• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blogos kmwpopos

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31 01 02 03

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2011
  • Styczeń 2011
  • Grudzień 2010
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004

Najnowsze wpisy, strona 13

< 1 2 ... 12 13 14 15 16 17 18 >

Nikt jeszcze nie wie, czy stare słońce...

Wczoraj, około 15 przybyła do mnie delegacja KMWP. Spędziłyśmy radośnie czas (mimo, że Kasia miast pysznego Reddsa kupiła paskudne Dog In The Fog - powiadam ja wam! Strzeżcie się tego piwa!*) i nagle podjęłyśmy temat pójścia na Górę Marcina i obejrzenia wschodu słońca**. Pomysł był klawy - nie ma jak obserwowanie piękna świata wraz z kumpelami z KMWP ^ ^. Ale z pomyłem pojawił się także pewny problem - gdzie się spotkać, tak żeby nikogo z nas nie zabito (wschód miał być koło 5, czyli spotkać się trzeba było o 3-4, kiedy jest jeszcze ciemno... i niebezpiecznie!)? Ale, że każdy problem ma rozwiązanie, i ten został zażegnany. Stwierdziłyśmy, że przyjdziemy do domku Łani i tam przeczekamy nockę i o umówionej godzinie ruszymy zdobywać Górę Marcina. Oczywiście, od razu zastrzegłam, że przyjdę dopiero po moich kochanych "Zagubionych" czyli o 22.40. Kasia mnie poparła, gdyż także ogląda ten serial i w końcu stwierdziła, że zaraz po filmie jej mama/tata podwiezie ją i Pałę do Łani, przy okazji zabierając także mnie. Pomysł był dobry, bo jakoś nie uśmiechało mi się iść SAMEJ ciemnymi uliczkami do domu Onbała. Przed wyjściem dziewczyn, dofinansowałyśmy Kasię, żeby po drodze kupiła coś do jedzenia, i oczywiście popicia ("Kup mi Reddsa!" - poleciłam). Kiedy dziewczyny opuściły moje pielesze, zapowiedziałam mamie, że nie zamierzam nocować w domu.
"Idź wiec" - powiedziała mama ze wzrokiem mówiącym: "A idź w cholerę!" (Jestem oczkiem w głowie mamusi, żeby nie było :P). Zaraz po uzyskaniu pozwolenia rodzicielki wyszłam z Arnoldkiem na polko, żeby się jeszcze bardziej przypodobać mamie, a kiedy przyszłam, zaczęłam zabijać czas czytając przygody Adama Zamoyskiego w książce "Perfekcyjna Niedoskonałość". Czytałam aż do wyczekanej 20.15. Wtedy zaczęli się "Zagubieni", których oglądałam z gorącymi wypiekami na twarzy (ach, ten Sawyer! *.*). Kiedy trzy odcinki się skończyły***, zaczęłam oczekiwać sygnałka od Kasi, która zjawiła się prawie natychmiast czyli jakieś 30 minut później ;). Kiedy w końcu się zjawiłyśmy u Łani, zostałyśmy przywitane nie tylko przez nią, ale także przez jej brata, Kondziołka, który w przypływie nagłej dobroci zrobił nam kisielki, a potem zagroził, że jak obudzimy go to: CENZURA nas, potem zrobi coś jeszcze gorszego, a na sam koniec wyrzuci Kasię oknem - oczywiście, jego groźby skomentowałyśmy głośnym śmiechem (a szczególnie Kasia). Gdy, jakże groźny, Kondziłek opuścił pokój siostry, zostałam zaatakowana (przez przypadek, ale jednak) przez Łanię, która potrąciła wiszącą świeczkę, której wosk skapał prosto na moją rękę i kolano.
"Zabiję!" - warknęłam, ale oczywiście tego nie zrobiłam (Łania ma wrodzony talent do przynoszenia nieszczęść, gdy w jej pobliżu znajdują się świeczki :D). Moja ręka została natychmiast oczyszczona z wosku, gorzej ze spodniami.
"Trudno, mamuśka będzie musiała prasować" - stwierdziłam i przestałam się przejmować woskową plamą.
Po woskowej wpadce, postanowiłyśmy iść spać, żeby na ruinach zamku być choć trochę trzeźwymi. Ustawiłyśmy budziki i poszłyśmy spać. Niestety, nie mogłam zasnąć i całe 2 godziny leżałam i myślałam Bóg wie o czym. Zbawieniem więc okazał się więc mój świszczacy budzik (dźwięki, które on z siebie wydaje, nie da się nazwać inaczej niż "świstem"). Parę minut odezwał się budzik Pałki. Ubrałam się i czekałam. Wtedy odezwała się moja zmora z czasów pielgrzymki - budzik Kasi.
"Wstać! Wstać!" - starałam się rozbudzić moje koleżanki, ale one za bardzo tego nie potrzebowały, bo mimo, że ciągle leżały jak betki, to podobnie jak ja miały problemy z zaśnięciem. Gdy w końcu podniosły się i ubrały, Kasiaczek wyszła na balkon i okazało się, że trochę pada, co nie za bardzo było po naszej myśli. Ale co tam! Trochę siąpi! To nas nie odstraszy!
 Z taką myślą poszłyśmy do kuchni, żeby zjeść bardzo wczesne śniadanko (miałyśmy jeść na ruinach, ale deszczyk nam to uniemożliwił). Pochłaniałyśmy pyszne kanapeczki w przyjemnej atmosferze, gdy do naszych uszów dobiegł pewien dźwięk dochodzący zza okna. Owym dźwiękiem był szum - na dworze już nie siąpiło. Na dworze LAŁO JAK Z CEBRA!!!!! Przez chwilę dumałyśmy co zrobić w końcu powzięłyśmy decyzję - wracamy do pokoju Łasi. Tak też zrobiłyśmy. Oczywiście, nie poszłyśmy od razu spać. Czas umilałyśmy sobie rozmową i słuchaniem ścieżki dźwiękowej z "Powrotu Króla". Sen zmorzył nas dopiero o 8 (czy gdzieś koło tego). Obudziłyśmy się o 10 (czy gdzieś koło tego :D). Niedługo po naszej pobudce przybył do nas Kondziołek, obwiniając Kasię o to, że nocą wtargnęła do jego pokoju z latarką. To, po części było prawdą, ale na ten czyn odważyła się Łania, która szukała karimaty. Kiedy się trochę uspokoił, zaczęłyśmy go błagać, żeby zrobił nam jajecznicę (bo, według jego siostry, to danie nieźle mu wychodzi), lecz Konradek pozostał nieugięty. I niestety nie udało się nam go przekonać, gdyż musiałyśmy iść, by podejść pod lecznicę zwierząt, gdzie Kasię i Pałę miał zabrać tata Pały. Miałam farta i ja także złapałam się na taryfę i po chwili byłam pod moim blokiem. Pożegnałam się z dziewczynami i podbiegłam pod moją klatkę. Nie chciało mi się wyjmować kluczy, więc zadzwoniłam domofonem. Kiedy oczekiwałam odpowiedzi z "drugiej strony", do drzwi podeszła moja sąsiadka, która trzymała klucze w ręce. Zobaczyła jednak, że dzwonię, więc postanowiła poczekać.   
"Słucham" - usłyszałam głos mojej mamy.
"Otwórz" - powiedziałam do głośnika.
I w tym momencie mama powinna nacisnąć odpowiedni guzik i razem z sąsiadką powinnam wejść do klatki, ale tak się nie stało. Otóż moja mamuśka albo wstała złą nogą (nigdy nie wiem która przynosi zły humor), albo zapomniała, że jestem jej oczkiem w głowie, bo zapytała:
"A po co mam ci otwierać?"
Nerwowo zerknęłam na szeroko uśmiechniętą sąsiadkę i wyjąkałam:
"Bo... chcę wejść?"
"Lepiej sobie wracaj tam, skąd przyszłaś!" - poradziła mi mamuśka, a ja stwierdziłam, że mam ochotę mordować.
"Bardzo śmieszne" - mruknęłam, a rodzicielka wreszcie otworzyła.
"Widzi pani, jak mnie kochają? - zwróciłam się do sąsiadki. - Do własnego domu nie chą mnie wpuścić!" - kobieta skomentowała to paroma śmiesznymi stwierdzeniami, po czym pożegnała się ze mną, a ja weszłam do mieszkania i od razu strzeliłam kazanie mamie, żeby na początku pomyślała, zanim wyskoczy z czymś tak głupim, bo nie tylko ja mogę tego słuchać. Kiedy skończyłam swój gorący wykład, zasiadłam przed kompem i postanowiłam to opisać. Oczywiście, zrobiłam to skrótowo, więc parę rzeczy pominęłam... A!!!! Jest coś ważnego, o czym nie napisałam - Kasia nie kupiła mi Reddsa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :D

