziemy wyładowywać razem z porządkowymi na zewnątrz. W związku z tym kończę. Lecę do roboty! 

Wszystko wypakowane! A rzeczy moje i dziewczyn odłożone na bok. Mam tylko na dzieję, że się nie rozpada, bo trzeba będzie wszystko ładować do paki -_-.

I wykrakałam! Rozlało się! Na szczęście nie trzeba było wszystkiego ładować, bo przykryliśmy plecaki i torby foliami. Tylko śpiwory zostały wrzucone do paki (wesołe to było). Potem jeden z porządkowych wrzucił mnie (by ocalić przed deszczem) do paki, tak jak ja wrzucałam śpiwory. I znowu poczułam się lekka jak piórko :D. A najlepsze jest to, że znowu przestało lać -_-.

(szkółka)
Niedługo po tym szaleńczym wrzucaniu śpiworów (i mnie) do paki, przybyła nasza grupa, w tym dziołchy. Teraz siedzimy w szkole, gdzie będziemy spać. Niestety, naszą zeszłoroczną salę zajęli jacyś goście. BUUU!!!!
A ja zabieram się do kolacji. Mniam, mniam :].
A w sanitarce (w mokrym lesie) chcieli mi zrobić zastrzyk, ale się nie zgodziłam, więc dostałam tylko tabletkę na uśmierzenie bólu. Tabletka znajdowała się w plastikowym kubku, który był bez wody. Zmuszona byłam popijać tabletkę śliną. FUJ!     

A teraz! To, na co wszyscy najbardziej czekali, czyli...

Szaleństwa Pana Ł.!

1. Jest gotowy do wyjścia 5 min przed przewodnikiem.
2. Podąża ZAWSZE za znakiem.
3. Jak zgubi znak, to jest zaniepokojony.
4. Zbiera kamienie na pamiątkę.
5. Wkłada do kieszeni tic-taci i grzechocze nimi radośnie.
6. Je gruszkę i mówi, że więcej nie będzie jeść, bo nie chce gonić za toi-toiem...
7. Koniec końcem je jeszcze dwie gruszki, które de facto nie są jego!
8. Wrzuca mi do plecaka szyszkę i mówi, że wrzucił kamień.
9. Nawet podczas deszczu nie jest mu zimno.
10. Ucieka przed nami i ogląda się, oczekując, że będziemy go gonić (a my to robimy :D).
11. Po długiej i męczącej drodze miast odpocząć, podskakuje, żeby rozgrzać nogi do dalszej drogi.
12. Zmusza nas do podskakiwania, żeby się rozgrzać.
13. Z początku przenosił najważniejsze rzeczy ze swojego bagażu do podręcznego plecaka, a bagaż z powrotem pakował do paki.
14. Kupuje całe worki wody i drożdżówek.
15. W ostatnich dniach pielgrzymki odkrywa nowe rzeczy w swoim plecaku.
16. Boi się, że zjem mu hot-doga.

Na razie tyle. Jak pan Ł. zrobi coś jeszcze szalonego, zapiszę to pod kolejnym numerkiem. A teraz zajmę się musem gruszkowym. Smacznego.

24 sierpień 2006
(skałki)
Siostry, z którymi dzieliłyśmy salę strasznie chrapały, ale na szczęście zasnęłam dość szybko. Obudziłam się 4.14, a tak dokładnie obudziły mnie te siostry (jak widać, nie wiedzą, co to znaczy poruszać się dyskretnie). Odczekałam do 4.30 i wstałam. Tym razem pakowanie poszło nam dość szybko i około 5.40 stałyśmy pod paką. Gdy wyruszyliśmy (tuby zaczęły DZIAŁAĆ!) Kasia dostrzegła brata kwatermistrza, który niósł jej namiot. Po 15 minutach przez głośnik wygłoszono informację:
- Niech siostra, która zapomniała namiotu się nie martwi - zaniosłem go do paki.
Kasia, spryciula, zostawiła namiot specjalnie, by się nie obciążać :D.
Kolejne szaleństwo pana Ł.:

17. Przez 7 dni nosił te same spodnie!!!!

(jakiś fajny lasek, nie mam pojęcia gdzie)
Dziś "patronem dnia: był błogosławiony Karol de Fucu (to tak się pisze?), który wdychał woń z kadzidła. Haha.
Jezu, Łania znowu pierniczy o pierwotnym egoizmie. Niech ktoś ją zaknebluje!

Pan Ł....:

18. Ładuje do bagażnika pełno kamieni, a potem połowę z nich wyrzuca, żeby samochód mógł ruszyć.
19. Świni spodenki na siedzeniu jeżyną i nie chce ich przebrać!
20. Grozi Łani, że podrzuci pod jej tyłek jeżynę.
21. Cieszy się, że Onbał uświniła czubek buta jeżyną.
22. Mówi, że jak się brudzi, to konkretnie.

