Nikt jeszcze nie wie, czy stare słońce...
Wczoraj, około 15 przybyła do mnie delegacja KMWP. Spędziłyśmy radośnie czas (mimo, że Kasia miast pysznego Reddsa kupiła paskudne Dog In The Fog - powiadam ja wam! Strzeżcie się tego piwa!*) i nagle podjęłyśmy temat pójścia na Górę Marcina i obejrzenia wschodu słońca**. Pomysł był klawy - nie ma jak obserwowanie piękna świata wraz z kumpelami z KMWP ^ ^. Ale z pomyłem pojawił się także pewny problem - gdzie się spotkać, tak żeby nikogo z nas nie zabito (wschód miał być koło 5, czyli spotkać się trzeba było o 3-4, kiedy jest jeszcze ciemno... i niebezpiecznie!)? Ale, że każdy problem ma rozwiązanie, i ten został zażegnany. Stwierdziłyśmy, że przyjdziemy do domku Łani i tam przeczekamy nockę i o umówionej godzinie ruszymy zdobywać Górę Marcina. Oczywiście, od razu zastrzegłam, że przyjdę dopiero po moich kochanych "Zagubionych" czyli o 22.40. Kasia mnie poparła, gdyż także ogląda ten serial i w końcu stwierdziła, że zaraz po filmie jej mama/tata podwiezie ją i Pałę do Łani, przy okazji zabierając także mnie. Pomysł był dobry, bo jakoś nie uśmiechało mi się iść SAMEJ ciemnymi uliczkami do domu Onbała. Przed wyjściem dziewczyn, dofinansowałyśmy Kasię, żeby po drodze kupiła coś do jedzenia, i oczywiście popicia ("Kup mi Reddsa!" - poleciłam). Kiedy dziewczyny opuściły moje pielesze, zapowiedziałam mamie, że nie zamierzam nocować w domu.
"Idź wiec" - powiedziała mama ze wzrokiem mówiącym: "A idź w cholerę!" (Jestem oczkiem w głowie mamusi, żeby nie było :P). Zaraz po uzyskaniu pozwolenia rodzicielki wyszłam z Arnoldkiem na polko, żeby się jeszcze bardziej przypodobać mamie, a kiedy przyszłam, zaczęłam zabijać czas czytając przygody Adama Zamoyskiego w książce "Perfekcyjna Niedoskonałość". Czytałam aż do wyczekanej 20.15. Wtedy zaczęli się "Zagubieni", których oglądałam z gorącymi wypiekami na twarzy (ach, ten Sawyer! *.*). Kiedy trzy odcinki się skończyły***, zaczęłam oczekiwać sygnałka od Kasi, która zjawiła się prawie natychmiast czyli jakieś 30 minut później ;). Kiedy w końcu się zjawiłyśmy u Łani, zostałyśmy przywitane nie tylko przez nią, ale także przez jej brata, Kondziołka, który w przypływie nagłej dobroci zrobił nam kisielki, a potem zagroził, że jak obudzimy go to: CENZURA nas, potem zrobi coś jeszcze gorszego, a na sam koniec wyrzuci Kasię oknem - oczywiście, jego groźby skomentowałyśmy głośnym śmiechem (a szczególnie Kasia). Gdy, jakże groźny, Kondziłek opuścił pokój siostry, zostałam zaatakowana (przez przypadek, ale jednak) przez Łanię, która potrąciła wiszącą świeczkę, której wosk skapał prosto na moją rękę i kolano.
"Zabiję!" - warknęłam, ale oczywiście tego nie zrobiłam (Łania ma wrodzony talent do przynoszenia nieszczęść, gdy w jej pobliżu znajdują się świeczki :D). Moja ręka została natychmiast oczyszczona z wosku, gorzej ze spodniami.
"Trudno, mamuśka będzie musiała prasować" - stwierdziłam i przestałam się przejmować woskową plamą.
Po woskowej wpadce, postanowiłyśmy iść spać, żeby na ruinach zamku być choć trochę trzeźwymi. Ustawiłyśmy budziki i poszłyśmy spać. Niestety, nie mogłam zasnąć i całe 2 godziny leżałam i myślałam Bóg wie o czym. Zbawieniem więc okazał się więc mój świszczacy budzik (dźwięki, które on z siebie wydaje, nie da się nazwać inaczej niż "świstem"). Parę minut odezwał się budzik Pałki. Ubrałam się i czekałam. Wtedy odezwała się moja zmora z czasów pielgrzymki - budzik Kasi.
"Wstać! Wstać!" - starałam się rozbudzić moje koleżanki, ale one za bardzo tego nie potrzebowały, bo mimo, że ciągle leżały jak betki, to podobnie jak ja miały problemy z zaśnięciem. Gdy w końcu podniosły się i ubrały, Kasiaczek wyszła na balkon i okazało się, że trochę pada, co nie za bardzo było po naszej myśli. Ale co tam! Trochę siąpi! To nas nie odstraszy!