Gosiak (która chce Reddsa)

Ps. Stwierdziłyśmy, że w najbliższym czasie powtórzymy naszą wyprawę na ruiny. Może wtedy nam uda się zobaczyć wschodzące słońce? Trzymajcie kciuki!
Ps2. Tytuł notki to pierwsze słowa w piosence "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków" zespołu COMA.   
 
*To oczywiście przesada. Z wielu pieców się jadło chleb, z wielu kuflów się piwo piło... czyli były jeszcze gorsze piwa od Psa we Mgle. 
** Pomysł by Pała lub Łania, już sama nie wiem. W każdym razie ich inspiracją była moja siostra i jej ex, którzy zrobili sobie w zeszłym roku taką wycieczkę - czyż to nie romantyczne?
***Wszystko co dobre, szybko się kończy.

09 sierpnia 2006   Komentarze (12)

PiErDoŁY i inne ;P

Cóż - zauważyłam, że jak ostatnio napisałam notkę (dwa dni wcześniej) to pobudziłam pewne osoby do ciekawych wynurzeń na mój i swój temat. Mogłabym zostać psychologiem żeby rozwikłać tajemnicę ludzkiej natury ale to pewnie niemożliwe. A szkoda... Łatwiej by nam było na tym pięknym świecie a mi to już szczególnie ;).

Dzisiaj poszłam odebrać odszkodowanie za moją chorą nóżkę co była w gipsie całe (no może prawie całe :D) trzy tygodnie i znosiła męki niechodzenia do szkoły :D. Sumka jaką dostałam pozwala mi stwierdzić że będzie za co pić przez następne 2 miesiące :D (----> PIJ MLEKO _ BĘDZIESZ WIELKI!~).

Poza tym mogę jeszcze napisać że Polska wygrała wczoraj rano z Japonią  3:0. W siatkówkę jakby kto nie wiedział. Mecz miał się odbyć o 5 50 więc kiedy szłam spać (a była wtedy 2:00) nastawiłam budzik na 5:30. Niestety, obudziwszy się tylko podniosłam łebek znad pościeli i rzuciłam zaspane spojrzenie w okno dachowe mówiąc (a może myśląc?) "jak pięknie" - bo słońce właśnie wstawało powolutku. I z błogą radością w sercu zapadłam w sen. Kiedy obudziłam się o 8 30 moimi pierwszymi słowami nie były bynajmniej wyrazy zachwytu... :D

Pozdrawiam - Laura vel Pała

"It's amazing With the blink of an eye, you finally see the light

 It's amazing When the moment arrives that you know you'll be alright

 It's amazing And I'm sayin' a prayer for the desperate hearts tonight"    ( Aerosmith "Amazing")

 

 

07 sierpnia 2006   Komentarze (7)

Mam dość

Mam dość tego komputera i mam to wszystko gdzieć wybaczcie to zniknie jutro ale teraz mam to gdzieś. Chce mi się krzyczeć słowo na K K K K K K . Pa idę zawisnąć ...................

        dla Ciebie Łaniu ---->               Laura

05 sierpnia 2006   Komentarze (10)

Sierpień

lato wybuchło z całych sił
w knajpach dziewczęta piją sok
chłopcom nie było nigdy wstyd
poprzez dym chwytać ich młody wzrok

droga wymyka się spod stóp
miasto przechyla się przez mrok
meteoryty suną w dół
rozmyła się w kolejną noc granica snu


w niedorzeczności naszych ciał
w zaprzepaszczonej ciszy serc
doczekaliśmy wrzasku dnia
taki wstyd zdarza się tylko raz

za kryształową ścianą słów
za nieprzebytym lasem kłamstw
chowa się ze mną dobry duch
pod niebem wiatr pogania los zatacza łuk

doskonale znika czas
doskonale i nie ma nic
jeszcze dalej idę sam
jeszcze dalej trzeba iść, tak trzeba, tak trzeba
doskonale znika czas
doskonale i nie ma nic
jeszcze dalej idę sam
jeszcze dalej trzeba iść, tak trzeba, tak trzeba...

Tutaj miała być obiecana recenzja, ale w związku z tym, że mój piesek miał operacje łapki, nie byłam w stanie niczego sklecić. Dlatego właśnie miast niej wstawiłam tekst przepięknej piosenki pt. "Sierpień", która komponuje się z obecnym miesiącem:]. Napisałabym coś więcej, ale przepisuję właśnie CB i to mnie okropnie wccccciąąąąąągggggggaaaaaa i nie mogę się skupić na niczym innym. Obiecana recenzja (a właściwie to recenzje) nadejdzie we właściwym czasie. Bądźcie cierpliwi!  