Przed chwilą ks. Wesoły oblał jakąś siostrę wodą mineralną. Co za chrzest.

(za Żurawiem, w rowie)
Kasia przed chwilą opowiadała o dobroci Ani K. i rzekła coś takiego:
- Coś mu się stało, chyba umarł.
Potem powiedziała jeszcze, że Łania konserwuje się kremami. Ale jej się humor wyostrzył na wieczór. A po drodze zaczęliśmy grać w krasnoludka, ale ja nie miałam siły. Tak jak większość. Nie dziwię się.

(Kobyłczyce)
Po opuszczeniu rowu dość sprawnie doszliśmy do miejsca postoju. Jestem już po myciu i będę się zabierać do jedzenia zup w kubku. A dziś jest ostatni apel, chlip... ;(

Kolejne szaleństwo pana Ł.:

23. Rzuca we wszystkich dookoła nasionkami z rzepkami.

25 sierpień 2006
(las pod Częstochową)
Wczoraj spałyśmy całą szóstką w namiocie Kasi. Było ciasno, duszno i śmierdziało Czerwonym Listkiem (maść lecznicza z aloesu. Strasznie capi). Dodatkowo, grunt na którym rozbiłyśmy namiot, był nieco nierówny i zsuwałyśmy się na siebie. Najgorzej miała Justyna, która leżała tuż przy ścianie namiotu. Mogę śmiało napisać, że poranek był dla nas wybawieniem. Niestety, poranny marsz popsuł deszcz, który na szczęście szybko ustał.
Przed chwilką tańczyłam  belgijskiego, a teraz sobie odpoczywam. Słoneczko wyszło za chmur, co mnie bardzo cieszy.
Przed chwilką jakaś siostra powiedziała o Dresiku:
- On będzie księdzem, czyż nie pasuje na niego?
A Dresik na to:
- Ja będę zakonnicą! HAHAHAHAHA!
Fajnie czasem kogoś podsłuchiwać. Śmiesznych rzeczy można się dowiedzieć.

(Dom Pielgrzyma - Częstochowa)
Już po oglądaniu obrazu. Uff, w pewnym momencie myślałam, że mi stopy odlecą - tak się grzebaliśmy. Po opuszczeniu klasztoru poszliśmy do Domu Pielgrzyma, gdzie przed chwilką zjadłam frytki z ogórkami kiszonymi (mały wybór dań jarskich - nieładnie!). Ach, jak wspaniale być pielgrzymem!

(samochód pani M.)
Jak ciepło! Jak sucho! Jak cudownie! Zaraz po wyjściu z domu pielgrzyma znowu się rozlało, więc na mszy za fajnie nie było, ale przeżyło się jakoś. Po mszy wręczyłam panu Ł. kamień, który znalazłam. Ucieszył się, hehe. Potem utkwiłyśmy w korku do parkingu. Kiedy wreszcie go opuściliśmy, nadszedł czas pożegnań, czyli coś czego bardzo nie lubię. Gdy wszyscy już byli porządnie wyściskani, poszłam razem z Kasią i jej mamą do ich autka...
Ciotka kiedyś mi powiedziała, żebym nie pisała siedząc w samochodzie, bo mi się jeszcze podczas hamowania długopis w brzuch wbije. To brzmi dość strasznie, ale ja to muszę zapisać - WRACAM DO DOMU!!!!!!!!

*20 Tarnowskiej Nagrody Filmowej - byłam członkiem młodzieżowego jury i dzięki identyfikatorowi mogłam oglądać nominowane filmy ZA DARMO.   
**Nie kojarzyć sobie :D
***Straszny Brat chodzi do tej samej budy co ja i szczerze pisząc, nie chciałabym, żeby nagle podszedł do mnie i zaczął rozmowę. 

 

I oto koniec pielgrzymkowego pamiętnika. Mam nadzieję, że dobrze się go czytało.

Gosiak


 

07 grudnia 2006   Komentarze (4)

Same pierdoły (jak zawsze, zresztą)

Dwa dni temu napisałam notkę, ale blog nagle zwariował* i nie mogłam jej ustawić. Niestety, z dwoma dniami prawie cała notka uległa przedawnieniu. Na szczęście jakaś część z niej pozostała aktualna, więc opublikuję ją teraz. Zmienię parę faktów, ale poza tym wszystko będzie takie samo:).

A więc...