Z taką myślą poszłyśmy do kuchni, żeby zjeść bardzo wczesne śniadanko (miałyśmy jeść na ruinach, ale deszczyk nam to uniemożliwił). Pochłaniałyśmy pyszne kanapeczki w przyjemnej atmosferze, gdy do naszych uszów dobiegł pewien dźwięk dochodzący zza okna. Owym dźwiękiem był szum - na dworze już nie siąpiło. Na dworze LAŁO JAK Z CEBRA!!!!! Przez chwilę dumałyśmy co zrobić w końcu powzięłyśmy decyzję - wracamy do pokoju Łasi. Tak też zrobiłyśmy. Oczywiście, nie poszłyśmy od razu spać. Czas umilałyśmy sobie rozmową i słuchaniem ścieżki dźwiękowej z "Powrotu Króla". Sen zmorzył nas dopiero o 8 (czy gdzieś koło tego). Obudziłyśmy się o 10 (czy gdzieś koło tego :D). Niedługo po naszej pobudce przybył do nas Kondziołek, obwiniając Kasię o to, że nocą wtargnęła do jego pokoju z latarką. To, po części było prawdą, ale na ten czyn odważyła się Łania, która szukała karimaty. Kiedy się trochę uspokoił, zaczęłyśmy go błagać, żeby zrobił nam jajecznicę (bo, według jego siostry, to danie nieźle mu wychodzi), lecz Konradek pozostał nieugięty. I niestety nie udało się nam go przekonać, gdyż musiałyśmy iść, by podejść pod lecznicę zwierząt, gdzie Kasię i Pałę miał zabrać tata Pały. Miałam farta i ja także złapałam się na taryfę i po chwili byłam pod moim blokiem. Pożegnałam się z dziewczynami i podbiegłam pod moją klatkę. Nie chciało mi się wyjmować kluczy, więc zadzwoniłam domofonem. Kiedy oczekiwałam odpowiedzi z "drugiej strony", do drzwi podeszła moja sąsiadka, która trzymała klucze w ręce. Zobaczyła jednak, że dzwonię, więc postanowiła poczekać.
"Słucham" - usłyszałam głos mojej mamy.
"Otwórz" - powiedziałam do głośnika.
I w tym momencie mama powinna nacisnąć odpowiedni guzik i razem z sąsiadką powinnam wejść do klatki, ale tak się nie stało. Otóż moja mamuśka albo wstała złą nogą (nigdy nie wiem która przynosi zły humor), albo zapomniała, że jestem jej oczkiem w głowie, bo zapytała:
"A po co mam ci otwierać?"
Nerwowo zerknęłam na szeroko uśmiechniętą sąsiadkę i wyjąkałam:
"Bo... chcę wejść?"
"Lepiej sobie wracaj tam, skąd przyszłaś!" - poradziła mi mamuśka, a ja stwierdziłam, że mam ochotę mordować.
"Bardzo śmieszne" - mruknęłam, a rodzicielka wreszcie otworzyła.
"Widzi pani, jak mnie kochają? - zwróciłam się do sąsiadki. - Do własnego domu nie chą mnie wpuścić!" - kobieta skomentowała to paroma śmiesznymi stwierdzeniami, po czym pożegnała się ze mną, a ja weszłam do mieszkania i od razu strzeliłam kazanie mamie, żeby na początku pomyślała, zanim wyskoczy z czymś tak głupim, bo nie tylko ja mogę tego słuchać. Kiedy skończyłam swój gorący wykład, zasiadłam przed kompem i postanowiłam to opisać. Oczywiście, zrobiłam to skrótowo, więc parę rzeczy pominęłam... A!!!! Jest coś ważnego, o czym nie napisałam - Kasia nie kupiła mi Reddsa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :D
Gosiak (która chce Reddsa)
Ps. Stwierdziłyśmy, że w najbliższym czasie powtórzymy naszą wyprawę na ruiny. Może wtedy nam uda się zobaczyć wschodzące słońce? Trzymajcie kciuki!
Ps2. Tytuł notki to pierwsze słowa w piosence "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków" zespołu COMA.
*To oczywiście przesada. Z wielu pieców się jadło chleb, z wielu kuflów się piwo piło... czyli były jeszcze gorsze piwa od Psa we Mgle.
** Pomysł by Pała lub Łania, już sama nie wiem. W każdym razie ich inspiracją była moja siostra i jej ex, którzy zrobili sobie w zeszłym roku taką wycieczkę - czyż to nie romantyczne?
***Wszystko co dobre, szybko się kończy.