Gosiak

02 sierpnia 2006   Komentarze (10)

Euforia bardzo uzasadniona


AAAAAAAAAA!!! - tak zaczyna się piosenka, którą obecnie słucham. Jak ktoś by się nie zorientował - zaczyna się od krzyku. Ja też mam ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć. Drzeć się. Wyć ze szczęścia. Bo oto udało się - "Piraci z Karaibów - Skrzynka Umarlaka", z których dopiero co wróciłam, okazali się lepsi od jedynki. Pod każdym względem. Muzyka nie jest powtarzającym się ciągle jednym motywem jak to miało miejsce w "Czarnej Perle". Ten motyw oczywiście ciągle pobrzmiewa, ale dochodzą do niego inne, o wiele korzystniejsze brzmienia takie jak genialne organy, czy też sekwencja końcowa podkreślająca dramatyzm sceny. Aktorstwo też świetne - Depp jak zwykle zachwyca, Knightley też dobra, Bloom trochę się rozwinął (czyli wypadł lepiej niż w pierwszej części lub "Królestwie Niebieskim"), a  Nighy był wspaniały mimo efektów specjalnych przysłaniających twarz. Szkoda tylko, że pewien świetny aktor pojawia się w ostatnich sekundach filmu. Ale już za to pojawienie się ma u mnie plusa. Nie, nie napiszę o kogo mi chodzi. Nie będę strzelać spoilerami. Jak ktoś bardzo chce się dowiedzieć, to sam pójdzie do kina.
Efekty specjalne oczywiście lepsze niż w jedynce, ale przecież między oba filmami jest 3-letni odstęp czasowy, więc nie ma się czemu dziwić. No i wreszcie historia - śmieszniejsza i o wiele bardziej wciągająca. Mi osobiście, tuż po seansie na myśl przyszła ekranizacja czwartej części młodego czarodzieja z Hogwartu czyli "Harry Potter i czara ognia". Nie, Jack, Will i Elizabeth nie przeniosą się do magicznej szkoły, bynajmniej nie o to mi tu chodzi. Otóż w obu przypadkach reżyserzy zastosowali ten sam chwyt - łączą wiele zabawnych scen z dynamiczną akcją, by pod sam koniec uderzyć w podniosły ton. Uuuwielbiam to! (Parapapa! Im lovin it! ;P)
Klejnot bez rys? Prawie. Do filmu mam trzy zastrzeżenia. Oto one:

1. Scena jak z "Matrixa" - trochę mnie zdenerwowała. Na szczęście była w filmie tylko jedna.

2. Mimo zapowiedzianego lewiatana, koniec końcem, Czarną Perłę ścigał krakon(czy jak to tam się nazywało). Ale wszystko przed nami. Może i na lewiatana przyjdzie pora?

I trzecie, ostatnie, dość poważne zastrzeżenie:

3. Na kolejną część trzeba czekać ROK. Buuuu (nie, Aneta, ja ciebie nie wołałam :P)

Koniec końcem - film był gut. Wery gut. Polecam każdemu fanowi kina rozrywkowego, kina z  Johnnym Deppem w roli głównej, kina spod znaku pirackiej czaszki, kina przygodowego, kina komediowego, dobrego kina... Coś przegapiłam? :P

Gosiak

PS1. Wiem, miałam pisać obiecaną recenzję mangi, ale film mnie tak nakręcił, że to odłożyłam na później.
PS2. Film, podobnie jak pierwsza część miał drugie zakończenie, które było pokazywane po napisach. W "Czarnej Perle" na parę sekund pojawiła się małpka Barbossy, natomiast w "Skrzynce Umarlaka"... Hehhe. O mało z krzesła nie spadłam :P (fotela znaczy się).
 

21 lipca 2006   Komentarze (11)

Apel Gosiaka

Ten, kto od czasu do czasu (a są tacy?) odwiedza ten blog, wie, że lubię pisać recenzje. Jak dotąd były to tylko recenzje filmowe. Postanowiłam to zmienić i w najbliższych dniach na blogu pojawi się recenzja nie filmu, a MANGI. Jeśli ktoś nie lubi mang (a takich jest więcej), będzie zmuszony ów recenzję ominąć lub przeczytać i puścić w niepamięć. W każdym razie apeluję o tolerancję i wyrozumiałość, gdyż ostatnimi czasy moje ręce rwą się do tworzenia wszystkiego poza "Księgą Bólu" czyli drugą częścią "Czwartego Boga". Tak więc wkrótce blog nawiedzi lawina moich tragicznych wypocin. Błagam o wyrozumiałość ;].

Gosiak

Słowniczek:
Manga - japoński komiks. Może być zarówno o wszystkim, jak i o niczym :P

20 lipca 2006   Komentarze (2)

Hasła i przemyślenia

Wczoraj poszłam sobie zrobić zdjęcia do dowodu (tak, tak, stara jestem :P), a gdy wyszłam z fotografa, w mojej głowie zabrzmiało polecenie: "Loda! Loda! Loda!" - muszę napisać, że jestem dzieckiem (już nie dzieckiem, buu ;() bardzo posłusznym i poszłam do najbliższej budki z lodami i zakupiłam, to, czego najbardziej w tym momencie potrzebowałam. Po zaspokojeniu swojej potrzeby ruszyłam wolnym krokiem do domu. Gdy przechodziłam obok katedry, zobaczyłam pewnego pana, który sprzedawał rysunki swojego autorstwa i rozdzierał swe usta w następującym apelu:

"Prawdziwy chrześcijanin nie naśladuje Zidane'a, francuskiego piłkarza! Prawdziwy chrześcijanin miłuje bliźniego swego!!!"

I zamilkł. Po pięciu sekundach ciszy zaczął od nowa:

"Prawdziwy chrześcijanin nie naśladuje Zidane'a, francuskiego piłkarza!..."

I tak pewnie do wieczora....
Jak tylko usłyszałam wojowniczy okrzyk pana od obrazków, w mojej głowie zabrzmiał inny głos. Głos mojego kolegi z klasy, układający się w jego ulubione, przepełnione ironią powiedzonko. A brzmi ono następująco: "Ukrzyżujmy go!". Hehe. Adrianek zawsze odznaczał się ogromną inwencją twórczą ;P. W każdym razie, ja nie chcę nikogo krzyżować - ani pana od rysunków, ani tym bardziej Zidane'a. Każdy ma prawo wygłaszać swoje opinie dotyczące świata. Każdy ma prawo atakować innych z główki... chociaż za fajne moim zdaniem to nie jest...

Dziś są moje imieniny, ciekawe, czy posłyszę od kogoś życzenia? Hahah. Nadzieja, matką głupich, jak to mówią.

Miłego, 13 dnia lipca, życzy...

Gosiak  

13 lipca 2006   Komentarze (4)

Horoskop prawdę ci powie?