Dziś, kiedy wracałam z budy, na jednej z wystaw sklepowych dostrzegłam ogromnego Mikołaja zmysłowo wywijającego biodrami. Poczułam pewien niesmak. Ja rozumiem, że już grudzień i stary dziad w czerwonym kubraku musi być obecny wszędzie**, ale przez to święta Bożego Narodzenia tracą swój nadzwyczajny klimat. Co ja piszę! One już dawno go straciły - wraz z pojawieniem się w sklepach bombek, które zastąpiły znicze po Wszystkich Świętych. Nie wspominając o tym, że już mało kto pamięta, że dawno temu po Ziemi naprawdę chodził św. Mikołaj. I wcale nie miał latających reniferów*** ani skrzatów-pomocników. Był biskupem, który wspomagał biednych. Był wspaniałym człowiekiem, którego przyćmiła własna legenda... Szkoda, że się tak stało...
Na tym kończę dzisiejsze refleksyjne wywody. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam.

Gosiak   

*a ja oczywiście wpadłam w panikę
**aż strach otworzyć konserwę :D   
***w tym jednego, nijakiego Rudolfa, z zapaleniem nosa

01 grudnia 2006   Komentarze (4)

To już chyba dwa lata odkąd na ciebie patrzę......

A i tak.... "raczej mało obchodzimy się nawzajem". Czasami do siebie wracamy, ale na rzadko, krótko a tak się nie możemy dogadać. Nie potrafię przekazać mu tego co naprawdę chciałabym powiedzieć. Widzę go nawet w tej cholernej dzisiejszej mgle, mogę spotkać się z nim nawet podczas burzy, choć grozi to porażeniem. Mamy problem. On mnie w ogóle nie słucha. I ma inne...

Takie to smutne i melancholijne co :P? No proszę, powiedzcie, że tak. W końcu wzniosłam się na szczyty. A tu tylko o bloga chodzi. Tak. Od listopada 2004. Jak to było dawno.

Łania

28 listopada 2006   Komentarze (5)

Spokojnie, to tylko matura próbna

Uff, pierwszy dzień matur próbnych za mną oraz wszystkimi tegorocznymi maturzystami. Jutro angielski, niemiecki lub jakiś inny język, a w piątek wybrany przez nas przedmiot. W moim przypadku będzie to historia. Rozszerzona. Tak samo jak mój dzisiejszy polski. Jeśli mam być szczera, to w porównaniu do tematów wypracowania poziomu podstawowego, moje tematy były bardzo łatwe. Nie trzeba było się specjalnie zagłębiać w treść lektury. Wystarczyły podane fragmenty (lub wiersz). W każdym razie, ja chyba jestem z siebie zadowolona. To "chyba" piszę tak na wszelki wypadek. Jestem z natury pesymistką i nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca.
Słowo na koniec - wszyscy tegoroczni maturzyści! Trzymam za was kciuki! :D

Gosiak    

15 listopada 2006   Komentarze (4)

A listopad wlazł do miast

Wraz ze śniegiem.

Piszę bo zawsze lepsze cokolwiek niż ta straszna pustka bloga bez żadnej notki :P

W sumie to mi się podoba nawet ta pogoda. Leje jak z cebra, o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny (tak to było?), na polu jest ciemno już od 16.00, błoto i syf, zimno jak cholera ale jest bardzo fajnie.

I tym optymistycznym akcentem kończę. Jak widać na powyższym przykładzie nie jestem od dłuższego czasu w stanie napisać czegolowiek. No i gdzie ta wena buuu?

Łania

05 listopada 2006   Komentarze (3)

Anioł, magiczna szata i klątwa

Pamiętam, że jak byłam mała, to w okolicach świąt Bożego Narodzenia w telewizji często leciał pewien krótkometrażowy filmik - dziecko spotyka anioła, który jest bardzo smutny, bo zgubił swoje skrzydła i nie może wrócić do nieba. Dziecko postanawia mu pomóc i idzie do biura rzeczy znalezionych, gdzie odnajduje zgubę. Szczęśliwy anioł powraca do nieba, a w nocy czuwa nad śpiącym dzieckiem... Pewnie się zastanawiacie, po jakie licho opisuję historię anioła bez skrzydeł. Odpowiedź jest prosta - manga, którą chcę zrecenzować ma prawie taką samą treść jak owy film.

A ową mangą jest 14 tomowa seria shojo "Ayashi no Ceres" autorstwa Yuu Watase (znanej dobrze każdemu fanowi m&a z wydanego przez J.P.F. "Fushigi Yuugi"). Opowiada ona o Ayi Mikage, która w swoje 16 urodziny dowiaduje się, że jest reinkarnacją tennyo* Ceres, której parę tysięcy lat temu skradziono hagoromo**, bez którego nie mogła powrócić do nieba. Ceres załamana tym faktem, wychodzi za mąż za napotkanego rybaka. Parę lat później słyszy piosenkę śpiewaną przez swoją córkę, mówiącej o tennyo, której hagoromo ukrył człowiek, który pojął ja za żonę. Rozwścieczona Ceres zabija męża, a potem rzuca klątwę na jego ród - od teraz będzie odradzać się w niektórych jego przedstawicielkach i poprzez przejecie ich ciała mordować ludzi, w których żyłach płynie krew jej męża. Taki los spotkał Ayę. Rodzina dziewczyny rozdziela ją z Akim, jej ukochanym bratem bliźniakiem i zamierza zabić, by uchronić członków rodziny Mikage przed gniewem nie przebudzonej jeszcze Ceres. Jednak Ayi udaje się uciec, dzięki pomocy tajemniczego chłopaka o czerwonych włosach*** oraz dwójcie przedstawicieli rodziny Aogirich - Yuuhiego i Suzumi. Od tego dnia życie Ayi będzie ciągle zagrożone - nie będzie mogła już ufać nawet rodzonej matce...

Czytając AnC, sprawdza się stare, dobrze przysłowie - to co dobre, szybko się kończy. Manga zaczyna się ciekawie. Bardzo ciekawie. Niestety to, co z początku było ciekawe szybko zamieniło się w sztampę. Okropnie słodką sztampę. Historia, którą można było ciekawie poprowadzić, szybko staje się tłem dla nudnego i kiczowatego trójkąta (czasem nawet czworo lub pięciokąta) miłosnego, który ciągnie się przez całe 14 tomów. Gdyby jeszcze bohaterzy byli ciekawi, nie czepiałabym się tak strasznie, bo biorąc na przykład inne dzieło Yuu Watase czyli "Fushigi Yuugi" można z łatwością stwierdzić, że dobrze rozwinięte charaktery postaci mogą nadać kolorytu nawet najbłahszej historii. Niestety, postacie w AnC za ciekawe nie są. Aya jest przewidywalna do bólu, Tooya (chłopak o czerwonych włosach) nijaki, tylko Yuuhi jest postacią ciekawa i realną psychologicznie.

Co do kreski, to jest ona staranna i ładna... Jednak z czasem robi się okropnie cukierkowata - praktycznie wszystkie postacie są ładne, a dodatkowo mało różnią się od siebie. Plusem może być to, że po bohaterach widać upływ czasu mijający w mandze po długości włosów lub poważniejących twarzach.

Podsumowując: Ayashi no Cera jest mangą o fabule, która bez problemu mogła się zmieścić w 5 tomów, a została rozciągnięta na 14. Nie wyszło to nikomu na zdrowie. Ani bohaterom AnC, ani tym bardziej czytelnikom.

Ayashi no Ceres - 2/10

Przeczytała i zrecenzowała:

Gosiak

*niebiańska pani
**szata tennyo, pozwalająca jej latać
***pamiętajcie, że Misiu Wu ma teraz różowe kłaki:P

22 października 2006   Komentarze (3)

Now everybody dancing the dance of the dead...

Uff, już po szkole. Jak dobrze jest czasem wrócić do domku po męczącym dniu (czasem nawet częściej niż czasem). Co prawda, ja nie powinnam narzekać - nie ćwiczyłam na wf'ie (nikczemna!), nie pisałam notatki na pp (bo wolałam rysować), zamiast pilnie uważać na dwóch polskich i fizyce, ja udawałam złą i dzwoniłam dzwonkiem prosto z odpustu:]. I powinnam się cieszyć, że robię to zamiast wysilać swój (mały) mózg. Ale tak jakoś w pewnym momencie zaczęłam mieć już dość chodzenia w jedną i drugą stronę i machania dzwonkiem. Z zazdrością spoglądałam na szkolnych ziomków, którzy odgrywali pantomimę lub udawali, że piszą... Pewna... khem, osoba, chyba dojrzała to, że moja osoba nie jest wykorzystywana w 100% i w taki oto piękny sposób zostałam tańczącą z wil... Tfu, to przyzwyczajenie! Jeszcze raz - zostałam tańczącą z miotłami... A tak dokładnie to z jedną miotłą. Haha. A żeby było śmieszniej pod me żałosne wyczyny puścili Bolero, powszechnie kojarzone wszystkim z tańcem na lodzie*. Przykro mi. Lodu nie będzie. Będzie parkiet zasypany pokreślonymi kartkami i kredą w proszku... A pomiędzy ławkami będę sunąć JA. Cóż, najbliższy piątek zapowiada się w dość szarych barwach... Ale zawsze może być gorzej :D.

Gosiak

*Mi akurat kojarzy się z utworem kończącym Moulin Rouge o tym samym tytule.        

 

11 października 2006   Komentarze (2)

Wiem, że nic nie wiem...