Haha. Mój piękny telewizorek, którego posiadaczką jestem od miesiąca, a o którego istnieniu dowiedziałam się 2 dni temu, został sprzedany... 2 dni temu, czyli tego samego dnia, gdy dowiedziałam się o jego istnieniu. Moja mama z początku była trochę zdziwiona moja decyzją, ale szybko przekonałam ją o tym, że mam rację. Gotówka zawsze się przyda, co? :P A dziś otworzyłam "Angorę" i zerknęłam na horoskop dla raka. Oto, co w nim wyczytałam:

Nareszcie szansa, by - bez większego wysiłku - poprawić znacznie swoje finanse. Możesz spodziewać się szczęścia w grach i konkursach. A właściwe numerki totolotka mogą ci się po prostu... przyśnić.

Przyśnić? Brzmi klawo! Ale dziś miast obiecanych numerków śniło mi się, że karmię pasa frytkami i uciekam przez stadem olbrzymich słoni.

A w moim horoskopie wyczytałam jeszcze:

Dobry czas na inwestycje budowlane lub motoryzacyjne.

Hym, nie wiem co z tą motoryzacją, ale w każdym razie mam obecnie remont w domku i zaoferowałam, że odrobinę pieniędzy za telewizor przeznaczę na coś przydatnego do domu, np. farbę lub gumolit. Nie mogę przecież wszystkiego wydać na siebie, prawda? Nigdy nie byłam egoistką (cóż za skromność :P).

Dziś o 13 na rynku odbędzie się kolejna próba reaktywacji mangowych spotkań. Tym razem na nie pójdę. Zresztą, pójdę wszędzie, byle jak najdalej od tego małego, domowego piekiełka, które przyniósł z sobą remont.

Gosiak

08 lipca 2006   Komentarze (8)

Hooray, hooray coś tam coś

Zrobiłam nowy wygląd bloga w niecałe pół godziny, dodałam na stronę rozdział Czwartego Boga, wypieprzyłam wszystkie cholerne reklamy viagry co mi spamują skrzynkę, przeglądnęłam strony, które miałam przeglądnąć i czuję się rozgrzeszona. Mogę spokojnie jechać na swoje wakacje, choć dręczy mnie trochę fakt, że pozostawiłam stronę KMWPowską w barwach różu.. no ale cóż tego już nie zdążę zmienić więc postanowiłam się tym nie przejmować.

Jadę nad morze z czego się cieszę, nie widziałam go cały rok, więc tym bardziej się cieszę. Cieszę się też, że jadę do zupełnie nowego miejsca, tak zwanego miejsca nieobarczonego wspomnieniami, z dala od mojej szkółki, pijanych panów machających na ulicy i z dala od zjaranych instruktorów prawa jazdy.

W ogóle wszystkim życzę miłych wakacji czy to nad morzem, czy w górach czy w domu. Jak wolicie... może zrobimy sondę... jeziora, góry, lasy, morze, wieś albo miasto to najlepsza opcja na wakacje? Heh..

 Poza tym wywaliłam dzisiaj wszystkie SMSy które mi zaśmiecały komórkę i jeden mi się bardzo spodobał.... brzmiał mniej więcej tak: "AAA NIE MOGĘ USNĄć W GŁOWIE MI SIĘ KRĘCI CHYBA MI SIĘ W MÓZGU WÓDKA ZMAGAZYNOWAŁA". Kto zgadnie kto napisał... temu. eee.. konia z rzędem :D.

No i to by było na tyle ględzenia. Miłych wakacji, a ja idę się pakować... :D

Łania

07 lipca 2006   Komentarze (6)

Wygrałam? Serio?...

Ten dzień. DZISIEJSZY dzień, zaczął się nie za fajnie, bo od snu. I jak na złość sen nie był snem z rodzaju tych, które wiem, że są snami. Nie. Ten był realistyczny i cholernie męczący. Przyjęłam z ulgą nagłe odkrycie, że to tylko sen. Zaraz po nagłej radości zerknęłam na zegarek - 7.44. Późno jak na mnie. Późno, ale w pokoju byłam już tylko ja. Siostra poszła do pracy, babcia (która z racji remontu śpi w naszym pokoju) także gdzieś znikła. Ale mnie tam ich nieobecność obchodziła tyle, co wczorajszy śnieg - nadal byłam zła. Sn naprawdę, ale to naprawdę mnie rozzłościł i tylko o nim byłam zdolna myśleć. Wtem dostrzegłam ciśniętą kopertę na brzegu mojego łóżka. Zdziwiona sięgnęłam po nią i z jeszcze większym zdziwieniem odkryłam na nim SWOJE imię i nazwisko*. W kącie koperty dostrzegłam adres TCK (Tarnowskiego Centrum Kultury). Myślami nagle odleciałam do maja. Wtedy przez 7 dni (dla mnie przez 6) trwał festiwal filmowy pt. 20 Tarnowska Nagroda Filmowa. Dzięki różnym zawirowaniom losu wzięłam w niej udział i obejrzałam wszystkie nominowane do nagrody filmy oraz jeden poza konkursowy - "Lato Miłości". Na rozdanie nagród już nie szłam, bo po co?... W każdym razie, gdybym poszła, nie znalazłabym tej koperty w rogu łóżka.
Otworzyłam ją dość pospiesznie i przeczytałam treść listu. Szczena opadała mi prawie do samej ziemi (a może i niżej). Wygrałam! Wygrałam ten dziadowski telewizor, który przez cały festiwal stał pod ekranem kinowym. Wygrałam TEN telewizor, z którego tak się śmiałam ze znajomymi... Ja nie sądziłam, że go wygram! Wzięłam jeden z kuponów i wypełniłam go na kolanie. Zagłosowałam oczywiście na "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"**, ale zrobiłam to raczej dla zabawy, bo wszystkie moje ziomy robiły to samo. I nagle dziś, miesiąc później dostaję taki oto list. Rany boskie, co robić? A jeśli to jakiś paskudny żart? A może tu jest haczyk? Aaaaaa! Ratunku! Przez ten głupi sen nie wierzę w to, co napisane na kartce!..... Może za parę godzin do mnie dotrze... W każdym razie, życzę miłego dnia.

Gosiak  

*Do mnie NIKT nie pisze... Chyba, że coś wygram na Allegro 
**Film nagrody publiczności nie dostał. Zgarnął natomiast statuetki jury dorosłego i młodzieżowego

06 lipca 2006   Komentarze (7)

Radosny list...

A dziś, miast rozmyślać nad swoim życiem, umieszczę tutaj śmieszny list do biednego architekta. Miłego czytania!

Drogi Architekcie!
Proszę, byś zbudował mi dom. Wprawdzie sam do końca nie wiem, czego potrzebuję, dlatego zdaję się na Twą inteligencję i inwencję. Naturalnie mam kilka sugestii, które koniecznie musisz uwzględnić - w końcu to mój dom i moje pieniądze...
Otóż chciałbym, bym w moim domu było od 2 do 45 pokoi. Naturalnie chciałbym, by w dowolnym momencie można było dodać lub odjąć od domu niepotrzebny pokój. Chciałbym też, abyś sporządzał od nowa plany domu po każdej wprowadzonej przez mnie poprawce tak długo, aż zaakceptuję finalny projekt. Naturalnie nie myśl sobie, że to ja poniosę ich koszty. Gdybyś był dobrym architektem, od razu przecież zrobiłbyś projekt, który w pełni mi odpowiada.

Pamiętaj też, że mój dom musi być większy i wygodniejszy od tego, w którym teraz mieszkam, ale jednocześnie musi być od niego sporo tańszy. Podobnie zresztą  z kosztami utrzymania - nie po to buduję nowy dom, by płacić za niego tyle samo co za stary, prawda? Przy czym naturalnie życzę sobie, byś zastosował najnowsze techniki budowlane i najnowsze materiały. Nie żałuj też aluminium i przyciemnianych fotochromowych szyb. A i architektura budynku musi wybiegać w przyszłość (tak od zewnątrz, jak i wewnątrz). Jednocześnie jednak musisz pamiętać, że mam w swoim domu wiele urządzeń (jak na przykład lodówka z 1953), do których jestem bardzo przywiązany, stąd projektuj to mieszkanie tak, by wszystkie stare sprzęty, które wezmę z poprzedniego domu (niestety, sam nie wiem jeszcze, co z niego wezmę) pasowały do nowych wnętrz i bez problemu współpracowały z najnowszymi urządzeniami AGD.

Nie muszę też chyba Ci mówić, że powinieneś uwzględnić opinie mojej żony, dzieci, no i teściowej, która bywa u nas raz do roku. Naturalnie Ty jako architekt sam wiesz najlepiej, które z ich sugestii mają sens - ale nie zapominaj, że tak naprawdę o tym decyduję JA. I nie zawracaj mi głowy szczegółami technicznymi, w końcu po to Cię wynająłem, żeby sobie tym nie zaśmiecać głowy. Choć naturalnie nie zaszkodzi przypomnieć Ci, że moja żona kocha niebieski kolor - a ja go nienawidzę. Ponadto ja lubię wylegiwać się na wełnianych dywanach, a moje dzieci mają na nie alergię. Budując dom, rób więc tak, by każdego zadowolić i nikogo nie denerwować.

Aha, dom powinien być w stanie surowym za 48 godzin!

No i racz uwzględnić, że kiedyś będę chciał go sprzedać. Zatem przed budową wypytaj moich sąsiadów, jak powinien wyglądać dom, który oni by z chęcią kupili. Popatrz zresztą na dom, który zbudował mój sąsiad w zeszłym roku. Nam też przydałby się 70-metrowy kryty basen. Nie wątpię, że jego budowa nie podniesie kosztów budowy, bo mam do Ciebie całkowite zaufanie.

Z poważaniem,
Potencjalny Nabywca Domu

PS. Po dogłębnym namyśle wydaje mi się, że być może tak naprawdę to potrzebuję raczej niedużej, ale pojemnej przyczepy kempingowej. Zatem bądź przygotowany, że mogę jeszcze zmienić zdanie.


Biedny, naprawdę biedny ten architekt :P.
Na dziś tyle. Lecę cieszyć się kolejnym dniem wakacji.    

Gosiak

03 lipca 2006   Komentarze (4)

ROZKŁAD NIE TYLKO SPOŁECZNY

Dlaczego nikt nie napisał notki – WAKACJE WAKACJE WAKACJE... ......

A przecież będzie im smutno.. A przecież się rozłożą.

R O Z K Ł A D.

Trudne słowo?

Łania

29 czerwca 2006   Komentarze (2)

kor hinoś cęa maswt c

hmm hmm doszłam do wniosku, że bardzo chciałabym być snem. nikt by przede mną nie uciekł. chciałabym też być wódką. uzależniałabym od siebie ludzi. A tak nie jestem tym ani tym i nic dobrego z tego nie wynika.

dzisiaj mam tygodnice urodzin i myśle ze trzeba to uczcić. no... winamp mi się zacina co mi się nie podoba. blog żyje.. a o ile żywotniejszy byłby gdyby całe KMWP się nad nim tak rozczuliło jak ja i Gośka :P

tytuł ma znamionować ze ludzie tak naprawdę nigdy się nie zrozumieją. miało być filozoficznie he he. a spadajcie i nie mówcie ze nie było :D

Łania

11 czerwca 2006   Komentarze (3)

Na otarcie łez...

Stało się. Wczoraj wieczorem Polska przegrała z Ekwadorem 2:0. Polscy kibice pogrążyli się w czarnej rozpaczy. Ja nie jestem wielkim kibicem, ale czuję żal. Z tego powodu mam dla wszystkich większych i mniejszych kibiców pocieszający wierszyk, który podesłała mi kiedyś Łania. A oto on...

Poprzez wicher i słotę,
Przez bezkresną dal śnieżną,
Poprzez żar i spiekotę,
Przez pustynię bezbrzeżną,
Poprzez kry, poprzez lody,
Przez odwieczne zmarzliny,
Poprzez bagna i wody,
Nieprzebyte gęstwiny
Poprzez leśne dąbrowy,
Poprzez stepy i knieje,
Poprzez mroczne parowy,
W których nigdy nie dnieje
I gdzie płoszą się sowy,
Gdy złe jęknie lub strzyga,
A dźwięk słysząc takowy,
Serce w trwodze zastyga
Nie zrażony ciemnością,
Którą mrozi głusz dzika,
Sam na sam z samotnością,
Co do szpiku przenika,
Pełen hartu i woli,
Podpierając sam siebie,
Mając zamiast busoli
Krzyż południa na niebie
Pokonując złe żądze,
Wietrząc wrogów w krąg wielu,
Ufny, iż nie zabłądzę
Idę naprzód, do celu
Drogi mej nie wytyczyły
Ni głos werbla, ni cytra
Idę, póki starczy siły,
Idę po pół litra.

Podejrzewam, że narrator w tym wierszu potrzebuje pół litra, by się znieczulić po klęsce Polskiej drużyny. Ja znieczulałam się wczoraj - po pierwszej i drugiej bramce. Kiedy wróciłam do domu mamuśka oburzyła się, gdy usłyszała, że piłam, a potem stwierdziła, że faktycznie sięgnęłam po coś mocniejszego, bo to widać po moich oczach. Szybko pobiegłam do lustra, ale moje oczy wydawały się takie same jak zawsze. Hym...
Kończę ten zapisek i idę znieczulać się dalej. Tym razem piwo zastąpię o wiele smaczniejszym i lepszym koktajlem truskawkowym. Mniam. Polecam.
Miłego znieczulania życzy

Gosiak

10 czerwca 2006   Komentarze (6)

6 dnia, 6 miesiąca, 2006 roku...