Albo, że nie chcę wiedzieć. Ostatnio dość często zadaję sobie pytania. Różne pytania. I daję sobie na nie odpowiedzi. Różne odpowiedzi. Czasem bardzo bolą, ale trzeba zacisnąć zęby i je zaakceptować. Na szczęście nie jestem sama. To wspaniałe uczucie wiedzieć, że ma się kogoś, komu można powiedzieć wszystko. WSZYSTKO. Dawniej niechętnie opowiadałam o tym, co leży na dnie mojej duszy i o tym, co było. Ale nagle w moim życiu nastąpił niespodziewany przewrót - wspominam przeszłość o której chciałam zapomnieć, staram się akceptować przyszłość, z nadzieją myślę o przyszłości. Nie mam pojęcia w jaki sposób ta zmiana nastąpiła we mnie, ale cieszę się, że tak się stało. Może to krok do stania się lepszym człowiekiem?

02 października 2006   Komentarze (7)

„To co ja wiem, wiedzieć każdy może,...

Minęły... eee.... trzy tygodnie szkoły i stwierdzam, że hasło powyższe, gorliwie głoszone przez Wertera nadaje się również jako sztandar uczniów. Np. tych przygotowujących się do matury :P. W końcu nasze pełne wszelakich uczuć serca znaczą więcej niż to co nam usiłują wbić do mózgów. Choć wszelako wśród mózgowbijaczy są też ciekawe rzeczy – np. to że plemniki od zarania swego jestestwa poją się alkoholem.. bodajże sorbitolem... i już wiadomo, dlaczego faceci mają taki pociąg do trunków. Niewyjaśnioną zagadką pozostaje za to, dlaczego kobiety mają taki pociąg, ale lepiej już to zostawmy.
Panujący nam miłosiernie Roman Giertych zabawia się planami dotyczącymi matury wskutek czego nikt nic nie wie a w dodatku nie pomaga żadne hasło typu: ROMKU DO DOMKU. Pozostaje mieć nadzieję, że inny slogan sprawdzi się w naszym przypadku tak jak sprawdza się w wypadku naszego rządu – „nie matura lecz motyka zrobi z ciebie polityka”. Choć Andrew L. został wykopany więc czasami nawet motyka nie pomaga.
W szkole mimo wszystko bywa czasami wesoło. Niewątpliwie u mnie zasługą jest to min. pani H. obwieszczającej światu „w innym wcieleniu chciałabym być hutnikiem, bo tam ciepło mają” czy też opowiadającej o czarnoskórym panu, który wydawał się jej z czegoś dumny z komentarzem „Murzyn .. a dumny! No też coś”. Mój kot też jest Murzyn (bez żadnych rasistowskich podtekstów) i też jest dumny, ciekawe co pani H. by na to powiedziała. Rozbawia nas też pan. M. machający rękami gdy tłumaczy nam stereochemię. A najbardziej zabawny jest pan od WOSu który uwielbia opowiadać różnorakie historyjki....
Z cyklu: Historyjki pana od WOSu
"No wiecie, bo np. taka sytuacja. Ciemny pokój w dyskotece, dwie osoby, słychać tylko sapanie. Ale nagle jedna osoba mówi: 
-Kocham cię. Jestem Józek. A ty jak masz na imię?
-Też Józek."
Przy temacie stereotypów nie zawahał opowiedzieć nam kawału o teściowych więc od razu widać wysublimowane poczucie humoru ;)
No i to będzie na tyle na dzisiaj ode mnie :P.
Łania

23 września 2006   Komentarze (3)

(Czarna) kula prawdę ci powie...

Życie nie jest bez powodu często porównywane do zapalonej świecy. Wystarczy jeden mocniejszy podmuch, by wątły płomień zgasł. To samo tyczy się naszego życia. Mocniejszym podmuchem może być zarówno szlachetny czyn, jak i ludzka głupota. O przemocy i wojnach nie wspominając... Podmuchy są różne, ale nieszczęście, jakie z sobą niosą, jest zawsze takie same.
A co potem?
Co się dzieje z nami po śmierci? Przebiegamy przez ciemny tunel w stronę światła? Zapadamy w wieczną ciemność? Trafiamy do innego świata?
Tego nikt nie wiem, ale nie każdy, kto powinien zginąć, umiera. Nieliczni wybrańcy trafiają do pokoju. Pokoju z dużą, czarną kulą w środku...

Taki los spotkał Kei Kurono - 15-letniego chłopaka, który za namową swojego przyjaciela z dzieciństwa, Masaru Kato pomógł pijakowi, który wylądował na torach. Mężczyzna został uratowany, ale koledzy przypłacili swój gest bliskim spotkaniem z pociągiem... A potem pojawił się wspomniany wcześniej pokój. Kurono i Masaru ze zdziwieniem odkryli, że żyją, tak jak pozostałe osoby zebrane w pokoju, które według wszelkich mniemań też powinny nie żyć. Nikt nie potrafi odpowiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Kula także nie udziela żadnych wyjaśnień. Miast nich wydaje polecenia - niedoszli nieżywi mają sami kogoś uśmiercić, a tym kimś będzie... kosmita?... Kula nadal nic nie tłumaczy. Z jej wnętrza wychodzą szuflady pełne broni oraz kasetki z dziwnymi kombinezonami w środku. Raptownie wszyscy zostają przeniesieni na pustą ulicę. Oto miejsce akcji. Zegar ruszył. Na wykonanie zadania mają tylko 60 minut.

Manga "Gantz" autorstwa Hiroyi Oku ciągle wychodzi. Ja sama czytałam 237 chaptery. Dlatego właśnie ta recenzja będzie recenzją tylko tych chapterów. Gdy seria zostanie sfinalizowana, być może pokuszę się o napisanie podsumowania całej serii. A na zakończenie w najbliższym czasie się nie zanosi;).
W każdym razie manga pozyskała już anime i grę na psx 2 na swojej postawie. A rzesze fanów na całym świecie rosną. Na czym polega fenomen tego tytułu? Może na szczerym i wręcz kontrowersyjnym podejściu do tematu. Autor nie bawi się w słodzenie czytelnikowi. Jeśli postać wpadnie pod pociąg, to z całą pewnością czytelnik zobaczył odciętą głowę bohatera szybująca w powietrzu, lądująca na ziemi i toczącą się po chodniku. Każda scena przemocy jest tak naturalnie narysowana, że wręcz ociera się o gore. A przemoc jest w mandze więcej niż powszechna - w Gantzie bohaterowie walczą z kosmitami, a w życiu codziennym ze swoimi bliźnimi. Dodatkowo przemoc występuje w dwóch aspektach - fizycznym i psychicznym. Szczerze mówiąc, to sama nie wiem, który jest gorszy...

Oczywiście, nie na samej przemocy owa seria bazuje - jej główną dźwignią według mnie jest ciekawa historia i rozbudowane charaktery postaci. A tych w Gantzie jest wiele - autor bez skrupułów uśmierca swoich bohaterów, by po chwili wprowadzić nowych. Szkoda tylko, że mangaka czasem nie potrafi w tym "kasowaniu bohaterów" znaleźć  hamulców - naprawdę nie fajnie jest patrzeć, jak nasz ulubieniec zostaje przepołowiony na pół przez kosmitę. A Hiroyi Oku potrafi naprawdę realistycznie narysować taką scenę. Brr!... A skoro już o kresce mowa, to szczerze mówiąc, to z początku za bardzo mi się nie podobała, gdyż czasem dopadały mnie wątpliwości, czy autor potrafi rysować emocje na twarzach bohaterów. Szczególnie podczas ujęć płaczu i strachu - mimika prawie jak u manekina. Jednak kreska dość szybko ewoluuje i sztucznych min jest coraz mniej. Z czasem coraz mniej jest też elementów ecchi, za którymi szczerze nie przepadam (ja rozumiem, że jak ludzie się kochają, to bez ubrań, ale nagie panny na początku każdego chapta bardzo mnie drażniły. Na szczęście, z czasem zastąpili je główni bohaterowie spektaklu, na ogół ubrani^ ^).

Manga ma oko 16 tomów i mimo, że świetnie się ją czyta, chciałabym, żeby autor zakończył ją. Dlaczego? Boję się, ze z kolejnymi tomami opuszczą go pomysły i Gantz z pozycji niezwykłej zmieni się w mangę shonen jakich dużo. Obym się myliła.

Zbliżam się do końca recenzji, który niesie z sobą podsumowanie - Gantz jak na razie jest wspaniałą mangą o ciekawej fabule i napięciu jak u Hitchcocka. Wystawiłabym jej najwyższą notę, ale w związku z tym, że jest pozycją nie zakończoną odejmuję jeden punkt - nie wiadomo, co może się zdarzyć w przyszłości...

Gantz - 9/10

Przeczytała i zrecenzowała:

Gosiak

PS. Gantza polecam tylko ludziom, którzy przeczytali więcej niż jedną mangę shonen. Jeśli nie czytasz mang, a chcesz przeczytać Gantza, to zrób sobie przysługę i na początku poznaj coś lżejszego kalibru.
PS2. Sorki, że tak długo kazałam czekać na tą recenzję. To się nie powtórzy! :) 

06 września 2006   Komentarze (3)

Od zachodu biegną chmury pełne złej nowiny......

All the kids are going back to school
The summer's over it's the golden rule

To fragment piosenki "Shattered" jednego z moich ulubionych zespołów -  The Cranberries. Te słowa idealnie pasują do dzisiejszego dnia - ostatniego dnia wakacji. Jeszcze dwa miesiące temu większość z nas była więcej niż pewna, że wakacje będą trwały wiecznie. Niestety, wskazówka zegara nieubłaganie pędziła do przodu i nic jej nie zatrzymało. Ani upały, ani burze, ani błagalne spojrzenia dzieciaków, ani tym bardziej Czasowstrzymywacz... Juto trzeba będzie wdziać biało-czarne ubrania (niczym na pogrzeb), pójść do kościoła, a potem wkroczyć do tak nie lubianego przez wszystkich budynku... Pocieszeniem może być piwo, na które się pójdzie po szkole, albo świadomość, że za 10 miesięcy wakacje powrócą.