...Czyli dzisiaj ^ ^. W Faktach popołudniowych mówili o ciekawym zjawisku związanym z dzisiejszą datą - niektórzy ludzie uważają ten dzień za pełen szczęścia, inny za oznakę nieuchronnie zbliżającego się nieszczęścia, pozostali za datę nagłego ataku satanistów, a cała reszta za datę premiery nowej wersji filmu "Omen" o tym samym tytule. Od razu dodaję, że ja należę do grupy tych ostatnich, mimo, że na film wcale nie chcę iść. Wystarczy mi pierwowzór (rzadko się zdarza, by odświeżane wersje były lepsze od oryginałów. Sądzę, że w tym przypadku rewolucji nie będzie). A skoro już o liczbie 666 w datach mowa, to 1666 w Londynie wybuchł wielki pożar, który strawił prawie całe miasto (a może całe? Nie pamiętam ^ ^). Aż chce się zapytać, kto podłożył ogień, hehe* W każdym razie, pożar, mimo, że to brzmi niedorzecznie, miał też swoje dobre strony - w mieście szerzyła się dżuma roznoszona przez szczury, które zginęły w płomieniach. A jeśli chodzi o ludzi, to podobno zmarło tylko 6 osób. Znowu 6?:D

A skoro już o ciekawych datach mowa, to za 2 tygodnie będzie mieć inną, fajną datę - 20. 06. 2006. Lol.

To chyba wszystko, co chciałam napisać. Ciągnie mnie do czytania kolejnego rozdziału FMA i poznania dalszych losów sweet Roya Mustanga i już mi się nawet nie chce myśleć, co bym tu jeszcze mogła napisać, bo mój mózg wydaje mi ściśle określone polecenie brzmiące: Przeczytać FMA! A ja jestem posłusznym dzieckiem i zamierzam wykonać rozkaz:].

Pod koniec przepraszam za możliwe błędy przy opisie pożaru z 1666. Historykiem nigdy nie byłam i nigdy nie będę. Ale skoro "Kod Da Vinci" Dana Browna stał się bestsellerem mimo tylu luk i przemilczeń, to chyba można mi wybaczyć wszelkie omyłki, co? :)

Gosiak  

*Podobno to wina jakiegoś piekarza, który zapomniał dogasić ognia w kominie. Podobno;P

06 czerwca 2006   Komentarze (2)

Piję, więc jestem?

"Niedaleko pada jabłko od jabłoni" - mówi znane Polskie przysłowie. Nie każdy jednak się z nim zgadza. Adaś Miauczyński, główny bohater najnowszego filmu Marka Koterskiego "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" jako dziecko obserwując swego wiecznie spitego ojca obiecał sobie - nigdy nie tknie alkoholu i tym samym, nikogo nie skrzywdzi. Życie jednak okazało się przewrotne dla Adama, który na własnej skórze przekonał się, że przysłowie o jabłku jest jak najbardziej prawdziwe. Oto on - 33 letni mąż i ojciec, niszczy życie swoje i rodziny ciągle sięgając po butelkę. Nie dostrzega cierpień żony, nie zauważa, że jego własny syn, Sylwek drży ze strachu na myśl o jego powrocie. Nie widzi nic prócz alkoholu, przez który stacza się coraz niżej i niżej, opuszczony przez wszystkich. Czas mija. Adam ma 55 lat. Jest sam. Ciągle pije. Nałóg sprawia, że jego życie zaczyna przypominać piekło. Bohater nie może już sam nieść swojego krzyża. Jest za słaby. Gdyby ktoś zechciał wyciągnąć ku niemu pomocną dłoń, przyjął by ją z wdzięcznością. Tylko, czy po tylu cierpieniach, które zadał innym, ktokolwiek będzie chciał to zrobić?

"Wszyscy jesteśmy Chrystusami" jest już siódmym filmem Marka Koterskiego, którego głównym bohaterem jest Adaś Miauczyński. W odróżnieniu jednak od poprzednich części z cyklu, "Wszyscy jesteśmy..." ma w sobie mało elementów komedii. Takie owszem, zdarzają się, ale jest ich znacznie mniej niż w poprzednich częściach. Film jest raczej gorzkim dramatem obyczajowym, który w zaskakująco lekki sposób mówi o rzeczach trudnych. Reżyser wprowadził w filmie liczne biblijne odniesienia pokazując nam, że każdy dźwiga na barkach swój krzyż, a jednocześnie przebija włócznią bok innej osoby - tutaj każdy jest zarówno oprawcą i ofiarą. 

Jednak przejmująca historia to tylko połowa sukcesu. Drugą połową są dobrze dobrani aktorzy. I na tym polu "Wszyscy jesteśmy..." nie zawodzi. W Adasia wcieliło się dwóch aktorów - znany z "Komornika" Andrzej Chyra wcielił się w 33 - letniego Miauczyńskiego, a Marek Kondrat, znany z kilku poprzednich części cyklu, zagrał 55 - letniego Adasia. Obydwoje w swych rolach są rewelacyjni i ciężko stwierdzić, który z dwójki panów jest lepszy. Na uwagę zasługuje także odtwórca roli Sylwka czyli Michał Koterski. Sylwester w jego wykonaniu jest nastolatkiem niosącym z sobą piętno przeszłości, pomimo upływu lat ciągle bojącym się ojca. Jego wypowiedzi są proste i krótkie, tak jakby chłopak obawiał się także mówić. Rola Sylwestra była równie trudna do zagrania co rola Adasia, bo aktor musiał swym bohaterem przedstawiać młodzieńczą świeżość połączoną z cieniem tragicznych wspomnień z dzieciństwa. Koterskiemu się to udało i uniósł ciężar swojej roli, tak jak jego bohater uniósł swój krzyż.

Czy ten film posiada wady? Krytycy zarzucają mu zbyt nachalną metaforykę biblijną, ale według mnie ten efekt jest jak najbardziej na miejscu. W końcu główny bohater sam odczytywał drogę krzyżową jako metaforę ludzkiego życia. A przecież Biblia jest jednym wielkim odnośnikiem do naszego szarego życia.

Po seansie człowiek długo nie może dojść do siebie. Wspomina sceny, które widział i nie ważne, czy w rodzinie ma alkoholika, czy też nie - przecież alkoholizm może dotknąć każdego z nas. A jeśli nie alkoholizm? To coś innego. Każdy krzyż jest inny. A my jesteśmy tylko Chrystusami.   

Gosiak

01 czerwca 2006   Komentarze (5)

I znów przyjdzie maj... może


31.05.2006. Godzina 21.00. Jeszcze parę godzin i ten dzień odejdzie i nigdy się nie powtórzy. Przeraża mnie to. Tak wiele rzeczy mnie przeraża. Np. to że w Sierra Leone umiera najwięcej dzieci na świecie. I że mój SMS pod numer 7245 o treści UNICEF może dać szansę na życie 5 z nich. Straszne? Straszne. Zwłaszcza, że wcale nie rzuciłam się do komórki by wspomagać akcję Unicefu SMSami. W średniowieczu ludzie byli podobno przyzwyczajeni do śmierci, bo wciąż ktoś umierał na ulicy na ich oczach. A teraz też chyba też przyzwyczailiśmy się, że ktoś cierpi i umiera, choć w inny sposób. Mamy tego świadomość, ale tego nie widzimy i ta rzecz ta wydaje się tak odległa, abstrakcyjna, wręcz niemożliwa, że nie zajmuje naszych myśli zbyt długo. Bardzo podziwiam ludzi, którzy zajmują się działalnością charytatywną. Ale nie potrafię być jednym z nich. Nawet nie za często poświęcam się problemom świata, bo skupiam się na tym co dotyczy bezpośrednio mnie, ewentualnie moich najbliższych. Dobrze że nie wszyscy tak robią.

No dobra. Teraz będzie weselej. Znaczy jak dla kogo. Dla Kolumbii chyba. Wczoraj był mecz. Ah co to był za mecz. Najlepszy komentarz jaki widziałam - - - > KOMENTARZ  
A jaki treściwy ;)

Mój kot zachował się przed chwilą całkiem zabawnie. Krążyłam od pokoju mojego brata do swojego a on chodził cały czas za mną. Wyglądało to wesoło, gdy tak poruszał się śledząc mnie cierpliwie, choć zdaję sobie sprawę, że nie zrobił tego z niezwykłej miłości do mnie, lecz chęci przytulenia do mojego swetra, który uwielbia. A poza tym jestem na niego obrażona, bo zeskakując mi z kolan zerwał mi moje najukochańsze czarne korale. Czarne niczym.... eee.... czarne wino ;-)

Jutro już czerwiec. Wkrótce koniec mojego dzieciństwa, ale Pała i Kasia, stare menele, się cieszą, bo koniecznie chcą UCZCIĆ tę wspaniałą datę - 4.06 - kiedy to skończę 18 lat. Kiedy byłam ostatnio na spendzie rodzinnym nazwanym Komunią to spotkałam mnóstwo dzieci, miały 5, 8, 12, 13 lat – tak jakoś mniej więcej i poczułam się nagle strasznie stara. Nie wiem czemu, w końcu 18 to tylko głupi symbol.
Kuzynka, co właśnie Komunię miała:
- Naprawdę? To Anka już taka stara?
Janusz, czyli ktoś z rodziny:
- No to niedługo widzę ślub będzie w rodzinie.
Z pewnością. Pomijając to, że wkurza mnie to, że założenie rodziny musi być dla każdego ostatecznym wyjściem, to nie wyobrażam sobie codziennego budzenia się obok tego samego człowieka, codzienne zasypianie obok tego samego człowieka, obecnego codziennie, człowieka, do którego miałabym zaufanie. Ale wszystko może się zmienić.

“Od kiedy ropą goją się rany czy nie czujesz że jakoś tak do siebie bliżej nam“ nie nie czuje, co najwyżej dalej...

Komputer to genialne urządzenie. Wie kto jest godny jego użytkowania. Przykład? U Pały... siedzimy razem przed jej komputerem. Paulina stara się coś na nim zrobić – zacina się. I znów i znów i znów. Ja robię – działa. I znów przekazuję Pale. Sekunda mija, komputer zalicza zwiechę. Haha ;-)

Pan Masti, mój guru powiedział mi że nie jestem sprytna i nie myślę. Pani H. moja antyidolka była zbulwersowana, że piszę notatkę na cudzej książce (i co z tego, że ten ktoś mnie o to prosił:D) i pewnie już miała na końcu języka słowo: "bezczelna". A poza tym ta sama pani H. orzekła - "no mam jeszcze japoński film o układzie krwionośnym. no ale nie lubię go oglądać, bo ci Japończycy tak strasznie szczekają jak mówią, coś okropnego, nie mogę tego wytrzymać". Powiedzcie, dlaczego niektórzy, mimo że teoretycznie osiągneli w życiu dużo, to mają wielką dziurę w mózgu, jakiś zator albo coś takiego?

Rozpisałam się. Jak to się mówi - więcej grzechów nie pamietam. A akcja ‘blogu nie umieraj’ nawet nam wychodzi ;-)


Łania
31 maja 2006   Komentarze (1)

Why you wearing that stupid mean suit?

Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że pewnej nocy ktoś woła was po imieniu. Wychodzicie na ogród i spotykacie... królika, który powiadamia was o czymś, co będzie miało miejsce w przyszłości...

Za 28 dni... 6 godzin... 42 minuty... 12 sekund... Wówczas nastąpi koniec świata.

Tak, wiem. Sytuacja, którą przedstawiłam, brzmi śmiesznie, wręcz absurdalnie. Można więc zrozumieć, jakie wielkie było zdziwienie nastolatka o imieniu Donnie, gdy pewnej nocy w swym ogrodzie dowiaduje się od przybysza z przyszłości ubranego w kostium królika, że świat wkrótce się skończy. Od tego zdarzenia chłopak ma wykonywać dziwne polecenia powierzone mu przez przybysza, który przedstawia mu się jako Frank, przy okazji starając się rozwikłać zagadkę tajemniczego królika, w czym wspiera go koleżanka, Gretchen oraz książka napisana przez byłą nauczycielkę w jego szkole, a obecnie samotną kobietę, co chwila sprawdzającą skrzynkę na listy...

Hide my head, I want to drown my sorrow...

Brzmi dziwnie? Przykro mi, ale filmu "Donnie Darko" nie da się ot tak streścić. Nawet po jego obejrzeniu, nie znajdzie się odpowiedzi na wszystkie nurtujące widza pytania. W filmie wyraźnie czuć tchnienie Lyncha - klimat i tajemnica, którą trzeba samemu odkryć. Ale jednocześnie historia Donniego jest o wiele bardziej dostępna od, przykładowo "Zaginionej Autostrady" czy "Mulholland Drive". Sceny często wydają się mówić o zwykłych nastolatkach i o problemach dojrzewania, ale po wtórnym obejrzeniu nabierają głębszego sensu.