Gosiak

03 września 2006   Komentarze (6)

FORUM FORUM :D

Chwilowo zastanawiałam się czy człowiek może być zupełnie szczęśliwy. Potem przeczytałam parę książek i w nich pisało: nie może. Nie może, bo jak nie ból zęba, to troska o przyszłość, jak nie rak, to lęk o własne dzieci.
Może czy nie może?
Tak zupełnie.
Ale to zupełnie.

A tak naprawdę to napisałam notkę żeby poinformować (kogo?) że założyliśmy w KMWP forum. Prawdziwe, internetowe forum.W każdym razie zapraszam -- > http://kmwp.mojeforum.net/
Tak czasami myślę, że z KMWP możemy być jak prężna firma. Najpierw strona, potem blog, teraz forum. W końcu wylądujemy na szczoteczkach do zebów. Heh. Ale to nie jest radosna perspektywa ;-)

Łania

31 sierpnia 2006   Komentarze (2)

Zupełnie o niczym

Szczerze mówiąc, to nie mam żadnej idei, o czym by tu napisać (jak zwykle zresztą). Pogoda za moim oknem jeszcze bardziej mnie rozstraja. Gdyby świeciło słoneczko, napisałabym: Jak pięknie dziś na polu! Kocham słońce! Kocham błękitne niebo! Kocham świat!... Ale słoneczko nie świeci. Mój termometr wskazuje 17 stopni, czyli zasadniczo na dworze jest zimno. A ja chowam się przed zimnem w domku, niczym w skorupie. W każdym razie, za kilkanaście minut opuszczę swój bezpieczny schron, by pójść do sklepu po ziemniaki na obiad, a zaraz potem będę musiała iść z psiakiem na pole. Trochę mi się nie chce, ale obowiązek jest obowiązkiem... Przed chwilą słońce nieśmiało wyjrzało zza chmur, by natychmiast schować swoją złotą twarz w szarych kłębach. Czyżby stwierdziło, że dziś nie ma na co się patrzeć i poszło spać?... Czy mogę napisać, że słońce wstało dziś lewą nogą, skoro nie ma nóg?... Zaczynam zadawać problematyczne pytania ala Łania (do której dziś idę popołudniu :P). Lepiej będzie, jak już przestanę pisać głupoty, bo ktoś jeszcze pomyśli, że jestem nie do końca normalna (nic nowego nie stwierdzi). Na zakończenie dodam, że moja wena powróciła z długich wakacji i znowu chcę zasiąść przy biurku i pisać. Wspaniałe uczucie! 

Miłego dnia życzy

Gosiak     

30 sierpnia 2006   Komentarze (3)

Nie mam czasu na tytuł... :0

Piszę ostatnią notkę jako że miałam podtrzymywać życie bloga jak dziewczynki pójdą na Pielgrzymkę :D. Niestety blog bez nas i  tak zamiera więc cóż... Jutro ja też jadę - do Babci - obcinać malinki i zbierać jabłka. Szczerze mówiąc to nie mogę się już doczekać żeby zobaczyc sad - troche już na pewno zrudziały i pospacerować po nim. Przydałby się wprawdzie jakiś romantyczny (albo choć ciekawy) towarzysz długich codziennych spacerków ale... podobno nie można mieć wszystkiego (osobiście twierdzę że można gdyż - "Jesteśmy na tyle szczęśliwi na ile postanawiamy być" a skoro tak to możemy postanowić że wiele nam nie trzeba i mieć wszystko w postaci czystego ubranka, namiociku i wiernych przyjaciół ;).

Dodam jeszcze, z czystego zreszta obowiązku że Polska nie wejdzie do finału Ligii Światowej w siatkówce (czarne przypuszczenia?  - to niech ktoś spróbuje odrobić ponad 40 małych punktów w setach... Swoją drogą - co za durny przepis grr...). Nie będzie więc czego oglądać...

Na koniec podzielę się moim dzisiajszym przeżyciem - dostałam smsa z komórki mojej siostry (też jest na Pielgrzymce) od... powiedzmy kolegów z klasy o treści której tu zacytować nie chcę i nie mogę... Hmm... Nie chcę wracać do szkoły prosto w łapy szkolnych plotkarzy ;). Kto wie o co chodzi ten zrozumie...

Żegnam i jadę z Mamą do Krakchemi czy Almy (cholera wie?) kupić picie mojej siostrzyczce... I sobie parę przydatnych akcesoriów ;).

        Laura

20 sierpnia 2006   Komentarze (3)

A gdy w imię Boga zechcesz iść...

Ufff. Właśnie przed paroma krótkimi chwilami skończyłam przepisywanie "Czwartego Boga". Teraz mogę z czystym sumieniem iść na pielgrzymkę... No właśnie, pielgrzymka... Jutro wyruszam w drogę. Nie będzie mnie 9 dni. CAŁE 9 dni. Bez komputera, telewizora, mojego pieska, mang, spłuczki i ciepłego jedzenia na obiad... Ale skoro już się zdecydowałam, to nie powinnam narzekać, prawda?
W każdym razie znowu będę prowadzić swój pielgrzymkowy dziennik i kiedy tylko wrócę, przepiszę go i opublikuję go tutaj, tak jak w zeszłym roku.
Ok. Na dziś tyle. Musze sprawdzić, czy o czymś przypadkiem nie zapomniałam (odpukać w niemalowane!). Miłego dnia (i najbliższych 9 dni) życzy...

Gosiak

16 sierpnia 2006   Komentarze (7)

JUST A LITTLE BIT....

Fajny tytuł co? Tak tak kocham 50 centa.

***

Korzystam z dobrej passy na blogu. Nie dość że komentuje się to jeszcze pisze. I na odwrót! Ah!

***

-Musi być panu samotnie tak mieszkać...
-Nie jestem samotny. Rozmawiam sam ze sobą.
-A odpowiada pan sobie..?
-No co ty przecież nie zwariowałem!

***


Autobus. Pijany żul przywalił się do jakiejś babki. Na szczęście upijał się na wesoło. Innym też było wesoło.
- Bo wie pani.. ja nie podrywam innych kobiet! Nigdy! Mam żone i u nas w rodzinie tak zawsze - jedna jedyna....
No cóz....

***

Ah mój komputer... prawie że działa łiiiiiiiiiiiiiiiiiii! Co z tego, że nawet Worda nie mam :D!

***

Jeszcze wtorek, jeszcze środa i pielgrzymka powraca... Zielony dresik też... I HOPE SO! :D

Wyczekująca na Z.D. Łania...

14 sierpnia 2006   Komentarze (4)

O czym by tu...

Właściwie, to tą notkę powinna pisać Łania (gdyż taki rozkaz wydała wielki guru Pała). Niestety, komp Onbała ostatnimi czasy trochę szwankuję, co doprowadza jego właścicielkę do szewskiej pasji ("Kto zabije mój komputer?" - pytała ostatnio w statusie). Z tego właśnie powodu postanowiłam zastąpić Łanię i napisać jakąś pierdołę. Ale o czym tutaj napisać?... Nowinki z mojego życia mogą być?... Mogą :P.

A więc*, powoli zbliżam się do zakończenia przepisywania mojej długaśnej storyji "Czwarty Bóg". Jeśli kogoś to interesuje - 81 stron do końca. Wczoraj wieczorem powiedziałam to mojej mamie, która się bardzo ucieszyła, gdyż kiedyś obiecałam jej, że jak tylko przepiszę CB, będzie mogła to przeczytać. Szczerze mówiąc, to trochę się boję, co mama o mnie pomyśli, gdy przeczyta jakieś ekscesy Rendana, który morduje wszystkich dookoła w bardzo... powiedzmy, barwny sposób :P.

Już w czwartek wyruszam na pielgrzymkę i trochę się boję: moja lewa stopa jest ostatnio trochę niedysponowana i nie wiem, jak zniesie godziny marszu. Innym problemem jest pogoda - jak będzie lało, to dupa zbita (za przeproszeniem). Nigdy nie zapomnę, jak w zeszłym roku jednego dnia rozlało się jako cholera. Myślałam, że umrę. Na szczęście zgonu nie zaliczyłam. (Plusem sytuacji było to, że minął mnie chrzest. Haha.)

Moja siostra wczoraj kupiła nowy telefon i nie wie, jak bardzo go podłączyć. Teraz jak się do nas dzwoni w słuchawce można usłyszeć: "Nie ma takiego numeru!". W taki oto cudowny sposób zostaliśmy w pewnym sensie odcięci od świata :P.

Dziś przychodzi do mnie koleżanka z budki - Madzia. Z tego powodu musze posprzątać trochę, bo inaczej Madziarra wejdzie do mojego pokoju i dostanie zawału serca ze strachu. Wcale tego zawału nie chcę, więc lepiej będzie, jeśl wezmę się do roboty.
Miłego dzionka życzy

Gosiak

* Zdania nie zaczyna się od "a więc", wiem :P

14 sierpnia 2006   Komentarze (8)
< 1 2 ... 11 12 13 14 15 ... 17 18 >
Kmwp | Blogi