Wish I knew what you were looking for

Jak już pisałam, jednorazowy seans filmu nie daje odpowiedzi a wszystkie pytania. Ale nawet po piątym obejrzeniu "Donniego" nie poznamy dokładnych odpowiedzi - będziemy musieli sami zinterpretować sens filmu, co może skłonić nas do licznych dyskusji z przyjaciółmi. Na internecie wrze - co tak naprawdę spotkało Donniego? Dlaczego Frank wybrał właśnie jego? Jaką tajemnicę skrywa "Babcia Śmierć" co chwila sprawdzająca swoja skrzynkę na listy?

Something happens and I'm head over heels

"Donnie Darko" nie jest znany w Polsce, bo odniósł klapę na srebrnych ekranach w USA. Polscy dystrybutorzy tak się przerazili, że nie sprowadzili filmu do nas. Niestety, nikt nie pomyślał o tym, by sprawdzić, jak "Donnie..." będzie sobie radzić, gdy trafi do wypożyczalni, a szkoda, bo pewnie wtedy zawitałby do Polski, bo zza oceanem z dnia na dzień kasety z filmem zdobywały coraz większa sławę i uznanie. Historia Donnie'ego zyskała już status kultowej (mimo zasadniczo młodego wieku - 5 lat) i zapisała się w pamięć takim kinomaniakom jak ja. Niestety, dla "nie wtajemniczonych" ten tytuł będzie wielką niewiadomą, dlatego jestem wdzięczna stacji TVN, że dwa tygodnie temu wyświetlił "Donniego...". Szkoda tylko, że o tak mało dostępnej godzinie...

Cellar Door

Zbliżam się do końca, a końce mają to do siebie, że wyciąga się wniosek. Mój wniosek brzmi - "Donnie Darko" to film, który nie z przypadku stał się kultowym. Polecam więcej niż gorąco^ ^.

Gosiak Darko

21 maja 2006   Komentarze (4)

Tutaj

Tutaj, dokładnie w tym miejscu miała się znaleźć moja recenzja pewnego filmu, ale ogarnęła mnie tak wielka niemoc twórcza, że dziś nic nie potrafię sklecić (olałam nawet moją codzienną rutynę, czyli dwu godzinne pisanie TS!). Ale obiecałam Łani, że coś się tutaj pojawi, więc zawieść jej nie mogę. Od czego by tu... No... Właśnie słucham genialnej ścieżki dźwiękowej z Arjuny. Czy ktoś słyszał? Jak nie, to polecam. Tylko od razu dodaję, że pierwsza jest o wiele lepsza od drugiej. Więc jak ściągać, to tylko pierwszą... Co oczywiście nie oznacza, że część druga otska jest zła! Jest po prostu o wiele uboższa, ale takiemu maniakowi jak ja to nie przeszkadza.

Właśnie Winamp odtwarza utwór o wiele mówiącym tytule: "Time to Die". Hehe :P

A na religii, o dziwo, ksiądz nie nakłaniał nas do bojkotu, chociaż dziś jest premiera jakże bluźnierczego filmu na podstawie książki Dana Browna "Kod da Vinci". Szkoda, że tego nie robił, bo jak tak nawoływał nas do bojkotu dwa tygodnie temu, było radośnie. Uheh. Co do filmu, to nie słyszałam na jego temat pochlebnych recenzji. Trochę szkoda, bo książka jest fajna, choć do ideału jej sporo brakuje. Mimo to, czytam ją właśnie drugi raz z nieco nostalgicznym uśmiechem na ustach. Ach, pamiętam tak dobrze, jak dwa lata temu czytałam ją po raz pierwszy i doszłam do momentu, w którym Teabing wyjaśnia Sophie czym tak naprawdę jest Św. Graal. Aż mnie wtedy odrzuciło ^ ^. Rany, co ten gościu tu napisał! - pomyślałam. Po paru minutach medytowania - czytać czy nie czytać, wybrałam tą pierwszą opcję, bo to przecież tylko książka, która opowiada historię wymyśloną, a nie prawdziwą. Szkoda, że przedstawiciele kościoła nie potrafią podejść do dzieła Browna i jego ekranizacji tak jak ja. Bo wmawianie ludziom, że oglądniecie "Kodu..." jest grzechem, to według mnie lekka przesada. Bo miast odciągnąć od kin, kościół robi darmową reklamę filmowi. Wiadomo, zakazany owoc.

Oj, trochę za bardzo się "zakodowałam" :D. W każdym razie jak przeczytam książkę, to może do kina pójdę. Albo ściągnę film z neta. Uhah.

Skoro już jestem w temacie książek - moja mama ostatnio przeczytała "Eragona", którego jak wieść gminna niesie Chrisopher Paolini stworzył w wieku 15 lat. Jego dzieło za bardzo nie przypadało mojej rodzicielce do gustu. Kiedy podzieliła się ze mną swoim rozczarowaniem zaproponowałam -  jak tylko skończę przepisywać mojego Czwartego Boga na kompa, dam jej go do przeczytania! Nie, nie wiem co mnie wtedy napadło. W każdym na razie przepisałam dopiero 200 stron, a CB ma ich 947, więc mama będzie musiała poczekać.         

Kurde, dziś żyłam nadzieją, że wieczorkiem obejrzę sobie nowy filmik ściągnięty z neta, ale wygląda na to, że będę musiała się obejść się smakiem, bo zatrzymał się na 94.2% i jak stał, tak stoi. Coś nie tak z hashem? Hym...

A teraz wiadomość z mangowego światka (bo skoro ja pisze notkę, to taka musi się pojawić) - Sasuke powrócił i objawił swe oblicze. Ma new wdzianko, które jest tragiczne. Ale wiadomo, kto go ubierał ^ ^.

Moje pomysły na notkę się skończyły, więc kończę notatkę. Moja siostra wróci dopiero o 7 rano, więc zrobię sobie mały maratonik filmowy.

Miłej nocki życzy
Gosiak

Ps. Gratuluję wszystkim tym, którzy doszli aż tutaj.  

19 maja 2006   Komentarze (6)

Wszystko co ma początek musi mieć kres......

ale dlaczego?

czemu ten świat (ewentualnie - człowiek?) jest tak zbudowany, że wszystko w nim wygasa? nie dość że wygasają siły, zdrowie, nastawienie, entuzjazm to wygasają też uczucia a nawet pamięć. Wszystko się prędzej czy później kończy. I to nawet nie przez śmierć. Najpierw boli bardzo, potem boli mniej, potem nie boli a potem już tego nie ma.

Dlaczego?

A może to tylko spiskowa teoria... hmmm..

Łania

Ps. A przed chwilą za moją głową.. na suficie.. błysnęlo, ale była to tylko spalająca się żarówka :)



17 maja 2006   Komentarze (3)
< 1 2 ... 12 13 14 15 16 17 18 >
Kmwp | Blogi